Witam serdecznie w kolejnej odsłonie cyklu Po Godzinach, w którym jak co tydzień odrywamy się na chwilę od głównej tematyki serwisu, by sprawdzić, co ciekawego wydarzyło się ostatnio w krainie nowoczesnych technologii. W dzisiejszym odcinku przyjrzymy się bliżej prawdopodobnie najmniejszej na świecie drukarce przestrzennej oraz prototypowej klawiaturze od Microsoft Research. Dowiemy się także, jak inteligentne samochody firmy Google radzą sobie w starciu z prawdziwym ruchem ulicznym. Najpierw jednak poznamy nowy, nietypowy model telefonu, opracowany przez kanadyjskich inżynierów.
W dzisiejszych czasach naprawdę ciężko jest znaleźć osobę, która nie miałaby absolutnie żadnych zastrzeżeń w stosunku do posiadanego przez siebie modelu telefonu. Cechami na które najczęściej narzekają współcześni użytkownicy są: niski czas pracy na baterii, mała ilość wbudowanej pamięci i problemy z zainstalowanym systemem operacyjnym. Czy jednak zdarzyło się wam kiedykolwiek spotkać kogoś, kto narzekałby na zbyt małą liczbę ekranów?
Problem ten najwyraźniej dręczył pewną grupę inżynierów z kanadyjskiego uniwersytetu Queen’s, którzy postanowili rozwiązać go projektując PaperFold – prawdopodobnie pierwszy smartfon wyposażony w trzy wyświetlacze typu E-Ink. Zaprezentowany niedawno prototyp posiada modularną budowę, pozwalającą użytkownikowi na doczepienie dodatkowych ekranów w momencie, w którym będzie mu to potrzebne. Co ciekawe, poszczególne elementy mocowane są na magnetycznych zawiasach, umożliwiających ustawianie ich w różnych pozycjach względem siebie, dzięki czemu całość może przybrać np. kształt tabletu, laptopa lub piramidy. Sam telefon rozpoznaje zaś, w którym miejscu został dodany kolejny ekran automatycznie dopasowując sposób wyświetlania treści. Jako przykład praktycznego wykorzystania opracowanej przez siebie technologii twórcy podają między innymi możliwość doczepienia drugiego wyświetlacza w roli dotykowej klawiatury lub wykorzystania wszystkich trzech modułów do wygodniejszego przeglądania mapy.
Nie trzeba być ekspertem w dziedzinie motoryzacji by zdawać sobie sprawę z tego, jak wielka przepaść technologiczna dzieli pierwsze pasażerskie automobile od współczesnych samochodów. Mimo iż na przestrzeni kilku wieków zmianom uległy praktycznie wszystkie części wchodzące w skład pojazdów tego typu, to jednak jedna rzecz od zawsze pozostawała niezmienna – fakt, iż każdy samochód potrzebował kierowcy. Niestety (a może raczej, na szczęście?) wiele wskazuje na to, że już niedługo sytuacja ta ulegnie zmianie.
Nie od dziś wiadomo bowiem, że wyścig o miano pierwszej firmy, która wypuści na rynek auto samodzielnie poruszające się po drogach, trwa obecnie w najlepsze. W prace nad stworzeniem pierwszego w pełni autonomicznego modelu samochodu zaangażowali się już nie tylko tacy giganci rynku jak chociażby Nissan czy Mercedes (których reprezentanci zgodnie twierdzą, że cel ten zostanie osiągnięty już w roku 2020), ale też firmy na co dzień nie związane z przemysłem motoryzacyjnym, takie jak Google. Kilka dni temu gigant z Mountain View, po niemal dwóch latach milczenia, zaprezentował wreszcie kolejne postępy w pracach nad swoim projektem, pokazując światu jak ich inteligentne samochody radzą sobie na ulicach wspomnianego miasta (oczywiście pod bacznym okiem testowych kierowców). Trzeba przyznać, że sposób w jaki pokonują one losowe przeszkody, takie jak roboty drogowe czy pojawiających się znienacka rowerzystów, robi naprawdę spore wrażenie i pozwala uwierzyć w to, że samochody jeżdżące po drogach bez pomocy kierowcy z roku na rok stają się coraz bardziej realne.
Autorzy projektu przyznają jednak, że mimo iż na przestrzeni ostatnich lat udało im się poczynić dość znaczne postępy, to przed nimi nadal daleka droga, pełna przeszkód i problemów do rozwiązania. Wierzą oni jednak w to, że nauka wyniesiona z ulic Mountain View pozwoli im już niedługo rozpocząć testy w obrębie innych miast. Jak na razie testowym samochodom udało się samodzielnie przejechać ponad 700 000 mil (około 1.1 miliona kilometrów), biorąc udział jedynie w dwóch kolizjach drogowych, w których winę za stłuczkę ponosił człowiek (a przynajmniej tak wygląda oficjalne stanowisko firmy Google).
Technologia druku przestrzennego od kilku lat rozwija się w zastraszającym wręcz tempie, zarówno jeśli chodzi o oferowane przez nią możliwości jak i popularność wśród użytkowników. Producenci drukarek 3D, starając się nadążyć za rosnącymi potrzebami klientów, nieustannie wypuszczają na rynek nowe modele, coraz częściej znacznie odbiegające od rozwiązań do których przyzwyczailiśmy się w ciągu ostatnich kilku lat.
Jednym z najciekawszych nowych trendów związanych z drukiem przestrzennym są ręczne drukarki 3D, pozwalające użytkownikom samodzielnie „szkicować” plastikowe konstrukcje. Niestety, większość z dostępnych obecnie na rynku urządzeń tego typu charakteryzuje się dość sporymi rozmiarami, które skutecznie utrudniają korzystanie z nich. Problemu tego nie posiada LIX, najnowszy hit z serwisu Kickstarter, któremu w zaledwie trzy dni udało się zebrać kwotę dziesięciokrotnie większą niż próg potrzebny do rozpoczęcia produkcji. Urządzenie to posiada bowiem wymiary przeciętnego długopisu, co powinno pozwolić projektantom na w pełni precyzyjne operowanie nim zarówno na powierzchniach płaskich jak i w powietrzu. Dzięki temu możliwe stanie się nie tylko ręczne „szkicowanie” dużych, prostych obiektów, ale też tych znacznie mniejszych, wymagających większej dokładności, takich jak chociażby niewielkie elementy biżuterii. Podstawowa wersja narzędzia kosztować będzie około 135 dolarów i trafi do sprzedaży w okolicach grudnia bieżącego roku. Co ciekawe, osoby chcące wesprzeć projekt mogą zrobić to również poprzez zakup trójwymiarowych „szkiców” (rzeźb?) stworzonych przez artystów za pomocą ręcznej drukarki LIX.
Gdy cztery lata temu firma Microsoft wypuściła na rynek sensor Kinect, pozwalający na obsługę konsoli Xbox 360 za pomocą gestów, świat na chwilę oszalał na punkcie wymachiwania kończynami przed ekranem telewizora. Całkiem szybko okazało się jednak, że mimo iż ten nietypowy sposób interakcji z oprogramowaniem posiada pewien urok, to jednak na dłuższą metę przegrywa z bardziej tradycyjnymi rozwiązaniami, takimi jak pad, klawiatura czy myszka. Kolejne wypuszczone na rynek produkty tego typu, takie jak chociażby Leap Motion, osiągnęły zauważalnie mniejszy sukces, utwierdzając ludzi w przekonaniu, że machanie rękami przed monitorem nie jest koniecznie tym, czego oczekiwali od współczesnych technologii.
Wszystko wskazuje jednak na to, że firma Microsoft nadal wierzy, iż rozwiązania tego typu mają jeszcze szansę na pozyskanie większego grona zwolenników, czego dowodem jest nowa klawiatura opracowana przez oddział Microsoft Research. Zaprezentowany niedawno prototypowy model wyposażony został w kilka szeregów czujników zbliżeniowych umieszczonych między klawiszami. W odróżnieniu od większości podobnych produktów nie starają się one jednak precyzyjnie wychwytywać każdego naszego gestu, a jedynie z grubsza rozpoznawać ruchy dłoni i palców unoszących się nad klawiaturą, co powinno jednak w zupełności wystarczyć do obsługi prostych poleceń, takich jak przewijanie tekstu czy przybliżanie obrazu. Prawdziwa siła zaprezentowanego rozwiązania leży jednak w fakcie, iż nie wymaga ono zbytniego odrywania rąk od klawiatury, co może na dłuższą metę okazać się znacznie wygodniejsze i bardziej intuicyjne, niż korzystanie z czujnika leżącego gdzieś obok. Mimo iż zaprezentowana technologia raczej nie ma szans na zdetronizowanie starych dobrych „gryzoni”, to jednak może okazać się ciekawym dodatkiem do królującego obecnie zestawu klawiatura + mysz… oczywiście jeśli cena finalnej wersji urządzenia nie będzie przekraczała granic zdrowego rozsądku.
Inteligentne zegarki to gadżety wzbudzające dość mieszane uczucia wśród osób interesujących się urządzeniami mobilnymi. Podczas gdy jedni z dumą noszą je na nadgarstku, wychwalając funkcjonalność bijącą na głowę bardziej tradycyjne modele czasomierzy, inni wytykają im niską wygodę użytkowania i bezsensowne dublowanie funkcji telefonu. Większość reprezentantów obu stron wydaje się być jednak zgodna co do tego, że dostępne obecnie na rynku urządzenia tego typu dopiero przecierają szlaki dla następnych generacji, a ich producenci z pewnością nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Idealnym przykładem na to, że gadżety tego typu nadal pozostawiają spore pole do popisu dla projektantów, jest pomysł naukowców z prywatnego uniwersytetu Carnegie Mellon. Stworzony przez nich prototypowy model zegarka wyposażony został bowiem w ruchomą kopertę pełniącą rolę joysticka. Autorzy projektu twierdzą, że proponowane przez nich rozwiązanie oferuje znacznie wygodniejszą i bardziej precyzyjną kontrolę nad akcesorium, niż niewielkie ekrany dotykowe, montowane obecnie w większości urządzeń tego typu, co udowodnili dość skutecznie sterując za jego pomocą ruchami postaci w pewnej kultowej grze FPP… odpalonej na zegarku. Wyraźnie zaznaczają oni jednak, że opracowany przez nich pomysł nie ma na celu zastąpienia ekranów dotykowych, a jedynie zwiększenie funkcjonalności inteligentnych zegarków, poprzez zaoferowanie ich użytkownikom dodatkowych metod obsługi urządzenia.
I to by było tyle na dziś. Miłego weekendu i do zobaczenia za tydzień!