Swój pierwszy komputer dostałem, bo miało to być narzędzie do nauki. Ironia losu, moi rodzice i ja mieliśmy różne definicje tejże właśnie wiedzy, którą ta maszyna miała pomóc mi zdobyć. Szybko przekonałem się o tym, że to moja definicja wiedzy jest przy tym wszystkim tą, która za jakiś czas będzie stanowiła prawdziwą wartość dodaną.
Cała ta zabawa w komputer, to było kiedyś wielkie przedsięwzięcie. Portale aukcyjne, jakie dziś znamy, chyba jeszcze nawet nie były w planach, a na rynku rządził Windows 95, choć jako zapalony czytelnik pism komputerowych, wiedziałem, że kroi się już jego następca w postaci Windowsa 98.
Organizacja biurka, całkiem sporej ilości miejsca, to niezrozumienie, gdy mówiło się o tym, że Intel Pentium z technologią MMX jest droższy, ale i lepszy, bo szybszy, to wszystko zostaje w pamięci zapewne nie tylko mojej, ale i innych użytkowników pierwszych relatywnie nowoczesnych pecetów. Obudowa ATX? Zagadkowa firma Cyrix, która usiłowała walczyć z Intelem i AMD na procesory? Ktoś, coś? Myślę, że całkiem wielu z Was :)
Będzie długo, bo w erze początków Gadu-Gadu, wszystko trwało nieco dłużej, a i ludzie mieli tak jakoś dla siebie więcej czasu. Tego mi czasem brakuje. Tak samo, jak dwumiesięcznej, niczym nieskrępowanej wolności między lipcem a wrześniem, grania w „blokowego”, czyli po prostu rozgrywania zawsze dramatycznych spotkań między niekoniecznie profesjonalnymi kadrami nastolatków w nogę, czasem w angielkę. Piszę o tym nie bez powodu. Jestem najpewniej jednym z ostatnich pokoleń, które sporą część czasu wolnego spędzało – z braku wyboru – z dala od komputera. Nawet Pegasus nigdy nie był w stanie tego zmienić.
A potem przyszedł Internet. Z dużej litery – bo każdy, kto miał sieć, ten zyskiwał +5 do szacunku na blokowisku. 0202122 i wielki konkurs, który o ile pamiętam nazywał się Netmania. W swoich czasach każdy szanujący się internauta wiedział co to Netmania, modem i dialer. A później, po upowszechnieniu się sieci, do tej listy dołączył Internet Explo(d)er, IRC i ICQ. Kwestią czasu była polska odpowiedź na rosnącą modę na komunikatory internetowe. Dla mnie zaś, szczególnie.
W liceum, które – co zawsze będę powtarzał – było i jest dla mnie kwintesencją absurdu, zainteresowałem się siecią na poważnie. Mieszkał z nami w bloku informatyk, który zdecydowanie ogarniał i w przeciwieństwie do nudnych zajęć z informatyki w szkole wiedział coś więcej aniżeli pisanie na kartce (!!!) skrótów klawiaturowych w Wordzie czy podstawy surfowania po sieci z zawsze obowiązkowym punktem, jakim było ustawianie nowej strony startowej. Facet pożyczał książki o Delphi, C+ a czasem zerkał na napisane na szybko pliki .bat, które już wtedy wydawały się być czymś mega.
Niestety, w programowaniu nie czułem i nie czuję się dobrze, ale żeby już skrzyknąć ekipę i wspólnie zbudować sobie sieć LAN z linuxowym serwerem, to czemu nie? Po kilku miesiącach nasza sieć straciła na znaczeniu, bo oto, w czasie zbliżonym do wymierania oferty SDI na rzecz Neostrady, szerzej w rynek wchodziło Gadu-Gadu. A ja miałem czterocyfrowy numer, a po mniej więcej roku od upowszechnienia się usługi także i drugi-trzeci najpoczytniejszy w Polsce portal o komunikatorach internetowych.
AOL, Mirinda, ICQ, wzmiankowane Gadu-Gadu, a później także i Tlen, AQQ, Kadu czy niezrozumiały przeze mnie nigdy komunikator Stefan, który należał do jednego z ogólnopolskich portali. „Pogadamy? -Spoko, tylko wejdę na Stefana”. Tego typu teksty dość szybko pojawiły się w sieci. Historia Gadu-Gadu, późniejszego GG, bo przecież wszystkie nazwy trzeba skracać, mocno wpłynęła na kształtowanie się rodzimego internetu.
Blogi, GG, czaty, które kiedyś tętniły życiem, to dla wielu, w tym i dla mnie „stare, poczciwe czasy”. Możliwe, że brzmię teraz jak zmęczony życiem 60-latek, ale jestem pewien trzech rzeczy: życie jeszcze mnie nie męczy, nie mam 60 lat i za jakiś czas przedstawiciele pokoleń X i Y będą gadać dokładnie tak samo ;)
Z pokoleniem GG jest jednak pewnego rodzaju problem. Zawsze byliśmy zawieszeni gdzieś między starymi czasami, a tymi nowoczesnymi, powiedzmy, że cyfrowymi. I mamy w pokoleniu wielką dziurę: część osób, w tym i moich znajomych, unika cyfryzacji swojego życia, a szczytem awangardy jest konto w mediach społecznościowych, które w opinii wielu z nich służy zwłaszcza do zasypywania innych zdjęciami swoich dzieci i zapraszania do grania w te przeklęte gry.
Wiedzą, że Windows nadal jest, ale umyka im numeracja. Tak samo z pakietem biurowym czy przeglądarkami, oraz oczywiście z telefonami. Smartfon to telefon z szybką, co działa bo tapasz palcem po ekranie, ale co to jest ten Frojo, Lolipop czy inne Nugaty, to zagwozdka. Mają Androida, jakiś procesor im to napędza i jakoś to działa. Byle można było robić zdjęcia dzieci na tle wszystkiego. I wystarczy.
Druga grupa, to w mojej opinii typowi fascynaci cyfrowym stylem życia, totalne przeciwieństwo tych powyższych. Albo informatycy, albo rasowi programiści, deweloperzy tworzący gry, w które każdego dnia grają miliony, albo po prostu fascynaci technologii, których obchodzi nazwa procesora, wersja systemu, design smartfona czy technologia wykonania ekranu. Odnoszę nieodparte wrażenie, że między tymi skrajnościami jest głęboka dziura, do której żaden z przedstawicieli powyższych obozów nie chce wpaść, bo boi się, że w pewnym sensie może mu to zaszkodzić. A niektórym takie właśnie „wyśrodkowanie”mogłoby tylko i wyłącznie pomóc. Przynajmniej tak sądzę.
Mam takie nieodparte wrażenie, że nie ma bardziej podzielonego pokolenia, które cały czas jest na celowniku globalnych firm i korporacji, bo łatwo na nas zarobić, bo większość z nas jest już z aktywna na rynku zawodowym. To fakt, a cytując klasyka, fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem. I ten właśnie podział chyba rozdzieli „sieciowość” mojego pokolenia na całe życie. Jedni nie zechcą się nauczyć, inni nie zdołają odpuścić. Nie wiadomo kto i czy ktokolwiek ma rację.
Są takie felietony, których nie można zakończyć jednoznaczną pointą. Wydaje mi się, że ten tekst jest jednym z nich. Pokolenie Gadu-Gadu to największy i chyba mimo wszystko, relatywnie udany pokaz tego, jak zafundować sobie przyspieszony kurs ze zmiany stylu życia o 180 stopni. Pewnie już niebawem ci tatusiowie i mamusie będą wchodzić na Tabletowo, żeby przeczytać to i owo o fajnych komórkach, które można kupić swoim pociechom.
Ironia losu zdaje się jednak polegać na tym, że tak naprawdę wszyscy gonimy za niczym. Poza garścią wyjątków, dorastające dzieciaki przedstawicieli mojego pokolenia prędzej czy później i tak w końcu zakończą tę nic nie wnoszącą dyskusję krótkim, acz dosadnym „Ty tego nie zrozumiesz”. Wiem, bo sam używałem tego zwrotu, a historia zazwyczaj ma to do siebie, że lubi zataczać koło.
A jak wygląda Wasza historia? Pamiętacie jeszcze jakieś ciekawostki ze specyfikacji swojego pierwszego kompa? Połączenie z siecią było przez 0202122, czy w jakiś inny sposób? No i czy też obserwujecie tego typu podziały w Waszych grupach wiekowych? Dajcie znać w komentarzach :)