Uwierzycie? Ostatni raz w duży tytuł z serii Prince of Persia graliśmy prawie 14 lat temu. Historie rodem z baśni tysiąca i jednej nocy wracają do nas, jednak nie jest to już czysta platformówka ani trójwymiarowa gra akcji. Czy zmiana formuły wyszła franczyzie na dobre? Sprawdźmy to w Prince of Persia: The Last Crown (Prince of Persia: Zaginiona Korona).
Czekając na remake
Prince of Persia: Piaski Czasu ma szczególne miejsce w mojej pamięci. Wśród wielu gier, jakie przewijały się przez domowe komputery, pamiętam zachwyty nad (tym razem) udaną próbą przeniesienia serii w 3D. Nie chodziło jednak wyłącznie o akrobacje bohatera czy świeży motyw cofania czasu – tytuł wymagał do zabawy karty graficznej obsługującej technologiczną nowinkę – Pixel Shader. Bez tego gra nie uruchamiała się na starszym komputerze.
Ucieszyła mnie zatem wiadomość o powrocie na perskie ziemie w remake’u pierwszej części trylogii w 2020 roku. Niestety, różne czynniki sprawiły, że mamy początek 2024 roku, a wersja opracowywana przez indyjski oddział Ubisoftu została skasowana i projekt przeszedł w ręce Ubisoft Montreal.
Prince of Persia: The Lost Crown zapowiedziany na Summer Game Fest w 2023 roku na pierwszy rzut oka wyglądał jak próba udobruchania osób, czekających na remake, „czymś pomiędzy”. Zamiast tytułu AAA i graficznej uczty, mieliśmy otrzymać metroidvanię – tego w serii jeszcze nie grali.
Komentarze pod trailerem na YouTube pokazują, że pierwsza prezentacja nie przekonała „fanów” serii. Po przeczytaniu szeregu zarzutów udało mi się znaleźć dwa najczęściej wybijające się ponad resztę niejasnych haseł: to nie jest TPP akcji pokroju God of War, a bohater ma fryzurę niegodną starożytnego Persa.
Jak to dobrze, że Ubisoft zignorował komentarze i dostarczył nam świetny reboot marki. Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Siedmiu wspaniałych
Tym razem, dla odmiany, Prince of Persia nie wykorzystuje księcia Persji jako głównego bohatera. Widoczny w zapowiedziach Sargon należy do Nieśmiertelnych – perskiej grupy bohaterów, mistrzów od zadań specjalnych, starożytnych Avengersów… wiecie, o co chodzi. W wyniku spisku właściwy książę, Ghassan, zostaje porwany, a Nieśmiertelni po dopiero co odniesionym zwycięstwie ponownie wyruszają na pomoc królestwu, tym razem w kierunku góry Qaf.
Od pierwszej do ostatniej godziny fabuła wywoływała u mnie jedno wielkie WTF. Cała intryga wydawała mi się pozbawiona sensu, a mniej więcej w połowie gry uznałem, że nie ma sensu zastanawiać się nad łączeniem kropek. Tym bardziej, że początek gry zbyt szybko wrzuca nas w wir wydarzeń i niemalże od razu rozdziela nas z drużyną, przez co w dalszej części fabuły trudno wczuć się w rozterki emocjonalne Sargona.
Księcio-vania
Załóżmy na chwilę, że przy okazji nowej gry z serii nie było szans na duży tytuł w pełnym 3D w świecie Prince of Persia, bo Ubisoft zacząłby tym samym sabotować inną markę własną, Assassin’s Creed, która zresztą wyrosła na fundamentach „księcia”. Receptą na sukces mógł okazać się „powrót do korzeni” i dwuwymiarowego środowiska.
Oczywiście samo postawienie podgatunkowo na metroidvanię nie oznaczało, że w siedzibie Ubisoft Montpellier będą mogli od razu otwierać szampana. Wypadałoby jeszcze sprawić, żeby gracze chcieli towarzyszyć w przygodzie głównemu bohaterowi, a to wymusiło na zespole dopracowanie takich szczegółów, jak mapa, eksploracja, walka czy warstwa dźwiękowa gry.
Kiedy już zatem góra Qaf otworzy się na ciekawskiego gracza, perski klejnot zaczyna błyszczeć coraz mocniej. Oprócz możliwości podążania za głównym zadaniem, pojawi się kilka misji pobocznych, a lokacje zmieniają się na tyle szybko, że nie zdążyłem znudzić się tymi samymi widokami.
W ciągu kilkunastu godzin odwiedzimy bliskowschodnie, starożytne dzielnice, tajemniczy las, ścieki upadłego miasta czy śnieżne szczyty. Dorzucając do tego unikalne elementy platformowe (pochyłości, wybuchające narośla czy piaski, pozwalające na podróżowanie na większą odległość w pionie) sprawiają, że backtracking to czysta przyjemność.
A skoro już przy eksploracji jesteśmy – mamy tutaj do czynienia ze wzorowym skorzystaniem z kanonu gatunkowego. Walki arenowe z falami przeciwników, bossowie czy przebieżki przez pojedynczych niemilców przecinane są wyzwaniami platformowymi, które potrafią wystawić gracza na próbę.
Na szczęście sterowanie Sargonem to sama przyjemność – bohater reaguje na komendy ruchu w sposób responsywny i intuicyjny. Nie ma tu miejsca na niejasne zachowanie podczas rozpoczynania sprintu czy w trakcie susów w powietrzu. Jeżeli już zdarzy Wam się wpaść na paszczę wielkiego czerwia w piaskach – Wasza wina.
Warto podczas poruszania się wzdłuż korytarzy poświęcić chwilę lub dwie na zbieranie nieobowiązkowych znajdziek. Dodatkowe miejsca na amulety, większa pula zdrowia, specjalne waluty do ulepszania zawieszek i broni – gra na każdym kroku nagradza tych, którzy ryzykują zejście z widocznej ścieżki i chcą dostać kolcami po żebrach, byle tylko zdobyć jeszcze jednego kserksesa.
Przyznam, że kiedy oglądałem trailery Prince of Persia: The Lost Crown, niespecjalnie chciało mi się wierzyć, że tak będzie wyglądała moja rozgrywka. Wszystkie te wykopy, wślizgi i bloki mogły okazać się mało skuteczne, jeśli twórcy przysnęliby na lekcji projektowania systemu walki i całość można by sprowadzić do wduszania jednego guzika.
Miło jest się czasami w ten sposób pomylić. Odblokowując kolejne umiejętności cieszyłem się z rozbudowującej się powiększającej liczby możliwych ruchów. Do dwóch mieczy z czasem dołączył łuk i czakram, możliwość dashowania w powietrzu czy nowe fale Atry, czyli specjalne ataki, których użyjemy po naładowaniu paska, kiedy gramy „z głową” – blokując i atakując w odpowiednich momentach.
Wracając do zbadanych lokacji mógłbym nie czuć potrzeby łojenia po raz kolejny tych samych przeciwników. Droga znana, bronie ulepszone, po co zaprzątać sobie tym głowę?
Podbiegam do przeciwnika, kopniakem wybijam go w górę. Kilka ataków i sprowadzam go na ziemię. Blok na woja z tarczą, unik za plecy i atak ładowany odsyłają go kilka metrów dalej. Wstęgą podciągam się do pobliskiego łucznika i po kilku ciosach wracam z powrotem piętro niżej. Pasek naładowany, uruchamiam falę Atry, która wybija wroga w powietrze i kończy walkę. Taki scenariusz pod koniec gry zajmuje 15 sekund, ale wywołuje banana na twarzy za każdym razem.
Do tego jeszcze starcia z bossami. Większość z nich wymaga poznania ataków oponenta, znalezienia sposobu na ich uniknięcie i zręcznej aplikacji rozwiązania w praktyce – tłukąc na ślepo będziecie tylko widzieć napis „Game Over” częściej, niż byście tego chcieli. Z drugiej strony – kontrataki wyprowadzane przez niektórych złodupców to jest ten poziom epickości, że cieszyłem się z tego, że obijano mi mordę.
Arabska sztuka i solówka na sitarze
Oczywiście twórcom nie udałoby się osiągnąć takiego efektu, gdyby nie oprawa graficzna. Zamiast iść w fotorealizm, wybrano stylizowane 3D z tłami sprawiającymi wrażenie namalowanych odręcznie. Czuję, że komuś, kto ogrywałby jeden po drugim Assassin’s Creed: Mirage i Prince of Persia: The Lost Crown, prędzej zapadłby w pamięć różowy zachód słońca na szczycie Wieży Milczenia czy „zastygłe” Szalejące Morze niż panorama Bagdadu z czasów Złotej Ery Islamu.
Jest jednak element, który z pewnością wielu graczy może odpychać w trakcie rozgrywki. Chodzi o animacje ataków specjalnych i „wejściówki” bossów, gdzie interfejs został nieco „uwspółcześniony”. Chodzi o to, co możecie zobaczyć poniżej:
Nie powiem, że jestem ogromnym fanem tego zabiegu stylistycznego. Za bardzo gryzie mi się on ze starożytną Persją – prędzej widziałbym to w jakiejś metroidvanii utrzymanej w klimatach science-fiction czy cyberpunka. Nie mogę odmówić jednak tego, że jest to chociaż „jakieś”. Podzieli graczy na zwolenników i antyfanów, ale – koniec końców – ktoś to zapamięta. A nie ma w dzisiejszych czasach nic gorszego, niż tytuł, którego nie poznalibyśmy po chociaż jednym kadrze, bo wygląda jak generyczne, wyzute z oryginalności dzieło.
Do warstwy audio nie mam żadnych zarzutów. Zabrakło tu może wpadających w ucho kawałków, które warto dorzucić do listy pt. „kultowe soundtracki z gier”, ale za to całość nie przeszkadzała podczas zabawy i nie wybijała z budowanego od samego początku klimatu przygody rodem z perskich baśni. Ponownie – z delikatnym podszyciem współczesnymi, bardziej basowymi brzmieniami gdzieniegdzie.
Na plus wybijają się natomiast dźwięki towarzyszące walkom, przede wszystkim tym z bossami. Jakby mało było twórcom, że potyczki wyglądają, jak wyciągnięte z anime (to nie wada, tylko zaleta!), to jeszcze towarzyszące temu wszystkiemu wybuchy i szczęk broni dodają mięsistości.
Perskie świecidełka
Prince of Persia: The Lost Crown ucieszy fanów dostosowywania postaci pod własny styl gry. Choć nie wybieramy tutaj pancerza i nie sprawdzamy, czy nowy miecz zada +5 więcej obrażeń na sekundę, to sam system amuletów wystarcza, by nadać walce głębi. To od Was zależy, czy skorzystacie z większej liczby pasków zdrowia, regenerowania ich blokami i zwiększycie odporność na ataki, tworząc perską gąbkę na pociski (czy może raczej, rany cięte i kłute). Możecie też skupić się na pasku Atry lub na jak najczęstszym szyciu z łuku. Ogranicza Was wyłącznie liczba slotów na naszyjniku, która rośnie wraz z postępami w grze.
O tym, że ktoś myślał nad detalami, udowadnia też system „zapisywania w pamięci” miejsc, które wydają nam się niedostępne na danym etapie. Po co robić sobie gigantyczną mapę na kartce ze znakami zapytania, skoro możemy to samo wykonać jednym przyciskiem na padzie?
Inny przykład? Wybór języka perskiego do dialogów. Nie jestem z wykształcenia iranistą, więc nie wiem, czy fonetyka i słownictwo faktycznie przypomina te z czasów starożytnej Persji, ale na ciekawskich (takich jak ja) ta opcja może zrobić wrażenie.
Dalej? Personalizacja poziomu trudności. Mamy kilka predefiniowanych ustawień, ale możemy też podkręcić obrażenia zadawane przez przeciwników na maksa lub w drugą stronę – obniżyć statystyki ataku Sargonowi. Osoby, które nie poradzą sobie z niektórymi sekcjami zręcznościowymi, mogą wybrać opcję, która pozwala na skorzystanie z portali omijających wyzwanie przerastające w danym momencie gracza.
W czasach, kiedy nawet łatki w dniu premiery nie rozwiązują problemów gry na start, Prince of Persia: The Lost Crown prezentuje się wzorowo na dwóch płaszczyznach – wymagań sprzętowych i dopracowania kodu. Tytuł ogrywałem na PlayStation 5, jednak cieszy mnie niezmiernie, że wg. tabelki opublikowanej przez Ubisoft, grę można sprawdzić na minimalnych ustawieniach na komputerach i laptopach z okolic 2014-2015 roku.
Do tego twórcy obiecują stabilne 60 klatek na Nintendo Switch – 720p w trybie zadokowanym i 1080p na telewizorze. Historia Sargona nie omija też PlayStation 4 czy Xboksa One w płynnych 60 FPS-ach i rozdzielczości Full HD. Nie jest to może gra, która zachwyci next-genową oprawą graficzną, ale za to dotrze do jak najszerszego grona graczy.
Na marginesie dodam, że Prince of Persia: The Lost Crown oferuje również kilka funkcji związanych z accesibility, takich jak inna czcionka, tryb wysokiego kontrastu czy tło pod napisami i powiększony interfejs. Cieszy mnie, że gry są coraz bardziej inkluzywne, a ci, którzy mieli problemy, aby cieszyć się tytułem w pełni, mają mniej niż więcej przeszkód do pokonania.
Prince of Persia: The Lost Crown – świetny początek 2024 roku
Oczywiście nie mamy tu do czynienia z tytułem idealnym. Zdarzały się pojedyncze literówki w tłumaczeniu (i jeden błąd, a zarazem mój ulubiony – „fast scroll” w creditsach na „szybki zwój”), jak i niewłaściwa praca kamery, a miejscami widać było, jak świat się nie „spina” i na łączeniu skyboksów widać ząbkowaną linię. Zabiegi estetyczne nie każdemu przypadną do gustu, a ci, którzy liczyli na masę bossów do pokonania, mogą poczuć niedosyt.
Ale może to nawet dobrze. Po 25 godzinach niewiele zostało w grze do zrobienia przed zobaczeniem „100%” i nie poczułem, żeby czas spędzony przy nowym Prince of Persia mi się dłużył. To nie jest innowatorski tytuł, wywracający gatunek do góry nogami, ale dostarczający gameplay, w którym wszystkie trybiki działają tak, jak powinny.
Czy to pierwszy kandydat do tegorocznego GOTY? Trudno powiedzieć. Jestem jednak przekonany, że osoby, które dadzą szanse nowemu księciu i kupią grę lub ukończą ją w subskrypcji Ubisoft+, nie będą zawiedzione.
Tym bardziej, że na Epic Games Store i platformie cyfrowej Ubi jest dostępne demo, które pozwoli Wam za darmo wypróbować fragment gry.