Po Godzinach: Heartbleed, projekt Ara i samolot na baterie słoneczne

Witam serdecznie w kolejnej odsłonie cyklu Po Godzinach, stanowiącego naszą piątkową odskocznię od otaczającej nas na co dzień tematyki tabletów. W dzisiejszym odcinku poznamy między innymi nietuzinkowy projekt telefonu, którym firma Google zamierza już niedługo zawojować rynek. Sprawdzimy też, czy możliwe jest skonstruowanie samolotu zasilanego jedynie energią słoneczną i dowiemy się, w jaki sposób badania nad odruchami fizjologicznymi mogą przyczynić się do rozwoju branży gier komputerowych. Najpierw jednak przyjrzymy się bliżej niewielkiej pomyłce programistów, która okazała się nieść za sobą gigantyczne konsekwencje.

heartbleed[1]

Miniony tydzień rozpoczął się bowiem od globalnej paniki wywołanej przez lukę w bibliotece kryptograficznej OpenSSL, odkrytą przez specjalistów z firm Codenomicon i Google. Wspomniany błąd, ochrzczony przez jego odkrywców nazwą Heartbleed, pozwalał bowiem osobom niepowołanym odczytywać zawartość pamięci RAM serwera korzystającego z wadliwych form zabezpieczeń, a co za tym idzie, uzyskiwać dostęp do znajdujących się w niej danych. Specyfika błędu nie pozwalała co prawda na uzyskiwanie dostępu do konkretnych informacji, a jedynie losowych „strzępków” danych o wadze 64kb, lecz fakt iż pozostał on niezauważony przez niemal dwa lata pozwala założyć, że wśród tych losowych fragmentów prędzej czy później musiały trafić się np. loginy i hasła do kont, prywatne dokumenty czy zawartość poczty elektronicznej. Powagi sprawie dodaje fakt, iż z wadliwego systemu zabezpieczeń korzystały nie tylko duże i popularne serwisy, takie jak Facebook, Gmail czy Yahoo, ale też rozmaite banki i sklepy internetowe.

Teoretycznie cała sprawa zakończyła się wraz z wprowadzeniem niewielkiej łatki, rozwiązującej problem Heartbleed. Eksperci przypominają jednak, że nadal nie wiemy do jak wielkich wycieków informacji mógł się on przyczynić przed wprowadzeniem poprawek (zwłaszcza iż wiele osób zarzuca jego odkrywcom zbyt wczesne upublicznienie tej informacji), dlatego też na wszelki wypadek warto rozważyć zmianę haseł w serwisach korzystających z bibliotek OpenSSL.

google_ara1-720x420[1]

Nie od dziś wiadomo, że firma Google ma dość ambitne plany dotyczące rynku smartfonów. Ledwie dwa tygodnie temu pisaliśmy o deweloperskiej wersji projektu Tango, pierwszego telefonu wyposażonego w zaawansowany skaner przestrzenny, pozwalający mu na bieżąco śledzić znajdujące się wokół niego obiekty. Miniony tydzień należał natomiast do innego produktu nad którym pracują obecnie specjaliści z Mountain View – smartfonu Ara. Do sieci trafiło bowiem nie tylko nowe nagranie promujące ten eksperymentalny telefon, ale też bogata dokumentacja techniczna, rzucająca nieco więcej światła na jego potencjalne możliwości.

Cechą wyróżniającą projekt Ara na tle konkurencji będzie bowiem jego modularna budowa, pozwalająca użytkownikowi samodzielnie decydować o tym, jakie komponenty wejdą w skład posiadanego przez niego urządzenia. Oznacza to, że nic nie będzie stało na przeszkodzie by np. zastąpić niepotrzebny nam chwilowo aparat dodatkową baterią, wymienić stary wyświetlacz na nowszy, lepszy model, czy zdemontować głośniki w celu wstawienia na ich miejsce jakiegoś nietypowego akcesorium. Google pozostawia bowiem współpracującym z nią firmom dość dużą swobodę w tworzeniu własnych modułów dla projektu Ara, dzięki czemu przyszli nabywcy mogą spodziewać się całej palety nietuzinkowych komponentów, poczynając od czytników linii papilarnych i czujników ciepła, a kończąc na akcesoriach medycznych, takich jak pulsoksymetr. Co ciekawe, możliwości dostosowywania telefonu do własnych potrzeb nie ograniczą się jedynie do jego wnętrza. Dzięki wykorzystaniu technologii druku 3D nabywcy będą mogli w przyszłości zamówić także spersonalizowane obudowy, jeszcze bardziej podkreślające unikatowy charakter każdego egzemplarza projektu Ara.

Aktualne plany zakładają wprowadzenie do sprzedaży trzech wersji telefonu, różniących się między sobą wielkością, a co za tym idzie ilością modułów mieszczących się w obudowie. Twórcy mają nadzieję, że wspomniane smartfony mogą zadebiutować na rynku już w pierwszym kwartale przyszłego roku, a cena podstawowego modelu, wyposażonego jedynie w najniezbędniejsze elementy nie powinna przekroczyć pięćdziesięciu dolarów.

z15761861Q[1]

A skoro mowa już o smartfonach… Jedną z największych bolączek użytkowników tego typu urządzeń jest konieczność częstego ich ładowania. Rozwój technologii oraz coraz większe wymagania stawiane przez użytkowników sprawiły bowiem, że współczesne baterie najzwyczajniej w świecie nie nadążają za naszym trybem życia, przez co stają się dla nas coraz mniej użyteczne.

Interesujące rozwiązanie tego problemu zaproponowała niedawno firma StoreDot, która podczas konferencji Microsoft Think Next w Tel Awiwie zaprezentowała prototypowy model baterii opartej na autorskiej technologii „nanodotów”. Opracowany przez nich wynalazek nie oferuje co prawda większej pojemności niż obecnie dostępne akumulatory, ale za to drastycznie skraca czas potrzebny na pełne naładowanie telefonu. Wspomniany prototyp, posiadający pojemność 2000 mAh, potrzebował do tego jedynie trzydziestu sekund. Niestety, autorzy projektu przyznają, że w obecnej formie nie nadaje się on jeszcze do zastosowania w urządzeniach mobilnych, gdyż zarówno stworzona przez nich bateria jak i współpracująca z nią ładowarka znacznie przewyższają rozmiarami rozwiązania z których korzystamy obecnie. Twórcy przewidują jednak, że prace nad miniaturyzacją ich wynalazku powinny im zająć najwyżej trzy lata.

solar-impulse-2-to-nowy-jednoosobowy-13579_l[1]

O ile poszukiwanie bardziej efektywnego sposobu na zasilanie urządzeń mobilnych wydaje się być (przynajmniej na razie) kwestią mającą wpływ jedynie na wygodę użytkownika, o tyle prace nad alternatywnymi sposobami zasilania pojazdów mają już charakter bardziej ekologiczno-ekonomiczny. Nie od dziś wiadomo bowiem, że najpopularniejsze obecnie rozwiązania nie należą wcale do najbardziej przyjaznych dla środowiska, ani też dla portfeli użytkowników.

Jednym z najbardziej obiecujących alternatywnych źródeł zasilania jest energia słoneczna, stanowiąca rozwiązanie tanie i nad wyraz ekologiczne. Niestety, wiążące się z nią ograniczenia, takie jak chociażby duża ilość miejsca jaką zajmują kolektory słoneczne, skutecznie utrudnia wykorzystanie jej np. w samochodach osobowych. Sytuacja ta wygląda jednak zupełnie inaczej w przypadku pojazdów latających, czego dowodem jest najnowszy projekt szwajcarskiej firmy Solar Impulse. Stworzony przez nią eksperymentalny model samolotu zasilany jest bowiem w całości dzięki kolektorom słonecznym znajdującym się na powierzchni jego skrzydeł. Twórcy pojazdu wierzą, że taka metoda pozyskiwania energii w zupełności wystarczy, by umożliwić stworzonej przez nich jednostce okrążenie kuli ziemskiej, bez wspomagania żadną inną formą zasilania (chociaż trzeba przyznać, że plan zakłada kilka przystanków na zmianę pilota). Pierwsza próba zrealizowania tego ambitnego założenia odbędzie się w marcu 2015 roku, natomiast loty testowe rozpoczną się już w przyszłym miesiącu. Poprzedni „solarny” samolot firmy Solar Impulse zapisał się w historii lotnictwa jako pierwszy pojazd latający napędzany energią słoneczną zdolny do lotu po zapadnięciu zmroku, ustanawiając jednocześnie kilka rekordów świata, dotyczących między innymi czasu trwania lotu i maksymalnej wysokości uzyskanej przez maszynę wykorzystującą wspomniane źródło energii.

Game-Controllers[1]

Mimo iż twórcy konsol do gier od zawsze dokładali wszelkich starań, by zaoferować swoim klientom nowe, nietypowe sposoby na korzystanie ze swoich produktów (czego przykładem są urządzenia takie jak Kinect czy Playstation Move), najpopularniejszym akcesorium dla graczy wciąż pozostają stare dobre gamepady, których funkcjonalność nie zmieniła się zbytnio w ciągu kilkunastu ostatnich lat. Sytuacja ta może jednak niedługo ulec zmianie za sprawą naukowców z uniwersytetu Stanforda, którzy zaprezentowali niedawno ciekawy pomysł na wyposażenie tego rodzaju urządzeń w zupełnie nowe możliwości.

Ich koncepcja zakłada wyposażenie padów w zestaw sensorów, potrafiących rozpoznać między innymi tętno i temperaturę ciała osoby trzymającej je w dłoniach. Zebrane w ten sposób dane wykorzystywane będą następnie w celu ustalenia emocjonalnego zaangażowania gracza w to co dzieje się aktualnie na ekranie, co z kolei pozwoli grze na bieżąco dostosowywać się do potrzeb użytkownika. Dzięki temu możliwe będzie np. zwiększenie poziomu trudności w momencie w którym gra uzna, że zaczęliśmy się nudzić, bądź wręcz przeciwnie, obniżenie go w przypadku nadmiernego zdenerwowania, co może okazać się nieocenioną pomocą zwłaszcza dla rodziców, których pociechy przejawiają zbyt emocjonalne podejście do tej dziedziny rozrywki.

Prototypowa wersja kontrolera została wykonana jako element projektu naukowego, mającego na celu poszukiwanie nowych sposobów na badanie ludzkich odruchów fizjologicznych, i pierwotnie nie miała służyć celom rozrywkowym. Jej główny pomysłodawca, Corey McCall, nie wyklucza jednak dalszego rozwoju swego pomysłu w tym właśnie kierunku. O jego dalszych losach zadecyduje więc najprawdopodobniej zainteresowanie (bądź jego brak) ze strony twórców gier i akcesoriów dla graczy.

Warto zauważyć, że koncepcja naukowców z uniwersytetu Stanforda dość mocno przypomina opisywany przez nas na początku tego roku projekt Immersion, w którym bliźniaczo podobna technologia posłużyć miała do nauki radzenia sobie ze stresem.

I to by było tyle na dziś. Miłego weekendu i do zobaczenia za tydzień!