Każda próba ocenzurowania internetu spotyka się ze sprzeciwem internautów (nie wszystkich, ale na pewno sporej części, która daje temu wyraz). Tzw. ACTA 2, która w rzeczywistości jest dyrektywą o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym, właśnie została przyjęta przez Parlament Europejski, ale czy przeciętny użytkownik sieci faktycznie ma się czego obawiać?
Już w lipcu 2018 roku Parlament Europejski próbował przyjąć tzw. ACTA 2, lecz większość głosujących była wówczas przeciw, więc dyrektywę o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym skierowano do dalszych prac, podczas których zgłoszono do niej ponad 250 (!) poprawek. Dziś, po nieco ponad dwóch miesiącach, głosowanie ponowiono i tym razem udało się przyjąć nowe prawo: 438 europosłów głosowało „za”, 226 było przeciw, a 39 wstrzymało się od głosu.
Niestety @EUparliament przyjął dzisiaj najgorszą z możliwych wersji raportu @AxelVossMdEP. #ACTA2 przestaje być tylko hasłem i staje się realnym niebezpieczeństwem! pic.twitter.com/DMHxKmZZkv
— Kosma Złotowski (@KosmaZlotowski) September 12, 2018
Zdania na temat tzw. ACTA 2 są podzielone. Artyści i twórcy cieszą się, że udało się ją przyjąć, ponieważ dzięki temu ich prawa autorskie będą respektowane w większym stopniu, co oczywiście nie pozostanie bez wpływu na wielkość ich przychodów. Internet obecnie jest bowiem najpopularniejszym medium i platformą do konsumpcji tworów multimedialnych.
Przeciwnicy dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym uważają z kolei, że jej przyjęcie oznacza w rzeczywistości cenzurowanie internetu. Najwięcej emocji wywołują artykuły 11. i 13. – pierwszemu z nich zarzuca się wprowadzenie „podatku od linków”, co może przełożyć się na zmniejszenie dostępu do treści i osłabienie pozycji mniejszych wydawców.
Co jednak ciekawe, Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, który popiera tzw. ACTA 2.0, przekonuje, że wydawcom nie chodzi o to, aby ograniczyć dostęp do swojej twórczości – wręcz przeciwnie, chcą, żeby był on jak największy, lecz jednocześnie chcieliby być odpowiednio wynagradzani za swoją pracę.
Artykuł 13. zobowiązuje natomiast serwisy do wprowadzenia mechanizmów filtrujących treści. Ich głównym celem ma być wyłapanie treści, naruszających prawa autorskie oryginalnego twórcy. Pojawiają się jednak obawy o to, że doprowadzi to do ograniczenia prawa do swobodnej wypowiedzi, dlatego europosłowie mają pracować nad poprawkami, które doprecyzują działanie artykułu 13. w praktyce.
Szczerze mówiąc, na razie nie da się jednoznacznie przewidzieć, jak dyrektywa o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym wpłynie na internet. Zwolennicy przekonują, że przyniesie ona dużo dobrego (przede wszystkim twórcom i wydawcom), przeciwnicy obawiają się z kolei, że ograniczy ona wolność ich wypowiedzi. Ja osobiście nie widzę tego w aż tak czarnych barwach (nie sądzę, żeby nagle nie można było tworzyć memów i parodii, bowiem to dozwolony użytek), jednak nie jestem w stanie przewidzieć, jak tzw. „podatek od linków” wpłynie na dostęp do treści i pozycję na rynku wydawców internetowych, w tym blogów takich, jak Tabletowo.
A Wy jak sądzicie? Dyrektywa o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym przyniesie więcej pożytku czy szkody?
Źródło: rp.pl, Business Insider