Gdy ponad 10 milionów lat temu nasi małpi praprzodkowie odganiali się kijami od szablozębnych kotowatych, żaden z nich nawet sobie nie wyobrażał, że pewnego dnia przyszłe wyewoluowane pokolenia istoty ludzkiej poznają ich historię dzięki grze Ancestors: The Humankind Odyssey. A jednak ziściło się, bo oto ewolucja człowieka zawitała do świata gamingu, licząc, że wywróci gatunek sandboksów do góry nogami. Tak się niestety nie stało, choć nie można odmówić twórcom pomysłowości i śmiałości w podejmowanych decyzjach.
Ancestors: The Humankind Odyssey to gra specyficzna, przypominająca interaktywną lekcję biologii, prowadzoną przez irytującego nauczyciela wyznającego ideę „radź sobie sam”.
To dzieło pełne kontrastów i sprzeczności, stawiające na inteligencję odbiorcy. A wreszcie produkcja toporna i wredna, nie wybaczająca popełnionych błędów. Zresztą, zaraz Wam wyjaśnię dokładnie, o co tutaj chodzi. Drodzy, zapraszam do recenzji Ancestors: The Humankind Odyssey!
Echo dzieciństwa
Dawno, dawno temu, będąc jeszcze małym brzdącem z rozmiłowaniem oglądałem filmy przyrodnicze. Głos Krystyny Czubówny, dubbingujący Davida Attenborough, rozbrzmiewał w moim mieszkaniu każdej niedzieli, drażniąc tym samym mojego ojca, który krzyczał z drugiego pokoju „ścisz ten przeklęty odbiornik”. Nie dawałem jednak za wygraną, bo świat zwierząt i dzikiej przyrody pochłaniał mnie bez reszty, przenosząc moją dziecięcą wyobraźnię w zupełnie inny wymiar.
Od tamtych dni minęło wiele lat, a stara pasja pokryła się grubą warstwą kurzu – aż do teraz tj. premiery Ancestors: The Humankind Odyssey. Gdy po raz pierwszy usłyszałem o tytule koncentrującym się wokół ewolucji człowieka – oniemiałem. W końcu tak szalony pomysł mógł okazać się albo bestsellerem, albo totalną porażką, a ja nie mogłem się doczekać aż przyjdzie mi się o tym przekonać.
No i przekonałem się, oj i to jeszcze jak! Dzięki zespołowi Panache Digital Games przeniosłem się w czasie o ponad 10 milionów lat, do epoki, w której największym odkryciem protoplastów ludzkości było zaostrzenie patyka i rozłupanie kokosa kamieniem.
Początkowo oczarowała mnie fauna afrykańskiej dżungli – ta dzikość, nieznane dźwięki, aura wszechobecnego niebezpieczeństwa i wyczuwalna siła natury, a potem… było już tylko gorzej.
Rozgrywka z godziny na godzinę robiła się coraz bardziej frustrująca, sterowanie doprowadzało do białej gorączki, a konieczność domyślania się dosłownie wszystkiego rozsadzała moje umęczone neurony.
Świetnie podsumował to jeden z internautów pisząc, że Ancestors: The Humankind Odyssey jest świetny jako program edukacyjny, ale tragiczny jako gra komputerowa. I trudno się z tym nie zgodzić, bo zdecydowanie nie jest to tytuł dla każdego.
Ewolucja z patykiem i kamieniem w ręku
Pamiętacie może Tarzana? Ten uroczy animowany film stworzony przez Disneya w 1999 roku? Jeśli tak, to świetnie. Teraz połączcie ten klimat z filmem przyrodniczym czytanym przez panią Krystynę i macie pierwszą otoczkę wrażeń z Ancestors: The Humankind Odyssey.
„Widzę, że jest tak dużo, by się nauczyć. To jest tak blisko, a jednak tak daleko” – śpiewał Phil Collins w piosence Stranger Like Me. Cóż, te dwie linijki tekstu mogłyby posłużyć za hymn naszych małpoludów.
Ancestors: The Humankind Odyssey nie przedstawia żadnej linii fabularnej. Tutaj przygody tworzymy sami – eksplorując świat i ucząc się coraz zmyślniejszych technik przetrwania.
Ten ruch akurat rozumiem i w pełni go popieram. Gdyby twórcy zaimplementowali nam romantyczną opowieść o małpiszonach starających się przetrwać w tej nietolerancyjnej, złowrogiej rzeczywistości, to cała gra straciłaby urok.
Ancestors to w końcu klasyczny sandboks z elementami survivalu, którego oryginalność opiera się na nietypowym wyborze epoki i świata przedstawionego. Na tym polu gra również wypada nadzwyczaj dobrze, bo angażuje emocje i zmusza do myślenia. Oj tak, w tej produkcji nic nie przychodzi łatwo.
Już na samym wstępie twórcy raczą nas przemiłym komunikatem „Powodzenia – nie będziemy ci zbyt wiele pomagać”. I tak, jak napisali, tak zrobili, bo w Małpiej Odysei próżno szukać samouczka albo jakiejkolwiek innej formy wsparcia.
Gra wyjaśni Wam podstawowe mechaniki, a potem baju baj, radź sobie sam. Tę decyzję także rozumiem – w końcu dzięki takiemu zabiegowi możemy w pełni odczuć immersyjność świata i zaangażować się w ewolucję swojego małpiego pokolenia.
W tym celu biegamy po mapie klikając wszystko, co wpadnie nam w ręce. W rezultacie nasz przyszły hominid uczy się, skąd wziąć pożywienie i jak zadbać o komunikację z innymi członkami stada.
Wygląda to tak, że na przykład zrywamy owoc jakiegoś drzewa i skrupulatnie go oglądamy. W naszym móżdżku rozwija się neuron, który pozwala zapamiętać – że „mmm ta kulka być smaczna, ja iść i pokazać pozostałym!”. W ten sposób reszta naszego klanu również przyswaja tę wiedzę.
Niestety, metoda prób i błędów, na której w zdecydowanej większości polega rozgrywka, nie zawsze się sprawdza. Miałem raz przykrą sytuację – mój dzielny, wojowniczy praprzodek zjadł rosnącego w jaskini nieopodal grzybka. Po paru sekundach dostał zatrucia i zmarł w konwulsjach. Niedługo później całe debilne plemię zrobiło sobie z owych grzybków ucztę i na stałe zniknęli z gałęzi ewolucji.
I tak to właśnie jest. Ancestors: The Humankind Odyssey nie wybacza błędów. Jeśli któryś z członków Waszego klanu zginie w paszczy krokodyla, to już na amen. Jeśli zapomnicie o płodzeniu dzieciaczków, to stare plemię w końcu wyginie i scenariusz się powtórzy.
Każdy błąd ma swoje odzwierciedlenie w kondycji klanu i szybkości, z jaką ewoluujemy. Ba! Twórcy nawet nie ukrywali swoich badawczolubnych zapędów, bo sami przyznali, że ciekawi ich jak z tym eksperymentem poradzą sobie gracze.
Cóż, myślę, że większość z nich nie dotrwa nawet do drugiego pokolenia, bo wcześniej zwariuje i z ulgą usunie grę ze swojego dysku.
Zanim jednak przejdę do wylewania żółci, wrzucę jeszcze parę słów o samej mechanice, żebyście mieli jasność, z czym mamy do czynienia.
Jazda w dół bez trzymanki
Ancestors: The Humankind Odyssey oferuje niezwykle rozbudowany system craftingu. W afrykańskiej dżungli aż roi się od rzeczy, które możemy wykorzystać do rozwoju naszej osady i w konsekwencji szybszej ewolucji.
Niestety (albo stety!) gra nie wyjaśnia jak tego użyć. Wszystkiego musimy się domyślić sami – od faktu, że niektóre przedmioty można składać w stosy i budować z nich prymitywne konstrukcje, aż do prawdziwej rewolucji, czyli zaostrzenia patyka.
Nie zrobicie jednak wszystkiego od razu. Stworzenie pierwszej broni wymaga m.in. rozwiniętej motoryki (przekładanie przedmiotów z ręki do ręki) i odkrycia, że badyl trzeba najpierw oskubać z listków. Dopiero wówczas możemy zacząć poszukiwania odpowiedniego kamienia w celu naostrzenia patyka – proste, nieprawdaż?
Tego typu zależności i kruczków jest cała masa, a wszystko sprowadza się do przeżycia i jak najdoskonalszego rozwinięcia małpich neuronów. Ot, taka biologiczna łamigłówka.
I szczerze nie byłoby to wcale złe, gdyby nie fakt, że jeśli coś porządnie sknocimy, to musimy zaczynać grę od nowa. Zwizualizujcie to sobie: poświęcanie 5-10 godzin życia na tworzenie posłań z liści i barier z krzaków, żeby wbić wyższy poziom neuronu…W międzyczasie eksplorujecie mapę chowając się przed monstrualnymi pytonami, szablozębnymi kotami czy wreszcie gigantycznymi ptaszyskami atakującymi was w koronach drzew.
W końcu z mozołem docierajcie do punktu: ewolucja! I okazuje się, że nie macie w klanie płodnych samic, bo wcześniej ostatnią zatłukł miejscowy guziec. Głowicie się, co zrobić, pocą się Wam ręce, aż w końcu z bólem klikacie nowy start.
Jak możecie się domyślić, zanim dojdziemy do miejsca, w którym skończyliśmy, musimy przejść wszystkie żmudne etapy rozgrywki. No po prostu odechciewa się grać.
Monotonnię wzmaga niebywale toporne sterowanie. Twórcy docelowo zachęcają do korzystania z pada, ale jako rasowy pecetowiec zachowałem niezależność i postawiłem na klasyczny zestaw klawiatury z myszką.
To był srogi błąd – minęło bowiem kilka godzin zanim przyzwyczaiłem się do dziwacznego ruchu kamery i głupawych kombinacji klawiszy, umożliwiających chociażby sprawne skakanie z drzewa na drzewo. Niestety, nawet wówczas sterowanie sprawiało mi ogromny dyskomfort.
Jajecznica z neuronów – nie polecam
W Ancestors: Humankind Odyssey oprócz rozbudowanego choć skrajnie nieczytelnego systemu craftingu, nadrzędną rolę odgrywa drzewko neuronów. To tam zachodzą wszelkiego rodzaju procesy myślowe, które z czasem wyewoluują naszego praprzodka w lepszą i bystrzejszą wersję samego siebie.
Na mapce naszego mózgu możemy podejrzeć, które neurony odblokowują poszczególne umiejętności. Tam też znajduje się lista wymagań, jakie musimy spełnić, aby móc tego dokonać. Ostatecznie brzmi to dużo bardziej skomplikowanie niż jest w rzeczywistości.
Do systemu rzemiosła i drzewka rozwoju dodać musimy jeszcze jedną, zdaje się najważniejszą rzecz, bez której nie wykonamy nawet najmniejszego kroku w drodze do cywilizacji. Mam na myśli płodność i grono bobasów stopniowo zasilające szeregi naszego klanu.
Dzieci rozwijają u naszych człekopodobnych małp zdolności komunikacyjne i motoryczne. Poza tym są nieodzowną częścią przetrwania w myśl biologicznego przymusu: stare musi odejść, aby nowe mogło się narodzić.
Bez dzieci nasze małe, wstydliwe plemię, szybko się zestarzeje i przepadnie w odmętach czasu. Dlatego pamiętajcie, aby łączyć członków klanu w pary, zbliżać ich do siebie i zachęcać do rozmnażania. Im więcej dzieci nam się urodzi, tym lepiej.
Te wszystkie zależności, mają w sobie coś uzależniającego, bo pomimo frustracji wciąż narasta w nas chęć rozgryzienia jak co działa. Śmiało można powiedzieć, że jest to jakiś plus tej w gruncie rzeczy dziwacznej produkcji, ale i tutaj pojawia się swoista sprzeczność.
Ancestors: The Humankind Odyssey stawia na dociekliwość i inteligencję. Od gracza oczekuje się cierpliwości i kombinowania, żeby zrobić coś z niczego. Gdy jednak odkryjemy święte tajemnice prawa ewolucji, to nagle rozgrywka staje się… prosta.
Po zapoznaniu się z mechanizmami rozgrywki, zabawa zaczyna przesuwać się w stronę monotonnej, pozbawionej ryzyka eksploracji. W końcu protoplasta ludzkości wyposażony w ostrą dzidę przestaje być ofiarą, a staje się myśliwym.
W ten sposób dochodzimy do sedna tej „tarzanowskiej” produkcji. Tu nie tyle liczy się przetrwanie klanu na osi ewolucji, o ile wytrwanie samego gracza przed ekranem monitora, bo niestety Ancestors: The Humankind Odyssey nie jest grą dla każdego.
W zasadzie, żeby być w pełni sprawiedliwym, powinno się ją oceniać w trzech kategoriach. Po pierwsze jako program edukacyjnooświatowy, po drugie jako swoisty trening cierpliwości i spokoju i wreszcie jako sandboksową grę komputerową.
Kilka słów o grafice
Pod względem oprawy graficznej nie jest źle. Ancestors: The Humankind Odyssey prezentuje wysoką dbałość o detale, jest też klimatycznie i nastrojowo – dosłownie da się poczuć duchotę afrykańskiej dżungli.
Spore wrażenie robią też widoki, a te możemy podziwiać z koron drzew oraz wysokich klifów. Ponadto, zarówno dzień, jak i noc, rządzą się własnymi prawami, a zmiany pogodowe świetnie podkreślają realia tamtejszego świata.
Jedyne, do czego można by się bardziej przyczepić, to ostrość tekstur – zwłaszcza, jeśli mówimy o naszych małpich przyjaciołach.
Świetnie wypadają tutaj także walory audiowizualne. Odgłosy dzikich zwierząt, szmery, piski, dźwięki dżungli – no te efekty robią olbrzymie wrażenie. Zresztą, sam soundtrack też jest małym arcydziełem.
Błędy, z którymi musieli się zmagać nasi przodkowie
Ancestors Human Odyssey pomimo widocznych starań twórców, nie ustrzegło się paru błędów. Podczas swojej przygody natrafiłem na kilka pomniejszych baboli, ale nie było to nic na tyle drastycznego, żeby odinstalować grę i poczekać na jakiegoś patcha.
Ot, czasami wąż przepełznął przez drzewo niby duch, innym razem jeden z członków klanu nie reagował na wydawane polecenia albo parę razy wyrzuciło grę do pulpitu, ale oprócz tego raczej nie zaobserwowałem smaczków rodem ze Zmierzchu Bugów.
Podsumujmy naszą ewolucyjną przygodę
Tak jak wspomniałem, Ancestors: The Humankind Odyssey należałoby oceniać w trzech kategoriach. Nie jest to z całą pewnością gra dla każdego, a już na pewno nie dla osób, które szukają relaksu i pragną się odstresować.
Tutaj jeden błąd może zaważyć na dziesiątkach godzin spędzonych przed komputerem, dlatego wskazana jest ciągła czujność.
Poza tym, początkowo wciągające eksplorowanie świata i kombinowanie przy każdym znalezionym przedmiocie, szybko staje się monotonne i żmudne. W kółko powtarzamy te same czynności, tworząc te same rzeczy i udając się w podobnie wyglądające miejsca.
Co więcej, jeśli cudem dobrniemy do następnego etapu i nauczymy się bronić przed dzikimi zwierzętami – staniemy się w zasadzie nie do pokonania, a survivalowe założenia znikną równie szybko jak się pojawiły.
Dla miłośników interaktywnych lekcji biologii ta gra być może spełni wymagania, ale pełnokrwiści gracze żądni epickich przygód i spektakularnych rozwiązań raczej po paru godzinach machną ręką.
Z mojej strony 20 przegranych godzin i tak było nie lada wyczynem, bo gra zaczęła mnie nużyć po zaledwie kilku. Biłem się z myślami i walczyłem sam ze sobą, aby się przemóc i znaleźć w Ancestors swoje własne indywidualne flow, ale niestety bezskutecznie.
Ancestors The Humandkind Odyssey to produkcja oryginalna, z którą warto się zapoznać, jeśli macie nadmiar gotówki w portfelu albo pasjonujecie się historią człowieka. A co do mnie… ja wolę jednak usiąść przed TV i poobserwować świat zwierząt z perspektywy kanapy, kojąc strzaskane nerwy głosem Krystyny Czubówny.
Ancestors The Humankind Odyssey oceniam na 6,5/10. Grę dostałem w wersji na PC, ale trafiła ona też na konsole Xbox One i PS4.