Engwe L20 3.0 Boost to legalny rower elektryczny. Uznałam, że od tego powinnam zacząć niniejszą recenzję, bo Engwe L20 3.0 Boost wcale na legalny sprzęt nie wygląda. A naprawdę jest. Jednym będzie to przeszkadzać (co za paradoks), innym – w tym mi – ani trochę. Po kilku tygodniach testów muszę przyznać, że to rower elektryczny, po którym nie wiem czy mogłabym spodziewać się więcej. A to naprawdę dobrze o nim świadczy.
Legalny, z pełnym zawieszeniem i trybem Boost
Rower elektryczny, by móc legalnie poruszać się po polskich drogach, musi mieć silnik o mocy maksymalnie 250 W – i Engwe L20 3.0 Boost dokładnie taki ma. Co więcej, nie może mieć możliwości poruszania się bez wspomagania – i tutaj takiej opcji też nie ma. Dla mnie to jednak zaleta – nie po to wsiadam na rower, by poruszać się nim jak na wózku inwalidzkim. Wybaczcie to dosadne porównanie, ale moim zdaniem jest idealne.
Zanim przejdziemy dalej zainteresuję Was jeszcze dwoma kwestiami. Pierwsza – to rower elektryczny z pełnym zawieszeniem. Oznacza to, że ma amortyzator zarówno z przodu, jak i z tyłu. Druga natomiast to obecność trybu Boost – omówimy go oczywiście w dalszej części tekstu.
Engwe L20 3.0 Boost kupicie w sklepie buybestgear, który dostarczył nam go do testów. Rower kosztuje 1299 euro, ale – korzystając z naszego kodu rabatowego BBGTABLETOWO – możecie obniżyć cenę o 3%. Kod działa na cały asortyment sprzedawany we wspomnianym sklepie.

Engwe L20 3.0 Boost vs ja – pierwsze starcie
Odnoszę wrażenie, że moje przygody z rowerami elektrycznymi zawsze muszą zaczynać się tak samo – od wyzwań, żeby nie powiedzieć: problemów. Przy okazji Vakole Y20 Pro w zestawie sprzedażowym nie było instrukcji obsługi (przez co składanie roweru przez osoby mniej doświadczone może być problematyczne). A co przydarzyło się w przypadku Engwe L20 3.0 Boost?
Od razu uspokajam: instrukcja znajdowała się w pudełku z rowerem. Co prawda momentami nieszczególnie czytelna, ale szło z niej wywnioskować wszystko, co najważniejsze. Rower dotarł do mnie naprawdę świetnie zapakowany – poszczególne elementy zawinięte były w piankę, było też sporo styropianu, więc o stan roweru po transporcie nie musiałam się obawiać.
Rower transportowany jest z odkręconym przednim kołem i spuszczonym powietrzem z opon, do czego jeszcze wrócę. Żeby zamontować przednie koło, należy odkręcić domyślnie zamontowaną oś piasty, a następnie zamontować docelowo w kole. Problem w tym, że nakrętki na końcach osi zakręcone były tak mocno, że ani ja, ani mój mąż, nie mogliśmy sobie poradzić – dopiero użycie własnych narzędzi i młotka przyniosło pożądany skutek…

Później już wszystko poszło gładko. Tylko zamiast spędzić na składaniu roweru kilkadziesiąt minut (bo tyle to mniej-więcej zająć powinno), zirytowani męczyliśmy się dużo dłużej, nie chcąc niczego uszkodzić.
Bo chyba o tym, że dostarczone w zestawie sprzedażowym narzędzia okazały się zbyt miękkie (czy może raczej plastyczne to lepsze słowo), chyba nie muszę wspominać. A skoro już o zawartości pudełka, jest w nim także zapas różnej maści nakrętek i podkładek, jak i podstawowa pompka do roweru – nie zamierzałam jej używać, bo mam mobilny kompresor, ale to zawsze miły dodatek.
A skoro już o tym mowa… Instrukcja obsługi sugeruje pompowanie opon do poziomu maksymalnie 20 PSI. Nie słuchajcie się jej jednak w tym przypadku – takie parametry zawsze sprawdzamy bezpośrednio na oponie. I, tutaj, w przypadku Engwe L20 3.0 Boost widnieje: minimum 25 PSI, maksimum – 45 PSI.

To trzeba wiedzieć na temat Engwe L20 3.0 Boost
Składa się, ale jest pierońsko ciężki
To, co od razu rzuca się w oczy, to to, że Engwe L20 3.0 Boost ma małe, 20-calowe opony, o szerokości 3 cali. Nie od razu jednak dostrzeżecie, że jest to model składany – dopiero, gdy się przyjrzycie, zauważycie dźwignię składającą rower w pół oraz dźwignię składającą kierownicę.
Problemem jest jednak to, że… nie widzę sensu jego składania. Jest to tak ciężka konstrukcja (33,2 kg!), że w jedną osobę trudno jest ją podnieść i włożyć do bagażnika – tym bardziej, że trudno znaleźć dogodne miejsca, w których można ją złapać. To samo tyczy się zresztą przenoszenia roweru (noszenia po schodach) czy też podnoszenia go, gdy jest taka potrzeba.
Jadąc ostatnio przez las przed moimi oczami ukazało się przewrócone drzewo, którego w żaden sposób nie dało się objechać – musiałam przenieść rower nad nim, a to naprawdę nie było łatwe zadanie. Ciężko, oj ciężko, a jeszcze nisko osadzone pedały nie pomagały. Ponownie – trudno znaleźć pozycję, w której łatwo by było założyć odpowiednio wygodny chwyt i podnieść rower. O samej wadze nie wspominając.
A jak duży jest to rower? Rozłożony ma wymiary: 165 x 69,5 x 134 cm, natomiast złożony – 100 x 51 x 75 cm.





Kwestie typowo użytkowe? Bardzo proszę
Engwe L20 3.0 Boost przeznaczony jest dla użytkowników mających 155-190 cm wzrostu i ważących maksymalnie 150 kg. Zarówno wysokość kierownicy, jak i siodełka, możemy regulować na bieżąco. Osobiście nie było mi trudno znaleźć odpowiednią pozycję za kierownicą – przy czym trzeba mieć świadomość tego, że taka a nie inna konstrukcja roweru wymusza, by pozycja ta była maksymalnie wyprostowana. I fajnie, bo uważam ją za bardzo wygodną.
Zanim rozpoczniemy naszą przygodę z jazdą, należy włożyć kluczyk do stacyjki, wyjąć akumulator (648 Wh) i włączyć przycisk umieszczony bezpośrednio na nim – bez tego rower nawet się nie włączy. Po wykonaniu tego zadania kluczyk można schować, podczas jazdy nie będzie nam potrzebny. Dłużej przytrzymujemy włącznik roweru i po chwili ekran włącza się, informując nas o poziomie naładowania akumulatora (w pięciostopniowej skali – szkoda, że nie procentowo, a – jeszcze bardziej szkoda – że nie szacuje zasięgu).


Wyświetlacz i osprzęt
Wyświetlacz ma przekątną 3,5 cala, jest kolorowy, ale niedotykowy. Z jego czytelnością w pełnym słońcu na domyślnych ustawieniach bywa różnie – jest dużo mniej jasny niż ekran mojego smartwatcha. Czasem trzeba przysłonić go ręką, by zrobić cień i zobaczyć wyświetlające się na nim informacje. Na szczęście producent przewidział możliwość jego rozjaśnienia, przy czym – aby to zrobić – należy wejść głębiej w ustawienia roweru (nie ma pod ręką żadnego skrótu, ani tym bardziej w aplikacji, do której jeszcze wrócimy).
To, czego mi brakuje na ekranie, to wyświetlanie godziny – nie ma i nic z tym nie zrobimy, a ja po prostu lubię mieć takie info pod ręką, zwłaszcza podczas dłuższych wypraw. Co zatem wyświetla? Aktualną prędkość, przejechany dystans (tu można też podejrzeć dystans całościowy, poziom naładowania akumulatora oraz czy włączone jest oświetlenie i Bluetooth.
Ekran umieszczony jest centralnie, a cała reszta? Po lewej stronie kierownicy mamy element sterujący – plus i minus odpowiadają za zmianę poziomów wspomagania (dłuższe przytrzymanie plusa włącza też oświetlenie, zasilane z akumulatora roweru – jasność przedniego to ok. 30 lumenów), włącznik to włącznik, a i klakson (dość donośny) też się tu znalazł. Pod elementem sterującym jest jeszcze przycisk Boost, ale do niego jeszcze wrócimy.



Kierownica zakończona jest nieoczywistymi uchwytami. Jestem przyzwyczajona do okrągłych rączek, tymczasem tutaj są one wyprofilowane. Po przejechaniu ponad 200 km dalej nie mam konkretnego zdania na ich temat.
Coś o samym wykonaniu? Rama jest aluminiowa (stop 6061) i zawiera w sobie wyjmowany akumulator. Widelec jest hydrauliczny, wykonany z aluminium i żelaza, z blokadą. Silnik umieszczony jest w tylnej piaście. Jeśli chodzi o wodoszczelność, producent rozróżnia stopnie w zależności od elementu roweru: skrzynia na baterię – IPX4, silnik i sterownik – IPX5, wyświetlacz i światła – IPX6 i okablowanie – IPX7.
Zostały nam jeszcze przerzutki, ale to właściwie nie ma o czym mówić – ustawiłam raz najwyższy opór i tak już zostało przez cały czas trwania testów. Z kwestii technicznych – przerzutka to Shimano Tourney RD-TY300, 7-biegowa z wolnobiegiem Shimano 14T-28T i manetką Shimano SL-M315-7R.
Czy czegoś mi brakuje? Może trochę kierunkowskazów, ale nie jest to element konieczny dla roweru elektrycznego. Oprócz tego żałuję, że w zestawie sprzedażowym nie ma choćby podstawowego uchwytu na smartfon.



Jak się tym w ogóle jeździ? Engwe L20 3.0 Boost w akcji
Wspomaganie i tryb Boost
Już o tym wspomniałam, ale to dobry moment, by powtórzyć: Engwe L20 3.0 Boost nie jest rowerem elektrycznym, który pozwalałby na jazdę wyłącznie na prądzie – nie ma takiego trybu, nie ma też manetki. Możemy zatem korzystać z niego jak ze zwykłego roweru wyłącznie pedałując (jest ciężki, w moim odczuciu jeździ się na nim wyjątkowo trudno) lub ze wspomaganiem, które dostępne jest w pięciu trybach podstawowych i dodatkowym trybie Boost.
Podczas testów Vakole Y20 Pro wydawało mi się, że wspomaganie działa świetnie, bo załącza się po pierwszym obrocie pedałami. O jakież było moje zdziwienie, gdy Engwe L20 3.0 Boost startował właściwie od razu, gdy tylko nacisnęłam nogą na pedał – tu nawet nie trzeba jednego obrotu, by rower ruszył z miejsca od razu ze wspomaganiem. Czujnik momentu obrotowego działa rewelacyjnie – bezapelacyjnie lepiej od czujnika kadencji.
Podczas zwykłych przejażdżek najchętniej wykorzystywałam środkowy poziom wspomagania, bo dla mnie jest wręcz optymalny – oczywiście wymaga ode mnie pedałowania, inaczej stanie w miejscu. Wspomaga do ok. 18 km/h, ja natomiast jeździłam ze średnią prędkością ok. 21 km/h, bo to dla mnie forma aktywności, a nie kwestia samych testów. Szkoda jedynie, że na najwyższej przerzutce przy wspomaganiu nie czuć już oporu, przez co samo pedałowanie nie sprawia aż takiej frajdy.
Podjeżdżając pod górki o dużym nachyleniu momentami wystarcza piąty poziom wspomagania, wymagający od nas dużej dawki pedałowania, ale można też włączyć tryb Boost – przytrzymując odpowiedni dedykowany mu przycisk, wtedy prędkość roweru zwiększa się o średnio 2 km/h. Wzrost mocy jest znaczący, ale chwilowy, wykorzystując maksymalny moment obrotowy 75 Nm, i wymaga trzymania przycisku.
Maksymalnie, na wspomaganiu na poziomie piątym, rower osiąga prędkość 25 km/h. Po przekroczeniu tej bariery Boost nie działa.






Amortyzatory i komfort jazdy
Tym, co wyróżnia Engwe L20 3.0 Boost na rynku rowerów elektrycznych, to pełne zawieszenie – mamy tu zarówno amortyzator z przodu, jak i z tyłu. Pierwsze przejechane metry na tym rowerze i już wiedziałam, że się zaprzyjaźnimy. Zjeżdżanie z krawężników czy pokonywanie tego typu przeszkód to pikuś – wszystko jest odpowiednio tłumione, zapewniając maksymalny komfort dla użytkownika. Producent twierdzi, że to zawieszenie absorbuje do nawet 90% miejskich wibracji – trudno powiedzieć czy aż tyle, ale faktem jest, że w mieście radzi sobie świetnie.
Przy czym trzeba mieć świadomość, że większe dołki, wyższe krawężniki, etc. to już spore wyzwanie, choć i tak są nieźle tłumione, zmniejszając przenoszenie uderzeń na nas dzięki tylnemu amortyzatorowi.
W efekcie, wyprostowana pozycja, pełne zawieszenie i super sprawne wspomaganie, i mamy rower elektryczny, który sprawił, że – zamiast wychodzić testować sprzęt – wychodziłam po prostu z przyjemnością pojeździć na rowerze, przy okazji sprawdzając to i owo.
Co też istotne, hamulce hydrauliczne świetnie sprawdzają się w swojej roli – nigdy mnie nie zawiodły. A i siodełko jest duże, całkiem wygodne i miękkie – po przejechaniu średnio 30 km dopiero zaczynałam odczuwać, że w ogóle mam tyłek ;).





Głośność jazdy i opony
Pierwsza jazda, pierwsze kilometry – wszystko było OK. Po chwili zaczęłam czuć jakieś dziwne przebicia na pedałach, po każdym pełnym obrocie blatu. Pomyślałam, że może coś źle skręciłam albo czegoś wręcz nie dokręciłam, ale wygląda na to, że nie – po kolejnych kilometrach sytuacja się uspokoiła i więcej nie wróciła.
Swoją drogą, Engwe L20 3.0 Boost wykonany jest porządnie i, podczas jazdy, nie wydaje z siebie żadnych niepowołanych dźwięków ani nie trzeszczy. Takie odgłosy pojawiają się sporadycznie – wyłącznie, gdy jedziemy po wertepach. Sam silnik elektryczny z kolei pracuje bardzo cicho i zdecydowanie nie jest tak, że z daleka słychać, że jedzie rower elektryczny.
Jeśli chodzi o opony, nie mamy tu do czynienia z oponami terenowymi, a hybrydowymi miejskimi, co już samo w sobie daje nam do zrozumienia, po jakich drogach powinniśmy się poruszać, by zapewnić sobie najwyższy komfort jazdy. I zdecydowanie tak jest – po asfalcie, kostce brukowej czy tego typu płaskich powierzchniach jeździ się super.
Zdarzyło mi się jeździć tym rowerem również po szutrze, po leśnych ścieżkach czy wreszcie po piachu i ten ostatni potrafił stanowić dla niego nie lada wyzwanie – zwłaszcza, jeśli był sypki, a nie zbity. Podobnie jak z rozsypanymi kamieniami – tu już naprawdę trudno było mówić o przyczepności.
Producent wspomina też o 3 mm warstwie antyprzebiciowej – trudno jednak było mi to zweryfikować. Podczas testów i po ich zakończeniu opony były w stanie idealnym.





Zasięg wystarczy każdemu
Gdy producent w materiałach prasowych gwarantuje przejechanie ponad 100 km na jednym ładowaniu, najczęściej po prostu nie daję temu wiary, bo często są to obietnice bez pokrycia. Nie tym razem.
Engwe rozróżnia zasięg w zależności od wspomagania, z jakiego korzystamy, co oczywiście ma ogromny sens. W przypadku najniższego wspomagania ma to być nawet 120 km (laboratoryjnie podobno nawet 135 km), środkowego – 100 km, a największego – 85 km. Jak to się ma do rzeczywistości i ile naprawdę możemy przejechać?
Z reguły, jak już wychodzę na rower, staram się zrobić 25-35 km. Po przejechaniu 33 km, procent naładowania baterii spada ze 100 do 66, jadąc przez większość czasu z użyciem wspomagania na poziomie 3. Kolejne 33 km i bateria spada do 28%, a zatem ubytek jest już odczuwalnie wyższy, przy czym tutaj wspomaganie sięgało momentami do poziomu 4. To jednak wyłącznie pokazuje, że 100 km jest jak najbardziej w zasięgu – do tego zaraz wrócę.





Dodam jeszcze tylko, że Innym razem, na podobnym odcinku (33 km), ale z przewagą wspomagania 2 nad 3, procent naładowania spadł ze 100 do 72%, co wyłącznie pokazuje, jak dużą rolę odgrywa poziom wspomagania, którego używamy (bez zdziwienia).
Wracając do testu zasięgu Engwe L20 3.0 Boost. Postawiłam przed sobą wyzwanie: 100 km na rowerze. Przez większość czasu korzystałam ze wspomagania na poziomie 3, momentami 4, a i ze trzy razy wykorzystałam chwilowy Boost. Po 28 km zniknęła pierwsza kreska naładowania, po 48 km – druga, po 69 km – trzecia, po 89 km – czwarta. Po 103 km zaczęła migać ikona baterii, co wskazuje (wtedy tego jeszcze nie wiedziałam), że zostało 20% zapasu. Gdy dojechałam do domu, licznik roweru wskazał 106,9 km, a w apce zobaczyłam jeszcze 14% zapasu.



Ładowanie
Największą wadą rowerów elektrycznych jest czas ładowania. Uzupełnianie energii często potrafi trwać nawet 4-5 godzin, co jest czasem momentami wręcz nie do przełknięcia. Na szczęście w przypadku Engwe L20 3.0 Boost jest zgoła inaczej.
Wracamy do powyższego testu zasięgu, który skończyłam z 14% zapasem energii. Podłączyłam rower do ładowania z użyciem oryginalnego akumulatora (54,6 V 8 A) i już 41 minut później miał 57%, by 48 minut później (czyli łącznie po 1,5 godzinie) miał 99%. To naprawdę świetny rezultat.


Podczas procesu ładowania na akumulatorze świeci się dioda – czerwona, gdy ładowanie trwa, lub zielona, gdy rower jest już naładowany. Akumulator można też ładować, gdy nie znajduje się w ramie roweru – wystarczy go z niej wyjąć i podłączyć.





Aplikacja Engwe
Czy da się skomplikować temat łączenia roweru z aplikacją? Da się. W przypadku Engwe L20 3.0 Boost nie da się po prostu włączyć roweru i aplikacji i powiązać jedno z drugim. Trzeba bowiem najpierw wybrać kolor (a dostępne są dwa: czarny i szampańskie złoto), a następnie wpisać zarówno numer seryjny, jak i numer ramy (oba znajdziecie na ramie roweru – jak nie z tyłu, to pod) oraz… dodać dowód zakupu, numer zamówienia i datę. Bez wypełnienia tych kroków apka nie przepuszcza Was dalej.



Gdy już jednak uda nam się połączyć rower z apką, naszym oczom ukazuje się dość prosty i intuicyjny interfejs. Strona główna podaje nam aktualne statystyki na temat pogody (temperatura, prędkość wiatru, wilgotność, widoczność i ciśnienie), jak i nasze statystyki jazdy – przy czym zawiera wyłącznie te, przy których odpalony mieliśmy trening z poziomu aplikacji (a nie wszystkie przejazdy, które wykonaliśmy rowerem).
Druga zakładka to właśnie trening – przy czym, uważajcie, bo to już intuicyjne nie jest – aby rozpocząć rejestrowanie trasu trzeba raz wcisnąć start, by następnie, na kolejnym ekranie, znów wcisnąć start. Gdy się tego nie zrobi, trening nie zostanie rozpoczęty (nie pytajcie skąd wiem :P).





Trzecia zakładka to informacje na temat roweru – przy czym, aby je zobaczyć, rower musi być włączony. To też dobry moment, by wspomnieć, że to nie jest niestety tak, że włączamy rower i Bluetooth od razu jest aktywny. Czasem trzeba poczekać nawet kilka minut, by Bluetooth się włączył i nawiązał połączenie z aplikacją – strasznie irytujące.
Pozostałe dwie zakładki aplikacji to “odkrywaj” (gdzie możemy zobaczyć przejazdy innych użytkowników – oczywiście pod warunkiem, że wyrazili zgodę na ich udostępnienie) i “ja” (gdzie są statystyki naszych treningów, dostęp do supportu i inne). Z poziomu aplikacji możemy ustawić też czterocyfrowy kod PIN, bez wpisania którego na ekranie roweru tuż po jego uruchomieniu, nie pojedziemy z wykorzystaniem wspomagania.
Dwie uwagi co do aplikacji – poza tym, że Bluetooth w rowerze włącza się z dużym opóźnieniem. Pierwsza – nie jest dostępna w języku polskim (nie powinno to dla nikogo jednak stanowić żadnego problemu, jest naprawdę intuicyjna). Druga – ciekawsza – wyświetlacz roweru pokazuje inny dystans przejechany podczas treningu niż aplikacja. Komiczne.
Aplikacja Engwe dostępna jest na Androida oraz iOS.

Podsumowanie
Kto zapoznał się z niniejszą recenzją dokładnie, ten doskonale wie, że Engwe L20 3.0 Boost to świetny rower, w którym wad trzeba właściwie szukać na siłę. Taki jednoznaczny i największy minus to z całą pewnością waga, która jest uciążliwa w przypadku chęci przenoszenia go z miejsca w miejsce czy noszenia po schodach (a do tego trudno jest go złapać tak, by nieść wygodnie).
Druga rzecz, już nieco mniej istotna, to fakt, że na ekranie nie wyświetla się informacja na temat szacowanego zasięgu czy konkretna wartość naładowania baterii – dostępna jest pięciostopniowa skala, z której niewiele wynika (procentowy poziom naładowania można sprawdzić z poziomu aplikacji).
Lista zalet jest o wiele dłuższa. Engwe L20 3.0 Boost to bowiem rower elektryczny, który zapewnia ogrom przyjemności z jazdy. Dzięki wyprostowanej pozycji, dwóm amortyzatorom i wspomaganiu działającym od strzała, aż chce się połykać kolejne kilometry, zwłaszcza w mieście.
Rzadko mam tak pozytywne odczucia po napisaniu recenzji, więc wypada dodać oczywistą oczywistość: testy Engwe L20 3.0 Boost to była czysta przyjemność.
_
Engwe L20 3.0 Boost kupicie w sklepie buybestgear, który dostarczył nam go do testów. Rower kosztuje 1299 euro, ale – korzystając z naszego kodu rabatowego BBGTABLETOWO – możecie obniżyć cenę o 3%. Kod działa na cały asortyment sprzedawany we wspomnianym sklepie.