Przyszło nam żyć w pięknych czasach. Z jednej strony jeździmy już samochodami elektrycznymi, z drugiej jednak kolonializm kosmosu nie będzie jeszcze zapewne dany naszemu pokoleniu. Niemniej jednak dożyliśmy cudownej ery, w której problemem nie jest sama konsumpcja treści, a jej odpowiednie dobranie. Multimedia można kupić dosłownie za grosze, a piractwo… cóż, czy ktoś jeszcze to praktykuje?
Blisko 5 lat temu na zupełnie innym portalu popełniłem wpis o podobnej tematyce. Już w 2013 roku mogliśmy zauważyć na przykładzie gier (i to one będą głównym tematem tego tekstu), że pułap cenowy rozrywki zwyczajnie maleje. Już 5 lat temu widzieliśmy świetne zestawy w Humble Bundle, a wyprzedaże pokroju Steam Summer Sale wydawały się codziennością. Już wtedy myślałem, że gry i inne multimedia nie mogą być tańsze, ale wystarczyło kolejnych 5 wiosen, by przekonać się, że ta sytuacja może się jeszcze polepszyć.
Rzeka wyprzedaży
Ostatnio postanowiłem wreszcie nabyć sobie grę Middle-Earth: Shadow of War na letniej wyprzedaży Steama za jakieś plus minus 70 złotych. Śledząc inne ówczesne oferty, wydawało mi się, że taniej się już nie da. Wystarczyło poczekać kilka dni i na innym portalu ten sam tytuł znalazłem już blisko o 20 złotych taniej. Mówimy tu o produkcji, która miała swoją premierę w październiku 2017 roku, więc jakby nie patrzeć około 9 miesięcy temu. Jak zatem widać ceny multimediów lecą na łeb na szyję, choć Shadow of War najlepszym przykładem i tak nie jest, bo za inne tytuły z podobnego okresu zapłacimy znacznie mniej.
Ktoś może powiedzieć, że: „przecież gry stale drożeją” i tutaj mógłbym się akurat zgodzić, ale tylko, jeśli mowa o produkcjach premierowych. Jeśli ktoś chce mieć już teraz, już tutaj dany tytuł, to przyjdzie mu za niego odpowiednio zapłacić. Nie będzie to jednak prawdą objawioną, gdy powiem, że wystarczy odrobina cierpliwości i tę samą produkcję dostaniemy już znacznie taniej. Dotyczy to zresztą nie tylko rynku gier wideo, ale też i technologii, co udowadniamy na naszych łamach przy pomocy kolejnych wiadomości o świetnych ofertach na jakieś smartfony.
Jako graczowi trudno mi w zasadzie odpędzić się od ofert. Praktycznie co parę dni w jakimś sklepie startuje kolejna promocja, która oferuje nowsze czy starsze tytuły we wręcz śmiesznych cenach i mowa tu nie tylko o PC-tach. Jeszcze parę lat temu na okazje trzeba było czekać całymi miesiącami, a dziś problemem wydaje się uchronienie własnego portfela przed zalewem wyprzedaży.
Abonamentowe szaleństwo
Promocje i okazje pisane przez wielkie „O” to jednak zaledwie początek. Mamy przecież Humble Bundle, gdzie za parę dolarów idzie dostać wręcz kilkanaście wybornych tytułów. Zaraz obok jest Humble Monthly, które co miesiąc oddaje świetne oraz stosunkowo świeże kawałki kodu, za zaledwie 12 dolarów. Idźmy dalej, bo za 15 złotych per 30 dni, dostajemy dostęp do Origin Access, które w swoim „skarbcu” ma już ponad 100 gier. Microsoft też wydaje wszystkie premierowe tytuły w abonamencie wartym 40 złotych za miesiąc.
Rozumiecie, nie trzeba wydawać jakiegoś majątku, żeby móc sobie godnie pograć w bardzo dobre tytuły. Często wystarczy równowartość 1,5 większej tabliczki czekolady czy kilku drożdżówek w szkole, żeby móc zapewnić sobie rozrywkę na kilka wieczorów. Nie trzeba też od razu kupować wszystkich abonamentów na raz, bo zwykle katalog jednego takiego serwisu w zupełności wystarczy nam na okres danego miesiąca. Portfel znacznie się nie uszczupli, a i nam uda się sporo na tym zyskać.
Zresztą, plaga tanich usług w śmiesznie niskich cenach to dzisiaj nic nowego. Serwisy streamingowe dominują wręcz branżę muzyczną i filmową. Sam przesiadłem się całkowicie na Spotify i HBO GO, zamieniane na Netflixa. W elektronicznych księgarniach z kolei zakupimy e-booki zwykłe za grosze, a niektóre pozycje dostaniemy nawet za darmo. Dobrej jakości treść zalewa nas zatem z każdej strony i problemem jest już tylko znalezienie na nią odpowiedniej ilości czasu.
To co z tym piractwem?
W obliczu tak niskich cen, nie jestem w stanie pojąć ludzi, którzy dalej piracą, ot tak, dla zasady. Taka postawa to objaw potężnej, ludzkiej chciwości. Wachlarz racjonalnych wytłumaczeń osób piracących w ciągu ostatnich lat mocno się skurczył. Czasem z ciekawości czytam niektóre fora czy subreddity powiązane z piractwem i odnajduję tam uzasadnienia wzbudzające u mnie uśmiech. Bojkotowanie praktyk nielubianej firmy poprzez kradzenie jej własności intelektualnej czy nielegalne pobranie danego tytułu, bo ten korzysta ze zniesławionego zabezpieczenia Denuvo – przykładów tego typu jest cała masa. Mówią, że dobry produkt obroni się sam, ale stworzenie gry, za którą wszyscy zapłacą, wydaje się całkowitą abstrakcją.
Piractwo istniało, istnieje i istnieć będzie, nic z tym nie zrobimy. Niemniej jednak jak bardzo można nienawidzić tego zjawiska, tak nie ma ono udowodnionego wpływu na faktyczną sprzedaż multimediów. Co więcej, w przypadku gier nielegalne kopie wręcz poprawiają nieznacznie wyniki. Może się to wiązać z faktem, iż duża część osób traktuje je jako swojego rodzaju wersje demonstracyjne. Dzięki temu można sprawdzić pierwsze kilka godzin rozgrywki na własną rękę i przekonać się przy okazji, jak dany tytuł funkcjonuje na naszym sprzęcie, by później wynagrodzić twórców za ich trud.
Pamiętajmy jednak, że działanie piratów ma też swoją ogromną wartość ujemną. Niektórzy deweloperzy nie mieli okazji odpowiednio rozwinąć skrzydeł, bo ich gra po trafieniu na stronę z torrentami, mocno odczuła braki w sprzedaży. Tym samym wiele drobnych czy nawet nieco większych twórców musiało przedwcześnie zakończyć swoją karierę w branży, z gorzkim posmakiem rumu w ustach. Także choć piraci potencjalnie mogą dać mały zastrzyk do sprzedaży, tak znacznie częściej mogą pociągnąć ze sobą cały biznes bezpośrednio na dno.
Są też i dobre strony
Piractwo jako takowe ma jednak też swoją jaśniejszą stronę w postaci hakerów, którzy stoją za łamaniem zabezpieczeń gier. Proceder ten nie jest oczywiście legalny i otwiera furtkę osobom z zaburzoną moralnością, ale jakby nie patrzeć służy to też dobrej idei. Chodzi tu konkretniej o archiwizację gier jako takowych.
Denuvo to obecnie najczęściej wykorzystywane zabezpieczenie antypirackie. Kiedyś był nim SecuROM, a przed nim stosowano też inne opcje autoryzacji. Trzeba jednak mieć na uwadze, że wszystkie te formy ochrony w końcu przemijają i są zastępowane przez coraz to lepsze rozwiązania, tym samym czyniąc swoich poprzedników bezużytecznymi. Nie wszyscy twórcy są jednak na tyle wspaniałomyślni i pamiętliwi, żeby po dłuższym czasie usuwać swoje zabezpieczenia przy pomocy jakiejś łatki. Tym samym skazują oni swój produkt na odesłanie w otchłań zapomnienia, bo tego zwyczajnie nie da się uruchomić. Przed tego typu wydarzeniami „ratują” nas hakerzy. Stosowny crack naprawia taką sytuację i sprawia, że nostalgiczni fani mogą wracać do swojej ulubionej gry w przyszłości.
Szanuję też hakerów za to, co wyczyniają ze wszelkimi rodzajami konsol. Łamanie zabezpieczeń producenta nie jest może do końca legalnym procederem, ale dzięki temu z pozoru drobny, zwykle już leciwy sprzęt (pierwsze konkretne exploity odkrywane są w późnym etapie trwania danej generacji), zyskuje całą masę nowych funkcji. Programiści-pasjonaci są w stanie zrobić z danym sprzętem cuda i polecam zerknąć sobie na to, co potrafi uruchomić taki 3DS po odpowiedniej przeróbce. Widać przez to, że producentów konsol stać na więcej, jeśli chodzi o dostępny software, ale z nieoczywistych przyczyn blokują oni pełny potencjał.
Nie chcę jednak, żebyście przyjęli wszystkie te słowa jako zachętę czy powód do wielbienia piratów. Jakby nie patrzeć, łamią oni w końcu licencje oprogramowania lub sprzętu wielu firm. Chciałbym tylko żebyście wiedzieli, iż nie wszystko jest doraźnie czarno-białe i istnieją też pewne odcienie szarości.
Kilka słów na do widzenia
Doczekaliśmy się wreszcie czasów, kiedy piractwo jako takowe coraz bardziej przestaje mieć na znaczeniu. Nigdy do tej pory nie przyszło cieszyć się nam tak potężną liczbą gier oraz multimediów w tak przystępnych cenach. To piękne czasy, ale sztuką jest też odnalezienie się w tym strumieniu.
Mam szczerą nadzieję, że kiedy przyjdzie pisać mi podobny tekst za kolejne 5 lat, to sytuacja na rynku jeszcze się polepszy. Skoro elektroniczna rozrywka jest strasznie tania, to następne w kolejce jest zniesienie barier sprzętowych i granie na wszystkim w chmurze… choć mam nadzieję, iż branża zaskoczy mnie czymś innym, ale wciąż pozytywnym.
zdjęcie główne: theringer.com