Jak grają?
W zestawie wraz ze słuchawkami dostajemy przewód pasujący do gniazda jack 2,5 mm, które mamy wmontowane w jednym z padów oraz przejściówkę samolotową. Jest też kabelek do ładowania akumulatora, o którym później.
Dlaczego wspomniałem o przewodzie jack-jack? Okazuje się, że jest różnica pomiędzy tym, jak grają słuchawki z włączoną redukcją szumów, a jak wtedy, gdy ANC wyłączymy i będziemy słuchać muzyki tylko z kabla. Kiedy włączamy słuchawki, to oprócz modułu Bluetooth oraz procesora redukcji hałasu, zasilana jest aktywna korekcja dźwięku Active EQ. Jeżeli padnie nam bateria, to da się używać słuchawek bez wsparcia tego korektora, ale jakość dźwięku jest zauważalnie niższa.
Co prawda QuietComfort 35 zostały stworzone do bezprzewodowego odtwarzania muzyki, jednak po wyłączeniu modułu Bluetooth i podłączeniu kabla mini jack, spodziewałbym się tak samo dobrego dźwięku, jak wcześniej. A tu zaskoczenie. Mamy tu ciekawy przypadek, zupełnie odmienny niż w wypadku większości słuchawek Bluetooth, gdzie grają one nieźle bezprzewodowo, ale znacznie lepiej na kablu.
Oczywiście słuchawki Bose można używać na kablu ORAZ mieć włączoną redukcję szumów i korektor Active EQ. A nawet trzeba, bo słuchanie muzyki bez tych wspomagaczy jest znacznie mniej przyjemne. Dźwięk ulega wtedy spłaszczeniu i brakuje mu przestrzeni. Ma się wtedy wrażenie przytłumienia go, a wszystkie instrumenty wydają się być zlane w jeden strumień. Nie znaczy to, że jakość odsłuchu jest wtedy beznadziejna – nie o to chodzi. Na pewno nie jest to jednak dźwięk za 1500 złotych.
QuietComfort 35 idealnie nadają się do słuchania nut elektronicznych, dubstepu, jazzu czy rapu, a to z jednej przyczyny – nie są absolutnie neutralne. Pasmo ewidentnie jest wycofane w średnich tonach, a podbijane są częstotliwości wysokie i niskie.
Co prawda bas jest wyraźnie odczuwalny, ale nie rozsadza głowy. Nie jest on jednak tak soczysty, jak w niektórych typowo didżejskich słuchawkach – niskie tony są raczej bardziej miękkie, łagodniej rozlewają się po wnętrzu padów, ale też wybrzmiewają nieco dłużej, nie będąc ucinane wpół nuty.
Sporadycznie bas potrafi wprowadzić słuchawki w solidne drgania, choć nie powodują one zniekształceń dźwięku. Wibracje pojawiają się jedynie przy poziomach głośności sięgających ponad 85%, przy czym po chwili robi się tak głośno, że słuchanie muzyki w ten sposób nie sprawia żadnej przyjemności. Maksymalne poziomy głośności są tylko dla tych, którzy są zdecydowani uszkodzić sobie słuch lub dla korzystających z wybitnie słabych źródeł dźwięku.
Odrobinę gorzej QuietComfort 35 radzą sobie z utworami, gdzie wokal jest najważniejszy i liczy się przede wszystkim środek pasma. Za każdym razem średnie tony są nieco „z tyłu”, a na pierwszy plan nieco za szybko wychodzą tony niskie. Im głośniej, tym mocniej zaznaczają swoją obecność soprany. Nie powoduje to jednak żadnego dysonansu, ani tym bardziej nie sprawia, że byłbym w stanie skrzywić się podczas odsłuchu. Mało tego: uważam, że grają naprawdę bardzo, bardzo dobrze i często na myśl o tym, jak kulturalnie obchodziły się nawet z ostrzejszymi dźwiękami, mimowolnie kiwałem z szacunkiem głową.
Niby nie było momentu, w którym QuietComforty zaskoczyłyby mnie czymś szczególnym, ale z drugiej strony trudno mi wskazać jakąkolwiek rzecz, którą Bose zrobiło źle, jeśli chodzi o przenoszenie dźwięku. W typowo rockowych kawałkach może i wokal jest nieco zdominowany przez silne basy i sopran, ale nie jest on też całkowicie przez nie zalewany. Trochę wycofany środek czuć zwłaszcza przy słuchaniu symfonicznych utworów klasycznych, gdzie spektrum dźwięków jest niezwykle bogate.
Gdybym miał jednym słowem określić, co czułem, zamykając oczy i słuchając muzyki na QuietComfort 35, byłoby to słowo „przyjemność”. Nie „kopnięcie”, nie „pazur”, nie „melodyjność” czy „krystaliczna czystość”, a „przyjemność” właśnie. Jestem przekonany, że na palcach jednej ręki można wyliczyć modele bez kabla, które zapewniają taki poziom muzycznego komfortu.
Bateria
Czas pracy słuchawek zależny jest od tego, czy korzystamy z nich bezprzewodowo, czy też nie. Nawet będąc podłączone kablem jack audio, akumulatorki zużywają energię, by zasilić redukcję hałasu i aktywny korektor dźwięku. Słuchając muzyki tylko i wyłącznie na kablu, osiągnąłem czas około 20 godzin.
Bateria naładowana do 70% umożliwiła działanie słuchawek w trybie Bluetooth przez ponad 11 godzin. Poleganie tylko i wyłącznie na bezprzewodowej transmisji dźwięku skończyło się wyładowaniem pełnej baterii po 17 godzinach. To dobre wyniki i nie miałem nic do zarzucenia czasom działania słuchawek. Trudno było zrobić dokładniejsze testy baterii w sytuacji, gdy miałem okazję karmić ją prądem tylko dwa razy przez ponad dwa tygodnie testów.
Czas ładowania Bose QuietComfort 35 to około 105 minut. Wydłuży się on, jeżeli użyjemy ładowarki innej niż 2-amperowa.
Czy warto?
Jak najbardziej tak, o ile jesteśmy zdecydowani kupić dobre słuchawki Bluetooth. Ich pracy nie można niczego zarzucić – grają bardzo przyjemnie. Z mocnymi, nieco satynowymi basami, konkretnym i czystym sopranem oraz lekkimi częstotliwościami średnimi. I jeszcze ten genialny tryb redukcji hałasu, świetnie wpisujący się w potrzeby miejskiego podróżnika. Do tego są świetnie wykonane, sprawiają wrażenie trwałych, a wygoda ich użytkowania może być stawiana za wzór.
Bose, biję brawa – udało Wam się!
Testowane słuchawki kupicie między innymi w Komputroniku!
Spis treści:
1. Wygląd i komfort użytkowania. Aktywna redukcja szumu
2. Jak grają? Bateria. Podsumowanie