W styczniu mija półtora roku od kiedy korzystam z Microsoft Surface Pro 4. Można by polecieć standardem i napisać, że jak ten czas szybko leci. Owszem, leci, ale akurat w przypadku tego sprzętu chciałbym, żeby leciał dużo wolniej. Wszystko przez to, że z komputera od Microsoftu korzysta mi się świetnie, dobrze zastąpił mojego wysłużonego i trochę zapomnianego już przeze mnie Della XPS, choć oczywiście nie jest sprzętem idealnym i za kilka rzeczy w tym tekście mu się oberwie. Skoro ten sprzęt jest już ze mną tak długo, to poznałem go w każdym calu i wiem o jego każdej mocnej i słabej stronie.
Ale od początku, dlaczego akurat Surface?
Długo zastanawiałem się nad tym, jaki komputer mógłby zastąpić 14-calowego Della, którego wtedy używałem już od prawie trzech lat. Z początku nawet nie myślałem o Surfejsie, ale tak naprawdę wśród standardowych laptopów nie znalazłem nic, co spełniałoby większość moich wymagań. Nie miałem na sztywno określonego budżetu, bo wychodziłem z założenia, że zawsze mogłem wspomóc się ratami. Komputer miał być przede wszystkim nowoczesny, wystarczająco wydajny, żeby poradzić sobie z kilkoma zadaniami na raz, ale też lekki i mobilny ze względu na to, że często go ze sobą zabieram.
Rozglądałem się od miesiąca, śledziłem ceny i promocje aż w końcu pojawiła się okazja na Surface Pro 4 w niemal najbogatszej wersji. Okazało się, że najpierw Microsoft obniżył ceny Surface’ów, a w markecie „nie dla idiotów” można było skorzystać dodatkowo z 10-procentowej obniżki na komputery. I tak też Surface Pro 4 z procesorem Intel Core i7-6650U, 8 GB pamięci RAM i dyskiem 256 GB oraz niebieską klawiaturą Surface Keyboard i rysikiem w zestawie, wyszedł mnie nieco ponad 5700 złotych. Jak na tamte czasy była to naprawdę dobra cena, a w połączeniu z ratami 0% bez żadnego ubezpieczenia można było mówić o cebuli życia.
Surface a standardowy laptop. Do czego ja go wykorzystuję?
Ale dlaczego nie zwykły laptop skoro na tablet z klawiaturą wywaliłeś tyle pieniędzy? Bardzo często słyszałem takie pytania i miałem jedną, trafną odpowiedź:
Dla mnie Surface to nie tablet z klawiaturą, a komputer, który może być tabletem.
Na żadnym tablecie nie zrobiłbym tego, co robię na komputerze, nawet, gdyby wspomniany tablet miał najlepiej zoptymalizowanego Windowsa. Wystarczyło kilka dni z Surface, by od razu się do niego przekonać i zobaczyć jak dobrze może działać Windows 10. Pisząc to trochę śmieję się pod nosem, że Microsoft musiał stworzyć swój sprzęt, by w końcu ich system działał jak powinien. Ja po półtora roku mogę to tylko potwierdzić, a wszystkim złośliwcom polecam to sprawdzić. Oczywiście czasami zdarzy się „czkawka” czy aktualizacja w najmniej oczekiwanym momencie, ale i tak w mojej ocenie, software’owo irytujących sytuacji było znacznie mniej niż na każdym innym komputerze, z którym choć przez chwilę miałem styczność.
Na zwykłym, ale super-lekkim laptopie też mógłbym pracować, ale wiem, że nie byłoby to samo. Surface jest szalenie mobilnym sprzętem (razem z klawiaturą to nieco ponad kilogram), ma świetny ekran w użytecznych proporcjach 3:2, zapewnia dużą produktywność i przede wszystkim… trudno jest pomylić go z innym sprzętem. Na Surfejsie robię wszystko to, co na stacjonarce, no może poza graniem. Bez problemu mogę pracować biurowo z otwartymi wszystkimi programami, których potrzebuję, wyrenderować film czy nawet, jak ostatnio, stworzyć „od dechy do dechy” cały odcinek podcastu.
Jak mój Surface wygląda po tym czasie?
Kilkanaście miesięcy to długi czas dla elektroniki, cokolwiek by to nie było. To, jak wygląda po takim czy dłuższym czasie, zależy głównie od użytkownika, od tego, w jaki sposób i gdzie jej używa czy tego, jak o nią dba. Ja akurat jestem z tych, co trochę „mamuśkują”, dbają o sprzęt i lubią korzystać z niego, gdy jest czysty i korzystać tak, by był czysty. Zupełne przeciwieństwo upalcowanego, tłustego ekranu niewycieranego od tygodni czy klawiatury, z której można wygrzebać drugie śniadanie.
Wydaje mi się, że mój Surface Pro 4 po takim czasie wygląda bardzo dobrze i mogę stwierdzić, że najbardziej dostało się obudowie z tyłu i miejscu na klawiaturze, gdzie trzyma się nadgarstki. Mimo opatulenia go w jakieś etui to jeszcze przed jego zakupem zauważyłem sporą rysę na nóżce, a wiadomo, jak bardzo boli pierwsze zarysowanie. Z biegiem czasu takich śladów z tyłu pojawiło się więcej i najgorsze w tym jest to, że nie przypominam sobie sytuacji, kiedy mogłoby to się stać. Wniosek jest taki, że na magnezową obudowę trzeba uważać… albo nakleić folię ochronną, której jestem wielkim przeciwnikiem, ale z perspektywy czasu, chciałbym ją jednak mieć. Dobrze chociaż, że zarysowań nie widać na pierwszy rzut oka, a dopiero wtedy, gdy przyjrzymy się z bliska.
Klawiatura od zewnątrz jak i od wewnątrz pokryta jest specjalnym materiałem, w moim przypadku w kolorze niebieskim. Gdybym przed zakupem miałbym się założyć, którą stronę bardziej nadszarpnie ząb czasu, to postawiłbym na tą z wierzchu. Okazuje się jednak, że nadal wygląda jak nowa, a zużycie najbardziej widoczne jest pod przyciskami, po obu stronach touchpada. To właśnie w tych miejscach opieramy dłonie podczas pisania, więc nic dziwnego, że zdążyły się wyświechtać. Co prawda można przetrzeć je wilgotną szmatką, co zresztą kilka raz uczyniłem, ale i tak ślad zostaje. Plus chociaż taki, że widziałem klawiatury w znacznie gorszym stanie, ale… patrz drugie zdanie w pierwszym akapicie tej sekcji.
Zaskakujące jest to, że błyszczące logo Windowsa na obudowie jest wolne od zarysowań, podobnie jak ekran (mimo tego, że na ekranie mamy Gorilla Glass 4), ale lekkie zmęczenie materiału można zauważyć na krawędzi klawiatury, w miejscu, gdzie ta łączy się z obudową Surface’a i na czym opiera się cała konstrukcja.
Nie zaglądałem do środka, bo po pierwsze, ogranicza to gwarancja, a po drugie, Surface nie należy do najłatwiejszych urządzeń do naprawy – zarówno pod względem wymiany podzespołów, jak i dostania się do wnętrzności. W każdym razie, nie dostrzegłem nic niepokojącego w pracy, wydajność jest taka sama jak na początku, a wentylator kręci się jak kręcił. Czasami zaszumi bardziej, ale nie jest to nic niepokojącego – dobrze, że nie dochodzi do throttlingu.
Co mnie w nim denerwuje?
Mimo wszelkim „ochów i achów” jest kilka rzeczy, które mnie mocno irytują. Po pierwsze – zasilacz. Tak, zasilacz. Wykonano go z jakiegoś dziwnego tworzywa, które rysuje się od samego patrzenia, poważnie. Nawet próbowałem raz przejechać po nim palcem i wiecie co? Miałem jedną rysę więcej. Dobrze chociaż, że jest lekki, niewielki i ma w sobie złącze USB, przez które możemy podładować inne urządzenie.
Zaskakująco jedno „pełne” USB jest dla mnie wystarczające, ale trochę szkoda, że Surface Pro 4 nie ma USB typu C. To pojawiło się dopiero w Microsoft Surface Go (jego recenzję znajdziecie tutaj) i nie ma go nawet w najnowszej generacji, więc trzeba z pomyślnością patrzeć na to, co przyniesie Surface Pro 7.
Przydałaby się lepsza bateria, bo ta w Czwórce jest w stanie wytrzymać jakieś 4-5 godzin pracy. To wynik o przynajmniej połowę gorszy od tego, co jesteśmy w stanie uzyskać w nowszych Surface’ach z nowszą generacją procesorów.
I jeszcze jedno. Surface’a nie złapiemy za klawiaturę tak, jak niektórzy robią to z normalnymi laptopami podczas przenoszenia. Wiem, że tak nie powinno się robić, bo jednak obudowa pracuje i czasami można coś uszkodzić, ale przyzwyczajenia nie oszukasz. Ja już się z tego wyleczyłem, ale są osoby, które nie zdają sobie z tego sprawy. Szczególnie, jak na chwilę daje się komputer mamie, a ta od razu łapie za klawiaturę – byłoby po sprzęcie, gdybym nie siedział obok!
Czy w 2019 roku warto kupić Surface’a Pro 4?
I tak, i nie. Jeżeli znajdziemy Surface’a Pro 4 w niskiej cenie – ostatnio widziałem za około 1900 złotych z klawiaturą na wyprzedaży, ale nie pamiętam z jakim procesorem – to warto się zastanowić nad zakupem. Patrząc jednak na to, że na rynku są już dwie nowsze generacje, na które też trafiają się promocje, to sprawa jest prosta. Wybierając takiego Surface Pro 5. generacji dostajemy ten sam świetny sprzęt, ale z lepszym procesorem, wyższą wydajnością, trybem studio (nóżkę możemy odchylić pod większym kątem i położyć sprzęt prawie na płasko) i przede wszystkim dłuższym czasem pracy na baterii.
Osobiście czekam na kolejną, siódmą generację, która być może pojawi się w 2019 roku i dopiero wtedy zastanowię się nad wymianą.