Zauważyliście, że media technologiczne chętnie opisują każdą mniejszą i większą wpadkę Google’a związaną z Pixelami? Zauważcie, że dzieje się to identycznie, jak w przypadku iPhone’ów. Bardzo łatwo jest krytykować kogoś, kto nie sprzedaje reklam w mediach technologicznych, a każdy przytyk to woda na młyn komentujących i nierzadko gwarancja dużej liczby odsłon. Oczywiście nie wolno milczeć, gdy producenci wypuszczają wadliwe lub nieopłacalne produkty, ale to właśnie o nich jest najgłośniej nawet, gdy mowa o najmniejszych usterkach.
Pixele jak iPhone’y
Zapytajcie się właścicieli tych smartfonów czy i jak bardzo są zadowoleni ze swoich zakupów, nawet po latach. No ale jak to – jakim prawem ci ludzie chwalą te smartfony, skoro tyle się w tych mediach pisze, że są za drogie, mają usterki, są brzydkie, mają braki sprzętowe i mają koszmarne notche? Media swoje, użytkownicy swoje. Pixele przyciągają uwagę, tak jak wcześniej Nexusy – smartfony Google’a z czystym Androidem. To są rodzynki pośród niemal takich samych urządzeń z pstrokatymi lub brzydkimi nakładkami. Z jednej strony się je docenia, ale serwisy technologiczne często nie traktują ich poważnie. Bo się nie sprzedadzą, bo nie są reklamowane w naszym kraju albo nawet oficjalnie dystrybuowane. Ot, egzotyczne smartfony dla garstki zapaleńców. Ale zapaleńców czego? Dlaczego ludzie kupują te – wydawać by się mogło z medialnej narracji – drogie i paskudne buble?
Smartfony idealnie nieidealne
Powodów może być naprawdę wiele. Przede wszystkim gusta i potrzeby kilku dziennikarzy oraz garstki komentatorów pod wpisami nie są tożsame z gustami i potrzebami każdego człowieka na naszej planecie (szok, wiem). O co jeszcze może chodzić? Tu wyjdzie kolejne podobieństwo do iPhone’ów. Niektórzy są zmęczeni przeładowanymi smartfonami z Androidem z multum niepotrzebnych funkcji, wolnych i bez długiego wsparcia software’owego. Czasem chcemy kupić coś, czego nie trzeba będzie konfigurować godzinami, gdzie odpowiadać nam będą domyślne aplikacje, tapety, dzwonki, styl graficzny całego systemu i jedynie te potrzebne funkcje. Tacy użytkownicy machną ręką na notcha, brak miniJacka, dual SIM czy trybu manualnego w aparacie. Ochoczo jednak przywitają kapitalne tryby portretowe, tryb Night Sight w Pixelach, wysoką płynność działania, długie aktualizacje i dodawane naprawdę przydatne funkcje nawet do starszych urządzeń.
Pixel – przypadek beznadziejny?
No dobra, można zrozumieć czyjeś preferencje i „olewczy” stosunek do ewidentnych braków sprzętowych czy funkcjonalnych, ale najpoważniejsze wady i usterki trzeba traktować poważnie. Sęk w tym, że tak jak pisałem na początku – bardzo łatwo opisywać usterki tych telefonów. Newsów pojawia się wiele i tworzy się obraz smartfonów niezwykle wadliwych. I tu jest problem. Bo może rzeczywiście być tak, że Pixele są narażone na większą liczbę problemów niż typowy flagowiec Samsunga czy Huaweia. Kupujący żyją jednak nadzieją, że albo dostaną model bez wad, albo że zostanie im ten produkt wymieniony lub naprawiony, a wady związane z oprogramowaniem zostaną wyeliminowane aktualizacjami. Cóż, miłość bywa ślepa.
Z drugiej strony prawie nigdy nie mówi się o skali. O problemach przeczytacie często, ale mało kto wyciągnie wnioski dotyczące liczby tych przypadków względem wszystkich użytkowanych jednostek. Po pierwsze jest to trudne, wręcz niemożliwe, a po drugie bagatelizuje klikalny problem. Czasem po prostu dowiemy się, że „usterka nie jest powszechna”, a nawet że „Google wymienia telefony tym, którzy zgłoszą takie niepokojące oznaki nieprawidłowego działania.”, jak było w przypadku problemów Pixeli 3 z bezprzewodowym ładowaniem.
Słuszna krytyka
Powinniśmy informować o każdym problemie czy nie? Z mojej perspektywy mimo wszystko tak, bo warto. I nie mam na myśli tu klikalności tych wpisów, ale siłę mediów – jedną z najlepszych metod nacisku na tych, którzy za dużo sobie pozwalają. Google to wbrew pozorom korporacja jak każda inna. Projektem „Pixel” zajmuje się konkretna ekipa w firmie, która ma swojego koordynatora, który z kolei raportuje komuś jeszcze wyżej. Nie ma sensu marnować pieniędzy na coś, co albo przynosi straty, albo raczej w przypadku Google’a najwyżej się zwraca i w dodatku jest szeroko na świecie krytykowane. Korporacja musi dbać także o reputację. Wystarczy spojrzeć ile projektów, usług i produktów zostało wycofanych przez Google’a. To nie jest tak, że nawet jedna z najbogatszych firm na świecie może pozwolić sobie na podtrzymywanie życia czegoś, co firmę uwiera. Z drugiej strony nie zawsze widać ten wpływ. Druga generacja Pixeli już nie miała wielkich przestrzeni pod i nad ekranem, a trzecia generacja zyskała bezprzewodowe ładowanie, ale jednocześnie np. finalnie pozbyto się miniJacka i postawiono na najbrzydszego notcha na rynku.
Z iPhone’ami jest trochę inaczej. Apple może się nie przejmować recenzjami i newsami o wpadkach, dopóki będzie dopisywać sprzedaż. To produkty, na których koncern z Cupertino zarabia i musi zarabiać. Ostatnio można mówić nawet o pewnym przełomie – iPhone XR nie sprzedaje się tak dobrze, jak zakładano, co jest pewnym sygnałem dla Apple… i akcjonariuszy.
Z jednej strony każda generacja Pixeli pokazuje, że Google popełnia jakieś błędy, ale jednocześnie staje się coraz lepsza. Pamiętajmy, że w pewnym sensie przedsiębiorstwo z Mountain View dopiero zaczyna na rynku z własnymi smartfonami. Mam jednak wrażenie, że Google czasem pozwala sobie na zbyt dużo, bo żadna niebywała sprzedaż Pixeli ich nie interesuje aż tak bardzo – kto ma kupić te smartfony, ten i tak kupi. M.in. dlatego wszystkie Pixele mają od lat tyle samo RAM-u. Dlaczego w takim razie nie dostajemy za tę cenę lepszej specyfikacji sprzętowej, skoro Googlowi nie zależy aż tak bardzo na zarobku? Nie jestem w stanie nawet się tego domyślić. Tymczasem paradoks polega na tym, że sam zastanawiam się, czy moim następnym smartfonem będzie właśnie Pixel 2 XL czy Pixel 3. No i mam nadzieję, że przyjdzie bez wad.