Gdy PlayStation po raz pierwszy zaprezentowano Days Gone – ziewnąłem. Był rok 2016 i wydawać by się mogło, że złota era zombie jako motyw gier, filmów czy innych mediów rozrywkowych dobiega już końca. Że „trend” żywych trupów w grach przemija i że Sony spóźniło się ze swoją grą o kilka dobrych lat. I cóż, może to i prawda, że moda na zombie już dawno jest za nami – tym bardziej w 2019 roku, ale w przypadku Days Gone nie ma to najmniejszego znaczenia – bo jest to gra po prostu bardzo dobra i osadzenie jej w realiach apokalipsy zombie niewiele zmienia.
Słowem wstępu
Nawiązując do tytułu tej recenzji – przed premierą nie spodziewałem się tak dobrej gry. Miałem pewne wątpliwości czy studio Bend da sobie radę z tak ambitnym projektem. Do tej pory zespół ten stworzył kilka całkiem niezłych gier, z których najbardziej wyróżniały się Resistance: Retribution i Uncharted: Złota Otchłań, czyli dwie poboczne, małe części dużych marek na przenośne konsole Sony. Były to gry dobre, nieźle wykorzystujące możliwości PSP i PS Vita no i sprawiające dużo rozrywki, ale nie powiedziałbym, że były to gry wybitne, nawet w swojej klasie. W dodatku były to stosunkowo małe produkcje, przez co najzwyczajniej w świecie nie byłem pewny czy firma poradzi sobie z tak dużym projektem, jakim jest Days Gone.
Nie pomagały też materiały przedpremierowe dostarczane przez twórców. Możliwe, że to tylko moje odczucia, ale pierwsze zapowiedzi gry odebrałem dosyć chłodno. Days Gone niczym szczególnym się nie wyróżniało na tle konkurencji, graficznie wyglądało dość przeciętnie a twórcy obiecywali gruszki na wierzbie w postaci „dynamicznej sztucznej inteligencji” – a do takich haseł podchodzę z wielką rezerwą, bo historia mnie nauczyła, że mało kto potrafi takie obietnice spełnić. No i przyznać muszę, że był to okres, w którym sam odczułem już zmęczenie materiału tematem zombie, przez co jeszcze trudniej było mnie do Days Gone przekonać. Samo Sony też nie pomagało, na materiały promocyjne jakoś szczególnie nie wpadałem (nawet blisko premiery wydaje się, że reklam nie ma zbyt dużo w porównaniu do innych marek PlayStation) i wydawało mi się przez to, że sama firma traktuje Days Gone jako produkt drugiej kategorii, średniaka, w którego nie chcą wtopić zbyt dużo kasy na marketing, bo firma spodziewa się leciwego produktu i już myśli jak tu zamortyzować przyszłe straty. Spodziewałem się po prostu, że nie będzie to tytuł, który będziemy mogli stawić zaraz obok takich hitów PlayStation 4 jak God of War, Uncharted 4, Spider-Man czy Horizon Zero Dawn.
Wszystko jednak zmieniło się, gdy tylko zainstalowałem przedpremierowo Days Gone na swojej PS4 i wziąłem pada do ręki. Najzwyczajniej w świecie byłem pod nie lada wrażaniem i to już po pierwszych kilkudziesięciu minutach – a dalej było tylko lepiej.
Fabuła i świat
Wizytówką większości gier ekskluzywnych PlayStation jest opowiadana przez nie historia. The Last of Us, God of War, Spider-Man czy nawet Uncharted wyróżniały się świetnymi historiami i charakternymi postaciami, których gracze na całym świecie pokochali. Czy z Days Gone jest podobnie? Niekoniecznie, choć wydaje mi się, że sami twórcy nie mieli w zamyśle by MOTOREM (wybaczcie mi tę strasznie suchą grę słów) napędowym całej gry była właśnie fabuła. A ta dzieje się na terenie północno-zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych dwa lata po wybuchu globalnej pandemii wirusa, który zmienia ludzi w krwiożercze zombie.
I to, co od razu muszę zaznaczyć, to to, że gra nie opowiada o szukaniu lekarstwa na globalną pandemię i ratowaniu świata. W grze celem jest po prostu przeżycie, dzięki czemu historia jest trochę bardziej kameralna i nie ukrywam jest to miła odskocznia, od wiecznego BYCIA TYM JEDYNYM WYBRAŃCEM, KTÓRY WSZYSTKICH URATUJE, ZNAJDZIE LEKARSTWO NA EPIDEMIĘ, A PRZY OKAZJI PRZEPROWADZI STARUSZKĘ PRZEZ ULICE. Deacon, czyli główny bohater, co prawda niekiedy się wplączę w jakąś większą intrygę, ale większość opowiadanej tu historii to sprawy przyziemne, dotyczące lokalnej społeczności, ale mniejsza skala nie czyni ich mniej interesującymi.
No właśnie, Deacon – polubiłem tego typa, jest dość prostolinijny, nie „białorycerzy” i zachowuje się w większości przypadkach racjonalnie, za co chwała twórcą tej postaci, bo można go bardzo szybko polubić i się z nim utożsamić. Jest przy tym charyzmatyczny i dba o bliskie sobie osoby, w tym wypadku głównie o swojego najlepszego kumpla Boozera. Czasem w grze trafi nam się również kilka retrospekcji, które poszerzą historię Deacona, wątki te kręcą się głównie wokół wybranki jego serca – Sary, którą tragicznie stracił przez apokalipsę zombie – to znaczy się świrusów.
No właśnie, świrusy, czyli główne (choć nie jedyne) zagrożenie w świecie gry. Historia nie od razu tłumaczy jak doszło do apokalipsy, kto za nią stoi i jak wygląda sytuacja w innych miejscach na świecie. Stopniowo jednak, zarówno za pomocą głównego wątku fabularnego, jak i zadań pobocznych, gra odkrywa coraz więcej kart. Ponoć dokonane przez nas wybory mają wpływ na dalsze losy fabuły, ale jeśli mam szczery nic nie rzuciło mi się w tej sprawie w oczy i czułem się jak w dosyć mocno jednoliniowej historii. Ogólnie, fabuła daje radę, choć nie powiedziałbym, że grałem w Days Gone głównie dla fabuły, bo to, co w grze jest najlepsze, to gameplay.
Rozgrywka
Days Gone to otwarta przygodowa gra akcji, która oferuje nam spory wachlarz aktywności, podczas wykonywania których trudno się nudzić. Główna oś fabularna przeplatana jest masą zadań pobocznych, które są zaskakująco rożnorodne. W grze możemy zdobywać posterunki bandytów, brać udział w pościgach, polować na dziką zwierzynę, niszczyć legowiska zombie (świrusów) czy odkrywać posterunki NERO. Do tego dochodzi kilka znajdziek, zbieranie napotkanych po drodze surowców, losowe wydarzenia na wzór tych z GTA V i wiele więcej. Nie będę wam tego wszystkiego tutaj wymieniał, bo warto odkryć niektóre mechaniki samemu, ale wierzcie mi eksploracja otwartego i różnorodnego świata daje tu masę radości. Wszystko jest też rozsiane w bardzo rozsądnych ilościach, przez co nie czuć tu pustki czy przesytu. Gdyby tego wszystkiego było jeszcze mało, to niektóre sytuacje i historie tworzą się same przez liczne mechaniki występujące w grze, które na siebie nachodzą.
Na przykład, podczas podróży do kolejnego punktu na mapie rozpoczynającego misję fabularną stwierdziłem, że zatrzymam się przy pewnych domostwach i poszukam benzyny, ponieważ jechałem już na rezerwie. Liczyłem też, że znajdę kilka potrzebnych materiałów do zrobienia bandaży i Mołotowów, które pozwoliłyby mi ułatwić sobie nadchodzącą misję fabularną. Cała ta akcja ze zdobyciem benzyny zajęła mi trochę więcej czasu, niż się pierwotnie spodziewałem, ale finalnie odnalazłem to, czego szukałem. Szkopuł w tym, że zapadł już zmrok i liczba zainfekowanych w okolicy zwiększyła się do tego poziomu, że musiałem uważać, by głupio nie narazić się na konfrontację i utratę cennej amunicji lub jeszcze cenniejszego życia. Gdy już udało mi się przemknąć bez zwracania na siebie uwagi świrusów i powoli zbliżałem się z kanistrem do motoru, zaatakowało mnie znienacka małe stado wilków, które zmusiło mnie do użycia broni palnej. Liczyłem, że szybko rozprawię się z drapieżnikami, zatankuję i zanim świrusy z okolic domostw mnie dopadną, wsiądę na motor i ucieknę. Plan się niby udał, ale gdy z piskiem opon odjeżdżałem, to okazało się, że z drugiej strony zaatakowała mnie horda, która również usłyszała strzały i podążyła w ich kierunku. Ot co mała drobna historia, która nie została bezpośrednio zaplanowana przez twórców, a wynikła z występujących niezależnie w grze mechanik.
Często dochodzi też do sytuacji, gdy możemy spróbować „naszczuć” hordę zombie na posterunek bandytów, przez co możemy zdobyć taki obóz kompletnie bez naszego udziału, bo zarażeni odwalą za nas brudną robotę. Fajnie, że mnogość mechanik w Days Gone pozwala na zabawę z formułą i eksperymentowanie, przez co gra tak szybko się nie nudzi. To, czy wyruszymy w dzień czy w nocy, czy poczekamy, aż deszcz przestanie padać, ma realny wpływ na grę. I czasem, przed misją czy nawet zwykłą eksploracji, warto zaplanować takie rzeczy.
W Days Gone znajdziemy kilka większych skupisk ludzi, u których możemy handlować czy ulepszać motor. Co jednak ciekawe, nie wszystkie produkty są od razu dla nas dostępne. Żeby zdobyć co lepsze bronie czy ulepszenia do naszego pojazdu, musimy osiągnąć pewien stopień reputacji w danej osadzie – który jest zwiększany przez kilka czynników, takich jak wykonywanie zleceń dla osady czy zaopatrywanie jej w zasoby. Zwiedzając świat, możemy napotkać ocalałych, którzy potrzebują pomocy, bo akurat zostali pojmani przez bandytów czy walczą o swoje życie ze świrusami. Gdy postanowimy takiej osobie pomóc (i nam się to uda), możemy odesłać ją do jednej z osad, co przyniesie nam różne korzyści, przyrost gotówki lub reputacji.
Poruszanie się na motocyklu będzie nam towarzyszyć przez lwią część gry. Miło więc, że ta mechanika została przez twórców bardzo dopieszczona i jeździ się tutaj wyjątkowo przyjemnie. Co ważne, panujące warunki pogodowe mają spory wpływ na to, jak nasz pojazd porusza się po nawierzchni. Mgła rzeczywiście powoduje znaczne zmniejszenie widoczności, a jazda w deszczu przez błotniste lasy nie należy do najlepszych pomysłów – tym bardziej, gdy roi się od nieumarłych, którzy sprawnie potrafią nas z motocykla strącić. Co jakiś czas nasz sprzęt trzeba oczywiście tankować, za pomocą porozrzucanych kanistrów. A do tego musimy dbać o ogólny stan motocykla – potrącanie świrusów czy nieostrożna jazda może doprowadzić do uszkodzenia maszyny. Może dojść do tego, że silnik w naszym pojeździe trafi szlag (lub pocisk snajpera czającego się w zaroślach…) i będziemy musieli przepchać maszynę do najbliższego mechanika. U tychże mechaników oprócz napraw czy tankowania, możemy dokonywać też modyfikacji zarówno wizualnych, jak i tych technicznych zwiększających prędkość motocykla czy pojemność baku. Jedyny zazut, jaki mam w stosunku do tej części gry, to bardzo wolny rozwój motocykla, trzeba poświęcić naprawdę wiele czasu, by dorobić się jakiś porządniejszych ulepszeń.
Zresztą, wolny rozwój nie tyczy się samego motocykla, ale i głównego bohatera. Co lepsze bronie wymagają od nas bardzo oszczędnego życia i niekiedy mocnego grindu, co niby wpasowuje się w klimat i świat gry – ale jest jednak mocno niesatysfakcjonujące. Tak samo zdobywanie punktów umiejętności trwa tutaj wieczność. Niektóre perki są ciekawe, ale żeby je zdobyć musimy poświęcić strasznie dużo czasu. Umiejętności do zdobycia jest sporo i są to zarówno zdolności aktywne (nowe mechaniki jak np. zdobywanie wstrzelonych w przeciwników bełtów), jak i pasywne w postaci zwiększenia jakiegoś parametru. Moim zdaniem twórcy powinni w jakiejś aktualizacji zwiększyć szybkość zdobywania zarówno gotówki, jak i reputacji i doświadczenia, bo cierpi na tym płynność gry.
Gdy już opuścimy przyjazne i bezpieczne osady, a motor zostawimy gdzieś przy drodze, to jesteśmy zdani tylko na siebie, swoje doświadczenie i zabrany z sobą ekwipunek. Days Gone mocno stawia swoją rozgrywkę na skradaniu, a także… uciekaniu. Wiele sytuacji lepiej rozwiązać z ukrycia szybkim Mołotowem i ucieczką, niż otwartą konfrontacją z przeciwnikami. Gdy postanowimy zdobyć jakąś osadę bandytów po cichu, gra pokazuje pazur, sztuczna inteligencja przeciwników jest zaskakująco dobra, pułapki są rozsiane gęsto, a konstrukcja niektórych lokacji wymaga planowania ataku i niekiedy przypomina grę logiczną, a nie typową grę akcji. Jest to spore zaskoczenie i porównując zdobywanie baz wrogów do innych gier, na przykład tych z serii Far Cry – to Days Gone wygrywa, sprawia to tutaj o wiele większą satysfakcję i wymaga o wiele większego skupienia.
Gorzej jest natomiast, gdy nasza cicha misja przerodzi się w strzelanie. Kompletnie nie przypadł mi do gustu system strzelania i walki wręcz. Ten pierwszy nie jest precyzyjny i nawet po włączeniu wspomagania celowania w ustawieniach strzelało mi się źle. Najbardziej ubolewam nad kuszą, która jest bronią cichą, ale niekiedy skrajnię nieskuteczną. Bartek w swoich pierwszych wrażeniach wspominał też o „niesatysfakcjonującym systemie obrażeń” i cóż i ja to niestety odczułem. Walka wręcz ogranicza się dosłownie do „atakuj” i „fikołka”, który działa tu jako unik. No jest to po prostu zbyt mało by mówić tu o jakiejś bardziej rozbudowanej walce wręcz. Sytuacje trochę ratują dodatkowe gadżety jak granaty czy Mołotowy, no i porozrzucane tu i ówdzie pomoce środowiskowe jak klasyczne wybuchające beczki. Jednakże, od gry, w której strzelanie i walka wręcz jest bardzo ważnym elementem, oczekiwałbym trochę lepszego wykonania. Nie jest tragicznie, ale chciałoby się więcej.
Poniżej znajdziecie gameplay z Days Gone, na którym zajmuję jeden z posterunków bandytów i pokazuję kilka mechanik, które możecie znaleźć w grze.
Grafika
Już od pierwszych sekund wiadomo, że mamy tu do czynienia z pierwszą ligą, jeśli chodzi o stronę wizualną. Gra bez problemu może stawać w szranki z takimi grami, jak Anthem czy The Division 2 (oczywiście mówię tu o wersjach na konsole), a w kwestii roślinności trudno znaleźć znacząco ładniejszy tytuł. Fauna i flora w Days Gone jest gęsta, żywa i piękna – a gdy dodamy do tego różnego rodzaju efekty pogodowe jak deszcz to niekiedy trudno nie przystanąć i nie „chłonąć” tego, co widzimy na ekranie. Cała reszta jak modele postaci, animacje czy tekstury, też trzymają wysoki poziom. Zaskakująco dobrze wyglądają też cienie czy całkiem daleki zasięg widzenia. Gorzej wygląda tylko mimika twarzy, która wypada dość blado, gdy porównamy ją do Red Dead Redemption 2 czy God of War.
To, co najbardziej mnie nurtuje w kwestii grafiki, to rozdzielczość, w jakiej działa Days Gone. Oficjalnie mówi się oczywiście o 1080p w przypadku podstawowego PS4 (na PS4 Pro jest dynamiczna rozdzielczość 4K), ale szczerze powiedziawszy były taki chwile, gdy wydawało mi się, że gra działała w niższej rozdzielczości. Nie chcę tutaj oczywiście niczego zarzucać producentowi, ale gdzieś z tyłu głowy chodziła mi myśl, że zastosowano tu dynamicznie dostosowywaną rozdzielczość także w przypadku 1080p. W innych grach na PS4 nie odczuwałem takich „skoków” rozdzielczości stąd moje wątpliwości. Z racji tego, że nie posiadam profesjonalnego sprzętu, by to sprawdzić, nie „grzebałem” głębiej w tej sprawie, poczekam na test DigitalFoundry. Jest duża szansa, że wspomniany efekt niskiej rozdzielczości to sprawa filtórw, które mogą zakłamywać obraz.
Nie mógłbym też nie wspomnieć o wydajności Days Gone. Ogrywałem tytuł na podstawowej wersji PlayStation 4 i dosyć często notowałem delikatne i chwilowe spadki klatek na sekundę. Nic, co szczególnie by utrudniało rozgrywkę, czy jakoś bardzo odbiegało od jakości innych gier w tym aspekcie. Najczęściej (tak jak się spodziewałem przed premierą) niższy klatkarz był odczuwalny, gdy na ekranie pojawiała się horda zombie, ale podkreślam, że spadki nie były aż tak duże i nie sprawiały, że gra stawała się niegrywalna. Na koniec wspomnę też o tym, że grę ogrywałem głównie w wersji 1.02, ale w trakcie recenzowania tytułu pojawiła się ponad 17 GB łatka z numerkiem 1.03, która między innymi poprawiła wydajność Days Gone na mojej PS4.
Gra ma też rozbudowany tryb fotograficzny, który pozwala uchwycić niekiedy bardzo ładne sceny. Trochę się tym pobawiłem i efekty możecie zobaczyć w poniższej galerii.
Udźwiękowienie
Po pierwsze – dubbing. Jak to PlayStation ma od kilku już dobrych lat w zwyczaju, ich największe gry pochwalić się mogą pełną polską wersją językową, za co firmę niezwykle szanuje. Nie zawsze są to dubbingi dobre, ale miłe jest to, że Sony udowadnia takimi działaniami, że Polska jest dla nich ważnym rynkiem. Polski dubbing w takim God of War (2018) czy Uncharted uważam za udany, wręcz nawet bardzo dobry, Horizon czy Killzone Shadow Fall zaś to już kompletne kaszany. Days Gone jest, można powiedzieć, pośrodku stawki. Niby uszy nie krwawią, ale warto rozważyć grę w oryginalnej wersji językowej. Mnie przede wszystkim nie przypadł do gustu polski aktor głosowy odpowiedzialny za postać Deacona, a także miałem problemy z ruchem ust, który siłą rzeczy nie był przygotowany do polskiej wersji. W innych grach jakoś nie miałem z tym aż takiego dużego problemu.
Jeśli chcecie sami sprawdzić jak prezentuje się polski dubbing, w porównaniu do angielskiego, przygotowałem mały, krótki film porównujący obie wersje językowe. Jest to jedna z cutscenek z późniejszych etapów gry, ale nie musicie się obawiać spojlerów, bo wyrwana z kontekstu niewiele zdradza.
Gdy już weźmiemy dubbing Days Gone na bok, to do całej reszty trudno się jakoś szczególnie przyczepić. Motocykl warczy tak, jak powinien, zombie jęczą tak, jakbyśmy się tego spodziewali, a dźwięki lasu tworzą świetny klimat. Z muzyką jest już trochę gorzej, jest „okej” i trzyma poziom, ale żaden z utworów nie zapadł mi w pamięć tak jak, chociażby The Choice czy The Path z The Last of Us autorstwa Gustavo Santaolalla. Pewnie jest to też kwestia tego, że gra nie ma tak bardzo emocjonalnych momentów fabularnych, jak wspomniany hit od Naughty Dog, przez co muzyka nie ma okazji tak bardzo wybrzmieć. Szkoda też w sumie, że nie pokuszono się o żadną stację muzyczną podczas jazdy na motocyklu, może to tylko moje skojarzenie, ale jakoś tak utożsamiam motocyklistów z mocną, charakterystyczną muzyką. Podczas jazdy towarzyszy nam tylko warkot silnika i od czasu do czasu wspomniane wcześniej audycje Radia Wolny Oregon.
Podsumowanie
Days Gone to bardzo sprawny miszmasz mechanik i motywów znanych z przeróżnych gier. Mamy tutaj mechanikę pojazdu mocno inspirowaną Mad Maxem, zarządzanie ekwipunkiem i crafting podobny do tego z The Last of Us, przejmowanie posterunków i radio przypominające te znane z serii Far Cry, hordy ze State of Decay czy śledztwa które są do złudzenia podobne do tych z Wiedźmina 3, czy Batmana. Mógłbym tak jeszcze wymieniać długo – ale nie odbierajcie tego negatywnie. Pomimo tego, że Days Gone garściami czerpie z różnych innych produkcji, to czuć w tej grze pewną świeżość. Co w kontekście gry o zombie w 2019 roku jest dużą pochwałą.
W najnowszy tytuł ekskluzywny od Sony gra się po prostu świetnie, pomimo kilku drobnych potknięć, ale liczę, że niektóre z nich zostaną poprawione w łatkach po premierze. Jest to tytuł, który moim zdaniem będziemy mogli za kilka lat umieścić w podsumowaniach najlepszych gier na PlayStation 4, może nie na jednej z najwyższych lokat, ale i tak jest to duże wyróżnienie, wszak konkurencja jest ogromna. Tym bardziej, że – tak, jak wspomniałem w tytule i wstępie – po zapowiedziach nie spodziewałem się takiej gry. Tak dobrej gry, od której trudno było mi się oderwać i którą będę bardzo ciepło wspominał.