Red Dead Redemption II to murowany hit. Już teraz wiemy, że gra rozeszła się w bardzo dużym nakładzie, a w sieci trudno znaleźć chociaż jedną niepochlebną recenzję na temat nowego dzieła Rockstar Games. Jeśli zastanawiacie się, czemu Tabletowo nie popełniło do tej pory żadnego, dłuższego tekstu o RDR II, to biorę z miejsca całą winę na siebie, ponieważ gra zwyczajnie mnie zmęczyła.
Zmęczony kowboj
Tytuł wydaje się nieco clickbaitowy, ale pozwólcie mi go wytłumaczyć. Jeśli chodzi o ubieranie swoich myśli w słowa na klawiaturze, to nie mam z tym większych problemów (choć czasem jakieś literówki mogą się w nich zdarzyć). Nie potrafię na ten moment napisać recenzji Red Dead Redemption II, bo minęło już kilka dni grudnia, a ja nadal tejże gry nie ukończyłem… ani też nie zamierzam jej kończyć w najbliższym czasie. Po prostu, śledzenie przygód Arthura Morgana to dla mnie zwyczajna męka.
Nie będę ukrywał, jeśli chodzi o mój proces zakupu Red Dead Redemption II, to wyglądało to tak, że zwyczajnie dałem się złapać wielce pozytywnym recenzjom. Jeszcze przed faktyczną premierą gry, wiele portali rozpoczęło wychwalanie tejże produkcji w niebiosa, sypiąc ocenami 10/10 na prawo i lewo. Mówiono, że gra jest praktycznie pozbawiona wad i jest to absolutny „must have” każdego użytkownika konsol. Zachęcony opiniami, pobiegłem do sklepu po swoją kopię, praktycznie tak szybko jak tylko mogłem, pomimo tego, iż takie GTA V niespecjalnie przypadło mi do gustu. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że tak pochopne pójście do sklepu po RDR 2 było sporym błędem.
W samej grze spędziłem już gdzieś ponad 20 godzin. Niestety, moje PS4 nie wskazuje dokładnej liczby, ale % ukończenia głównych misji fabularnych mówi mi, że poczyniłem już spory progres w rozgrywce. Nie pali mi się jednak, żeby jak najszybciej łapać pada w każdej wolnej chwili i popychać przygodę dalej. Oczywiście, prędzej czy później w końcu dojdę do linii mety wyznaczonej przez Rockstar Games, ale w tym tempie potrwa mi to kolejne miesiące.
Czy winą obarczam siebie i moje ostatnio żółwie tempo konsumpcji coraz to bardziej wydłużanych gier? Nie, raczej nie. Nowego God of Wara wchłonąłem bowiem w tempie błyskawicznym, a na pokonanie jednej z walkirii, zarwałem praktycznie całą noc i dużą część poranka. Marvel’s Spider-Man z września również pochłonął mnie na długie godziny. Z RDR II mam z kolei odwrotnie – zwyczajnie dawno nie byłem już tak bardzo znużony jakimś tytułem.
Nie jest tak źle?
Co w Red Dead Redemption II do tej pory mi się spodobało? Bardzo ciekawe, charyzmatyczne i świetnie napisane postacie. Dobrze napisane dialogi oraz ogólny zarys dość niestandardowej fabuły, również urzekł mnie w znacznym stopniu. Poza tym otwarty świat, pomimo swoich potężnych rozmiarów, wydaje się niezwykle żywy, czego wrażenie potęguje mnogość wiarygodnych zdarzeń losowych. Dodajmy do tego przecudowną oprawę graficzną, generującą masę zapierających dech w piersiach widoków, które aż proszą się o zrobienie screenshota i powieszenie go na ścianie.
Jeśli komuś wystarczą elementy wymienione powyżej, to nowe dzieło Rockstar Games może się dla niego wydawać produktem wręcz wymarzonym. Niestety, nawet pomimo wysokiej jakości wykonania niektórych części składowych RDR II, nie jestem w stanie spędzić w tym kowbojskim świecie więcej niż dwóch godzin. Co tak bardzo mi dokucza? Ano potężnie kulejąca rozgrywka.
Kulawy Arthur
Zacznijmy może od podstawy, którą to stanowi okropnie ślamazarne, drewniane sterowanie. Ostatni raz kierowało mi się postać tak źle jeszcze w czasach PSX-a, gdzie grafika 3D dopiero raczkowała i deweloperzy do końca nie wiedzieli jak ujarzmić dodatkowy wymiar. Twórcy RDR II postawili na nieco przesadzoną realistyczność animacji oraz sposobu poruszania się samego bohatera. Ten ma żółwie tempo, nie jest specjalnie „skrętny” i trudno wyczuć jego ruchy. Dodatkowo każda najdrobniejsza akcja postaci jest tu okropnie wydłużona, co może z początku wzmacnia uczucie immersji, ale po dłuższym czasie, oglądanie jej po raz enty z kolei może zmęczyć lub wręcz frustrować.
Mapa w Red Dead Redemption II jest ogromna, a głównym środkiem lokomocji jest nasz wierny koń. Twórcy dopiero z czasem odblokowują bardzo prymitywną funkcję „szybkiej podróży”, stąd przedostanie się z punktu A do punktu B będzie wymagało od nas poświęcenia dodatkowej porcji czasu… oraz posiadania nerwów ze stali.
Na siodle spędzimy spory ułamek naszych przygód z grą, więc wymagałoby to od Rockstar Games zaimplementowania dobrego modułu sterowania wierzchowcem. Niestety koń nie lubuje się w ostrym skręcaniu (co przy grubszych pościgach jest wyjątkowo ważne) i ma tragiczny system kolizji. Moje łączne 7 zgonów w grze było spowodowane tym, że moja wierna klacz dosłownie otarła się o pień drzewa lub lekko stuknęła w jakiś kamień, by następnie wywrócić się w nienaturalny sposób i tym samym wyrzucić mnie z siodła na kilka metrów w przód. W przypadku, gdy gonili mnie bandyci, taka wpadka kończyła się moim zgonem przez przyjęcie kilku porządnych kul z rewolweru, podczas gdy moja postać trwała w wydłużonej animacji podnoszenia się.
Rewolwerowiec bez dwóch rąk
Co ma jednak sterowanie do znużenia? Prawda, w sumie niewiele, ale oprócz słabo rozwiązanego sposobu kierowania postacią w RDR II kuleje również konstrukcja misji. To ona właśnie w głównej mierze powoduje moją niechęć do dłuższej zabawy. Praktycznie każde zlecenie przyjmowane od niezależnych postaci ma ciekawy zarys fabularny, kupę świetnych dialogów i przemyślane tempo budowania akcji. Niemniej jednak zwykle kończą się one kompletnie bezmózgą strzelaniną, czy może raczej rzezią.
Wygląda to tak, że przejęcie małej gorzelni na bagnach, której pilnuje dosłownie 6 osób, potrafi nagle przerodzić się w niemałą bitwę z dziesiątkami strzelców. Nasz protagonista bez mrugnięcia okiem wycina w pień całe armie, no czasem z pomocą jednego czy dwóch mało przydatnych towarzyszy. Trup w Red Dead Redemption II ścieli się gęsto i może aż za gęsto, przez co strzelaniny szybko zaczynają nużyć, choć są znaczącym elementem rozgrywki.
Rockstar Games dziwnie podeszło do koncepcji walki. RDR II powinno stawiać gracza w nerwowych, wymagających scenariuszach naprzeciwko kilku kowbojom. Te wymuszałyby taktyczne podejście czy zabawę mechanikami rozgrywki i tym samym zyskałyby na tak bardzo upragnionej realistyczności, a przy okazji bardziej zapadałyby w pamięć. Twórcy wolą jednak rzucać grającemu w twarz całym rojem absolutnie bezmózgich oponentów.
Sztuczna inteligencja wrogów praktycznie nie istnieje, przez co rywale często zamiast kryć się za osłonami, zwyczajnie biegną w naszą stronę z nadzieją, że uda się nas zabić. Żadnego flankowania, rzucania mołotowami, żeby wymusić rotację osłon – nic. Pojedynki nie wymagają od gracza niczego, oprócz pilnowania paska zdrowia i oczywiście trafiania oponentów… co samo z siebie jest już spacerem pod górkę.
Mechaniki gry nie wskazują na to, żeby Arthur Morgan – główny bohater – był urodzonym zabójcą. „Klejenie się” do osłon przychodzi mu z trudem, bo albo nagminnie chowa się on za nie tym obiektem, co trzeba, albo robi to w złym miejscu. Trudno też nie wspomnieć o tragicznym celowaniu, którego nie udało mi się jeszcze dobrze ustawić, nawet jeśli przesiedziałem w ekranie opcji dość sporo czasu. Jak twórcy Max Payne 3 mogą mieć z tym problem? Nadal pozostaje to dla mnie zagadką.
Na razie podziękuję
Gdyby Red Dead Redemption II miało lepiej zrealizowaną rozgrywkę, to recenzję samej gry miałbym już z głowy krótko po jej premierze. W alternatywnej rzeczywistości prawdopodobnie to się właśnie dzieje, ale w tej obecnej niestety sprawy mają się inaczej. Ja dalej narzekam na gameplay i dalej trudno mi chwycić za pada, żeby móc z satysfakcją przemierzać krainy Dzikiego Zachodu. Nowe dzieło Rockstar Games nie jest idealne i w żadnym bądź razie nie jest mesjaszem branży. Owszem, w wielu kwestiach pozostawia konkurencję w tyle, ale ma też spore braki, do których wiele osób podeszło nieco pobłażliwie. Lubię interesującą fabułę i ogromne, malownicze światy, ale przy grze też chcę się dobrze bawić, dlatego wolałbym, by tym elementom towarzyszyła również dobra rozgrywka.
Ostatecznie Red Dead Redemption II prawdopodobnie ukończę, bo nie mam serca zostawić tak mocno rozkopanej gry. Zajmie mi to sporo czasu, prawdopodobnie więcej, niż bym chciał. Przyjdzie mi to też zapewne w bólach, tak samo jak w bólach przychodziłoby mi pisanie recenzji. Dlatego potraktujcie ten tekst jako moje wytłumaczenie, czemu takowa jeszcze nie powstała oraz jako zbiór moich dotychczasowych wrażeń z przemierzania Dzikiego Zachodu. Prawdopodobnie kiedyś tu wrócę, ale na razie z większą przyjemnością pozwiedzam inne, wirtualne światy.
Połacie Dzikiego Zachodu w Red Dead Redemption II zwiedzałem na standardowej wersji konsoli PS4.
źródło grafiki głównej: cnet.com