Nintendo znowu to zrobiło! Pokémon Legends: Arceus okazało się tak wielkim hitem, że zbliża się do największych rekordów tej najbardziej dochodowej serii giganta z Kyoto. Czy po wielu latach stagnacji, kieszonkowe stworki są rzeczywiście warte tej wielkiej rewolucji?
Rewolucja, która przynosi sukcesy
Na początek, garść statystyk. Na 52 oceny, Pokémon Legends: Arceus zebrało średnią 84/100 punktów na Metacritic. Gracze wtórują tej opinii, przyznając średnią 80/100 punktów. Jest ona ciut niższa, lecz mówimy tutaj o danych z 1625 osobnych ocen.
Podpierają to również zatrważające wyniki sprzedaży. W swoim pierwszym tygodniu obecności na brytyjskich półkach sklepowych, tytuł odnotował trzeci najlepszy wynik sprzedażowy dla całej serii Pokémon, uwzględniając tylko fizyczne wydania gry. Tytuł wyprzedził wydane w zeszłym roku Brilliant Diamond/Shining Pearl, a nawet taką legendę jak Pokémon Yellow, wydaną pierwotnie w roku 2000.
Pobocznym efektem tak wielkiego zainteresowania nowym dziełem Game Freak jest fakt, że zdobycie gry w sklepach obecnie graniczy z cudem – nawet w Polsce, gdzie koniki na Allegro już zwęszyły biznes, wrzucając oferty z Pokémon Legends: Arceus nawet za 449 złotych! Przypomnijmy – podstawowa cena gry to 219 złotych. Niezła przebitka, czyż nie?
Game Freak, czyli bezkonkurencyjne lenistwo
Skąd więc taki sukces sprzedażowy, także w Polsce? Przede wszystkim, gracze nie spodziewali się tak wielu zmian w formule, jaką Game Freak proponuje od czasów Pokémon Red/Blue. W ciągu 25 lat istnienia marki, największą modyfikacją do tej pory było przeniesienie jej do trzeciego wymiaru w 2013 roku, za sprawą odsłon X/Y. Gdy tylko pojawiał się zalążek jakichkolwiek rewolucji, w następnej grze nie było już po nich śladu.
Gdy połączymy to z wcześniejszym brakiem zainteresowania sprzętem i grami Nintendo w Polsce, można śmiało założyć iż sklepy miały niewystarczającą liczbę kopii Pokémon Legends: Arceus, opierając się na początkowej liczbie zamówień przedpremierowych. Po premierze, gdy pojawiły się materiały na YouTube oraz Twitchu, Polacy popędzili do sklepów, zaskakując nawet największych nintendosceptyków.
Nawet jednak w 2022 roku, najnowsza gra Nintendo może być dla wielu „leniwa”. Choć Pokémon Legends: Arceus to nareszcie produkcja w otwartym świecie, ten jest również niesamowicie brzydki i pusty, jakby się wyrwał z dowolnej wczesnej pozycji na PlayStation 3 oraz Xboksa 360. Brak tak podstawowych rzeczy jak pełny voice-acting oraz – mając na uwadze że to gra dla dzieci – polski dubbing, skazywałby każdą inną pozycję na porażkę. Ale to jest właśnie magia Pokémonów. Fani Game Freak oraz Nintendo są w stanie naprawdę wiele wybaczyć.
Czy Pokémon Legends: Arceus niesie obiecaną rewolucję?
Pomijając archaizmy w aspektach technologicznych, nowe kieszonkowe stworki są produkcją, o jakiej fani marki marzyli przynajmniej od 15 lat. Pokémon Legends: Arceus dzieje się w czasach, w których ludzie nie mają jeszcze tak wielkiej wiedzy na temat stworków. To oznacza, że uzupełnienie Pokédexu informacjami jest o wiele trudniejszym zadaniem, niż zwyczajne złapanie kolejnego zwierzątka.
Graczom imponuje również zupełnie nowa mechanika łapania stworków. Paradoksalnie, teraz jest ona zdecydowanie bardziej bliższa temu, co reprezentuje sobą Pokémon GO. Mając zapas kul Pokéball, zdecydowanie łatwiej teraz się skradać, podrzucać stworzonkom jedzenie, by ostatecznie rzucić kulą jak w rasowej strzelance TPP.
Wydaje się to zdecydowanie bardziej przyjemne od losowych starć w trawie, które tylko odwracały uwagę od głównego celu, jakim kiedyś były pojedynki z liderami. Same starcia zostały zredukowane do absolutnego, fabularnego minimum, przerzucając ciężar produkcji na eksplorację regionu Hisui.
Pomimo iż niesamowicie psioczę na wieloletnie lenistwo Game Freak, Pokémon Legends: Arceus sprzedaje się jak szalone. Więcej o grze opowiemy Wam w najbliższym czasie, bowiem Tomek już pracuje nad recenzją gry. A tymczasem – Czy kupiliście nowy hit od Nintendo? Co sądzicie o zmianach w klasycznej formule? Dajcie koniecznie znać w komentarzach!