Witam serdecznie w kolejnej odsłonie cyklu Po Godzinach, pełniącego w naszym serwisie rolę weekendowej odskoczni od otaczającej nas na co dzień tematyki tabletów. W minionym tygodniu oczy większości osób zainteresowanych nowinkami technologicznymi zwróciły się w stronę San Fransisco, gdzie odbyła się tegoroczna konferencja WWDC. Całe zamieszanie wokół nowych pomysłów giganta z Cupertino sprawiło, że dość łatwo było przeoczyć prezentację następcy statku kosmicznego Dragon, japoński pomysł na ulepszenie rzeczywistości wirtualnej i aferę z detektorem sarkazmu. Teraz, gdy emocje po wspomnianej konferencji opadły już na dobre nadszedł więc czas na nadrobienie zaległości. Gotowi? No to zaczynamy.
Statek kosmiczny Dragon zapisał się w historii aeronautyki jako pierwsza prywatna jednostka która zadokowała w międzynarodowej stacji kosmicznej. Sukces ten sprawił, że kilka miesięcy później odpowiedzialna za jego stworzenie firma SpaceX podpisała kontrakt z agencją kosmiczną NASA, stając się tym samym pierwszym prywatnym wykonawcą kosmicznych misji zaopatrzeniowych. Ambicje jej założyciela sięgają jednak o wiele dalej, czego dowodem jest zaprezentowany w minionym tygodniu Dragon V2.
Następca słynnego „smoka” w odróżnieniu od swojego bezzałogowego poprzednika został zaprojektowany od podstaw z myślą o transporcie pasażerów. Na pokładzie pojazdu znalazło się więc miejsce dla siedmioosobowej załogi. Zmiana rodzaju przewożonego ładunku wymusiła też zmianę sposobu lądowania. W odróżnieniu od aktualnie używanego modelu, który każdą swoją misję kończy wodując w oceanie, Dragon V2 wyposażony zostanie w system umożliwiający mu bezpiecznie osiąść na stałym lądzie, pozwalając pilotowi na wykonywanie manewru z precyzją porównywalną do lądowania helikopterem. Kolejną cechą wyróżniającą wspomniany pojazd na tle konkurencji są stosunkowo niskie koszty jego eksploatacji. Przewidywana cena zorganizowania prywatnego lotu nowego „smoka” to „jedynie” dwadzieścia milionów dolarów, czyli niecałe trzy miliony na pasażera. Dla porównania, koszt przetransportowania jednej osoby rosyjskim statkiem Sojuz wynosi obecnie siedemdziesiąt jeden milionów dolarów.
Twórcy pojazdu mają nadzieję, że dzięki nowej konstrukcji uda im się podpisać z NASA (która swoją droga również nie próżnowała w ostatnim tygodniu) kontrakt na wykonywanie pasażerskich lotów na międzynarodową stację kosmiczną. Zapewniają oni jednak, że projekt będzie kontynuowany nawet jeśli nie uda im się uzyskać wsparcia ze strony agencji.
Nie trzeba zbyt uważnie śledzić nowin związanych z wirtualną rzeczywistością by wiedzieć, że głównymi „graczami” na tym polu są obecnie Sony i Facebook. Nie oznacza to jednak, że firmy te nie mają żadnej konkurencji. W minionym tygodniu swoją koncepcję okularów rzeczywistości wirtualnej zaprezentowało po raz pierwszy Valve, a plotki głoszą, że swoje trzy grosze do tematu zamierza dorzucić również Samsung. Wszystkie te firmy koncentrują się jednak na tworzeniu urządzeń, które pozwolą nam zobaczyć wirtualną rzeczywistość. Tymczasem gdzieś w Japonii powstaje właśnie narzędzie, dzięki któremu będzie można jej dotknąć.
Jakby na potwierdzenie wszystkich stereotypów dotyczących Kraju Kwitnącej Wiśni autorzy projektu przyznają, iż ich głównym celem było stworzenie urządzenia pozwalającego użytkownikowi na macanie wirtualnych biustów. Mówiąc konkretniej: chcieli oni stworzyć narzędzie, które umożliwiłoby młodym lekarzom naukę ręcznego badania piersi w sposób bardziej efektywny niż stosowane dotychczas silikonowe modele. Wykorzystanie „dotykowej” rzeczywistości wirtualnej pozwoliłoby bowiem studentom na własnoręczne zmierzenie się z wieloma różnymi sytuacjami, co nie jest możliwe w przypadku używanych obecnie rekwizytów. Samo urządzenie ma postać sporego, mechanicznego ramienia zakończonego pięcioma miejscami na palce. W każdym z nich znajduje się mechanizm regulujący napięcie żelowej membrany, która wywołuje złudzenie dotykania realnego obiektu. Wynalazek znajduje się obecnie na etapie wstępnych testów, co oznacza, że jeszcze sporo czasu minie zanim trafi on do docelowej grupy użytkowników (studentów medycyny), nie mówiąc już o reszcie populacji.
Nieco większe szansę na trafienie do naszych domów ma natomiast Control VR – specjalny kontroler stworzony z myślą o współpracy z okularami Oculus Rift. Główny element kontrolera ma postać pary rękawic, które wprawdzie nie symulują dotyku, ale za to pozwalają użytkownikowi przenieść ruchy jego dłoni i ramion do wirtualnego świata, co w teorii powinno pozwolić na projektowanie jeszcze pełniejszego złudzenia rzeczywistości. Całość uzupełnia zaś niewielka obręcz noszona na szyi, która odpowiada za wykrywanie ruchów naszego tułowia. Mimo iż głównym celem autorów było stworzenie akcesorium dla posiadaczy gogli firmy Oculus VR, to jednak nie wykluczają oni, że Control VR może znaleźć zastosowanie również w innych dziedzinach. Jako przykłady alternatywnych zastosowań dla swojego wynalazku podają oni między innymi możliwość wykonywania za jego pomocą precyzyjnego Motion Capture dłoni, co może okazać się niezwykle przydatne w pracy animatorów. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by wykorzystać rękawice w roli alternatywnych kontrolerów do nieco bardziej „tradycyjnych” gier. Projekt znajduje się obecnie na etapie zbiórki funduszy za pośrednictwem serwisu Kickstarter. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem twórców, wersja deweloperska trafi do sprzedaży już w grudniu tego roku i będzie kosztować sześćset dolarów.
A skoro mowa już o naszych górnych kończynach… Większość ludzi dość dobrze radzi sobie z codziennymi czynnościami wykorzystując te, które dała nam natura. Inżynierowie z MIT uznali jednak najwyraźniej, że zdarzają się w życiu sytuacje w których jedna para rąk to za mało, czego efektem są rozpoczęte niedawno prace nad dodatkowymi, mechanicznymi kończynami montowanymi na barkach użytkownika. Celem jaki postawili sobie autorzy projektu jest stworzenie inteligentnych ramion, które samodzielnie rozpoznawałyby czym się właśnie zajmujemy i automatycznie ustawiały się tak, by asystować nam przy tym. Zaprezentowany niedawno prototypowy model urządzenia, mimo iż nie spełnia jeszcze wszystkich założeń projektu, potrafi już wykonywać proste czynności, takie jak chociażby przytrzymywanie przedmiotów nad głową właściciela. Co ciekawe, jednocześnie trwają prace nad drugą wersją projektu, w której nadprogramowe kończyny montowane są nie na ramionach lecz w dolnej partii pleców. Takie położenie pozwala na wykorzystanie ich również w roli dodatkowych nóg stanowiących wsparcie podczas noszenia ciężkich przedmiotów.
W minionym tygodniu upłynął dokładnie rok od dnia, w którym Edward Snowden ujawnił światu informacje o programie PRISM. Przez ten czas większość internautów zdążyła już przyzwyczaić się w pewien sposób do myśli, że niemal wszystkie rzeczy umieszczane przez nich w serwisach społecznościowych obserwowane są nie tylko przez ich znajomych, ale też przez czujne oczy rozmaitych agencji rządowych. Wieść o tym, że amerykańskie Secret Service poszukuje deweloperów, którzy zaprojektują dla nich nowe narzędzie służące do analizowania zebranych w ten sposób danych najprawdopodobniej przeszłaby więc bez większego echa, gdyby nie jeden drobny szczegół…
Okazuje się bowiem, że na liście funkcji pożądanych przez wspomnianą agencje znalazło się miejsce dla „detektora sarkazmu„. Nadużywanie ironii, zwłaszcz wśród „ćwierkających” internautów, powoduje najwyraźniej dość znaczne błędy w analizach, co wpływa niekorzystnie na rezultaty całego przedsięwzięcia. Jakby tego było mało, jednym z wymagań dotyczących nowego oprogramowania jest kompatybilność z przeglądarką Internet Explorer 8, która ostatnią aktualizację otrzymała nieco ponad trzy lata temu. Reprezentanci agencji przyznają, że nie rozumieją całego szumu medialnego wokół projektu, i zaznaczają, że wykrywanie sarkazmu jest tylko jedną z kilkunastu potrzebnych im funkcji. Osoby czujące się na siłach by sprostać wymaganiom stawianym przez Tajne Służby mogą składać aplikacje do dziewiątego czerwca.
I to by było tyle na dziś. Miłego weekendu i do zobaczenia za tydzień!