Po Godzinach: Flappy Bird, mechaniczni muzycy i rejestrator wspomnień

Witam wszystkich serdecznie w kolejnym odcinku cyklu Po Godzinach, w którym jak co tydzień znajdziecie przegląd najciekawszych wieści z krainy nowoczesnych technologii. Ostatnie siedem dni upłynęło większości z nas pod sztandarem pięciu splecionych kół. Pierwszy tydzień Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi przyniósł bowiem naszej reprezentacji aż dwa złote medale. Jak łatwo się więc domyślić, w dzisiejszym odcinku nie zabraknie również nowinek technologicznych ze świata sportu. Będzie też trochę o pieniądzach, robotach i niecodziennych wynalazkach. Zaczniemy jednak od pewnego globalnego fenomenu, któremu w minionym tygodniu udało się odciągnąć uwagę wielu z nas nawet od zmagań sportowych.

man-rents-iphone[1]

Flappy Bird, bo o nim mowa, zadebiutował w App Store w maju zeszłego roku. Prawdziwą popularność zyskał jednak dopiero kilka miesięcy później, gdy gra, której był bohaterem stała się nagle synonimem horrendalnie wręcz zawyżonego poziomu trudności. Z dnia na dzień coraz więcej osób chciało przekonać się na własnej skórze, czy uda im się zdobyć chociaż kilka punktów w tej pozornie prostej zręcznościówce. Ogromny sukces gry przytłoczył jednak jej autora, który nie mogąc znieść myśli o tym jakie emocje wywołuje w ludziach jego produkcja usunął ją z wszystkich sklepów z aplikacjami. W ekskluzywnym wywiadzie udzielonym magazynowi Forbes, twórca gry Dong Nguyen powiedział , że czuł się źle z myślą, iż gra która została pomyślana jako rozrywką na kilka minut zaczęła wzbudzać w ludziach takie niezdrowe emocje. Najprawdopodobniej nie spodziewał się on jednak lawiny konsekwencji jaką pociągnie za sobą jego decyzja.

Zaczęło się od fali mniej lub bardziej udanych klonów Flappy Bird, które zalały sieć i sklepy z aplikacjami. Jak łatwo się domyślić, znaczna większość z nich zawierała w sobie złośliwe oprogramowanie. Okazało się jednak, że niektórzy nie są w stanie zadowolić się podróbkami i z chęcią zapłacą naprawdę ogromne sumy za możliwość zagrania w oryginał. Telefony z zainstalowaną grą zaczęły więc wyrastać w serwisach aukcyjnych jak grzyby po deszczu. Jeden z nich osiągnął nawet zawrotną cenę 100 tysięcy dolarów (w licytacji brały udział 74 osoby) zanim został usunięty z serwisu E-Bay. Jakiś czas później jego los podzieliły pozostałe podobne aukcje. Powodem było naruszenie regulaminu, który mówi, że każde używane urządzenie elektroniczne przed sprzedażą powinno zostać oczyszczone z wszelkich aplikacji i przywrócone do ustawień fabrycznych. Działania te nie powstrzymały jednak ludzi od kolejnych prób zarobienia na popularności Flappy Bird. Pewien mężczyzna w stanach postanowił nawet udostępniać ludziom swój telefon za kwotę jednego dolara za minutę gry.

Cóż, niezależnie od wszystkiego prawda jest taka, że najdalej za kilka tygodni wszyscy zapomną o Flappy Bird, a jej autor będzie mógł wreszcie w spokoju zająć się swoim ulubionym zajęciem, czyli… projektowaniem kolejnych gier. Tym razem będzie to już jednak raczej zajęcie czysto hobbystyczne, gdyż młody Wietnamczyk jeszcze przez długi czas nie będzie musiał przejmować się stanem swojego konta. Plotka głosi bowiem, że Dong Nguyen w kulminacyjnym momencie zarabiał na swojej produkcji nawet 50 tysięcy dolarów dziennie.

bitcoin11[1]

Trzeba przyznać, że taką kwotą nie pogardził by raczej żaden młody biznesmen. Niestety, nie każdemu z nas pisany jest sukces w branży gier komputerowych. Nie oznacza to jednak, że nie możemy szukać fortuny w innych przedsięwzięciach. Wielu młodych ludzi za swoją furtkę do bogactwa uznało Bitcoiny, wirtualną walutę którą „wydobywa się” poprzez poświęcanie części mocy obliczeniowej swojego komputera. Niestety, wszystko wskazuje na to, że już niedługo zarabianie na handlu tą obiecującą kryptowalutą może okazać się znacznie trudniejsze.

Kolejne państwa wprowadzają bowiem ustawy mające na celu uniemożliwienie legalnego handlu Bitcoinami w obrębie ich terytorium. Po Chinach przyszedł czas na Rosję, która podjęła decyzję o delegalizacji wirtualnej waluty, uznając iż może ona zostać wykorzystana do prania brudnych pieniędzy i finansowania terroryzmu. Mniej więcej w tym samym czasie swój sprzeciw dla kryptowaluty wyraziła firma Apple, która usunęła z App Store praktycznie wszystkie popularne aplikacje związane z Bitcoinami. Co ciekawe, jedna z teorii głosi, iż decyzja giganta z Cupertino miała na celu… pozbycie się konkurencji dla własnych wirtualnych metod płatności, których wprowadzenie znajduje się rzekomo w najbliższych planach Apple. Jakby tego było mało, kilka dni temu hakerzy dokonali kolejnej spektakularnej kradzieży Bitcoinów. Wykorzystując luki w zabezpieczeniach udało im się wyciągnąć równowartość 2,7 milionów dolarów z wirtualnych portfeli użytkowników.

Tymczasem władze Islandii, kraju, który jako jeden z pierwszych zdelegalizował Bitcoiny, ogłosiły iż już 24 marca wprowadzona zostanie ich własna wirtualna kryptowaluta – Auroracoins, która zostanie rozdzielona równo pomiędzy wszystkich obywateli tego państwa. Według wstępnych obliczeń każdy Islandczyk dostanie około 31,8 auroracoins. Władze wierzą, że taki zabieg pozwoli w pewnym stopniu umocnić wartość islandzkiej waluty narodowej, która nadal nie podniosła się po kryzysie finansowym z 2008 roku.

Bottled-Walkman[1]

Niezależnie od tego czy jesteśmy przeciwnikami czy też zwolennikami wirtualnej waluty, jak na razie nadal żyjemy w świecie, w którym spora część pieniędzy będących w obiegu ma swoją fizyczną reprezentacje w postaci banknotów i monet. I całe szczęście, gdyż czasami mogą one okazać się niezastąpione, np. gdy chcemy kupić butelkę wody z automatu.

Tą z pozoru prozaiczną czynność postanowiła urozmaicić nam firma Sony, która rozmieściła własne automaty z butelkowaną wodą w wybranych centrach sportowych w Nowej Zelandii. Sęk w tym, że wewnątrz wspomnianych pojemników oprócz życiodajnego płynu znalazło się również miejsce dla nowego, wodoodpornego modelu odtwarzacza MP3 skierowanego do miłośników sportów wodnych. Pierwszy na świecie „Butelkowany Walkman” kosztuje 99 dolarów.

Ani centa nie będą za to musieli wrzucić do automatów sportowcy biorący udział w zimowych igrzyskach olimpijskich w Soczi. Dostali oni bowiem specjalne breloczki, które po przyłożeniu do automatu dają nieograniczony dostęp do zimnych napojów. Dość szybko okazało się jednak, że na terenie kampusu sportowego znajduje się również pewna grupa automatów, których nie są w stanie otworzyć nawet wspomniane magiczne breloczki. Mowa tu o wielkich, czerwonych lodówkach oznaczonych charakterystycznym symbolem liścia klonowego. Zamontowany w nich mechanizm odblokowuje zamki dopiero po przyłożeniu do nich kanadyjskiego paszportu. Szczęśliwi reprezentanci tego kraju znajdą w nich zaś pełen zapas zmrożonego piwa. Cóż, nie od dziś wiadomo, że kariera sportowa ciągnie za sobą wiele nieoczekiwanych korzyści.

oculus_2813801b[1]

W całym tym zamieszaniu związanym z zimową olimpiadą w Soczi łatwo zapomnieć, że istnieją też inne dyscypliny sportu, niewymagające od nas kontaktu ze śniegiem, lodem i wszechogarniającym zimnem. W pierwszym odcinku cyklu Po Godzinach wspominałem o drużynie Sacramento Kings, która jako pierwsza zdecydowała się transmitować mecze na żywo za pomocą okularów Google Glass. Na równie ciekawy pomysł wpadła angielska reprezentacja Rugby, która już niedługo pozwoli kibicom wziąć udział w wirtualnym treningu swojej ulubionej drużyny. Pomysł zakłada wykorzystanie okularów Oculus Rift do stworzenia wirtualnej rzeczywistości, w której będziemy mogli obserwować trening z perspektywy zawodnika, swobodnie rozglądając się po okolicy.  W przedsięwzięciu wykorzystano ponad 160 godzin materiału filmowego. Niestety, nie wiadomo jeszcze czy rola „gracza” ograniczy się tutaj do biernego obserwatora, czy też będzie on mógł mieć jakiś wpływ na przebieg treningu. O tym przekonamy się najprawdopodobniej dopiero za kilka miesięcy, kiedy to udostępniona zostanie finalna wersja projektu.

Braku interaktywności nie można zarzucić za to projektowi autorstwa niejakiego Jose Julio, który wykorzystał części z drukarki 3D i kamerę internetową do stworzenia robota grającego w cymbergaja (to też sport, prawda?). Urządzenie posiada trzy wbudowane strategie gry i potrafi przewidzieć trajektorie ruchu krążka. Nie jest jednak niepokonane, chociaż jak przyznaje sam autor, zwycięstwo w starciu z robotem wymaga sporego doświadczenia.

Z-Machines robot band on stage in Tokyo

Zmaganie się z ludźmi w prostych grach zręcznościowych nie jest jednak jedyną zdolnością jaką mogą posiadać nowoczesne roboty. Londyńska niezależna wytwórnia płytowa Warp Records rozpoczęła dziś przedsprzedaż pierwszego w historii albumu zarejestrowanego w całości przez mechanicznych muzyków. W skład nietypowego zespołu Z-Machines wchodzą trzy roboty: Mach (Gitara), Ashura (Perkusja) i Cosmo (Klawisze), zaś muzykę na ich debiutancki album skomponował Squarepusher. Pierwszy singiel z nadchodzącej płyty możecie przesłuchać tutaj.

Równie ciekawy pomysł na umieszczenie robotów w świecie sztuki zaprezentowała grupa projektantów zrzeszona pod nazwą The Workers. Ich najnowszy projekt, noszący nazwę After Dark, zakłada umieszczenie kilku zdalnie sterowanych robotów w londyńskim muzeum sztuki Tate. Będą one „wypuszczane na wolność” codziennie po zamknięciu obiektu dla odwiedzających i pozwolą internautom swobodnie zwiedzać muzeum za pomocą zainstalowanych na nich kamer. Niestety, taka forma obcowania ze sztuką nie pozwoli nam jednak uniknąć kolejek. Wszystko wskazuje bowiem na to, że dostęp do kontroli nad robotami odbywać się będzie na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”.

Nieco mniej rozrywkową, acz równie interesującą stronę robotyki zaprezentowali naukowcy z Harvardu. Stworzone przez nich roboty, inspirowane zachowaniem termitów, potrafią współpracować ze sobą w celu tworzenia rozmaitych struktur. Tym, co odróżnia ten projekt od innych podobnych przedsięwzięć, jest fakt, iż wspomniane robo-termity działają niezależnie od siebie, dzięki czemu po zabraniu jednego bądź kilku z nich, pozostałe dopasują się do zaistniałej sytuacji i samodzielnie dokończą pracę. Niestety, na obecnym etapie rozwoju roboty poruszają się zbyt wolno, by można było myśleć o zastosowaniu ich w praktyce. Naukowcy wierzą jednak, że opracowana przez nich technologia zostanie w przyszłości wykorzystana do budowy i napraw w miejscach niebezpiecznych dla człowieka.

neurocam-headset-4[1]

Na koniec, jak co tydzień, szybki przegląd najdziwniejszych wynalazków, jakie pojawiły się na horyzoncie w ciągu kilku ostatnich dni. Akcesorium, które widzicie powyżej, nosi nazwę Neurocam i zostało opracowane przez grupę japońskich naukowców (to było łatwe do przewidzenia, prawda?). Urządzenie to stale monitoruje pracę naszego mózgu i automatycznie uruchamia kamerę naszego iPhone’a gdy tylko wykryje, że coś wywarło na nas szczególne wrażenie. W teorii ma to pozwolić na zarejestrowanie najważniejszych momentów z naszego życia (a nawet automatyczne umieszczanie ich w serwisach społecznościowych), co z pewnością mogłoby przypaść do gustu całkiem sporej grupie ludzi, gdyby nie dość specyficzny design urządzenia, zakładający noszenie telefonu na głowie.

A skoro mowa o tak zwanych „Wearable Technologies”, zastanawialiście się nad tym, kiedy nadchodzi odpowiedni moment, by zacząć oswajać dziecko z elektronicznymi gadżetami? Naukowcy z uniwersytetu w Tokio uznali najwyraźniej, że im wcześniej, tym lepiej, czego efektem jest projekt pierwszej w historii inteligentnej pieluchy. Została ona wyposażona w giętki, zasilany bezprzewodowo sensor, zdolny rozpoznać konieczność wymiany pieluchy i poinformować o tym zainteresowane osoby. Twórcy tego wynalazku zapewniają, że jest on niezwykle tani w produkcji, dzięki czemu inteligentna pielucha była by droższa od normalnej najwyżej o kilka jenów.

Ostatni wynalazek powinien zainteresować zwłaszcza posiadaczy zwierząt, a konkretniej rybek akwariowych. Projekt Fish On Wheels został stworzony przez holenderskie studio designerskie Diip, by umożliwić znajdującej się w ich biurze złotej rybce swobodne poruszanie się po pomieszczeniach. Ruchy rybki w akwarium odczytywane są przez umieszczoną nad nim kamerę połączoną z platformą Arduino, która następnie przekłada je na komunikaty wysyłane do znajdujących się pod spodem kół, co pozwala rybce samodzielnie decydować o tym, dokąd chce się udać. Niestety, jak na razie trudno określić, czy konstrukcja, która już od jakiegoś czasu eksploruje zakamarki studia Diip, porusza się według świadomych decyzji znajdującego się w niej stworzenia, czy raczej w wyniku całkiem przypadkowych ruchów ryby, która nie wie nawet jak wielkie możliwości stanęły przed nią otworem.

I to by było tyle na dziś. Miłego weekendu i do zobaczenia za tydzień!