Po ubiegłorocznej lekturze nieco „cegłowatej” (pod względem objętości, rzecz jasna) biografii Steve’a Jobsa pióra Waltera Isaacsona, coraz częściej przyszło mi zerkać w stronę Apple, mimo ogromnej sympatii i przywiązania do Google i Androida. Wizyta w kinie na filmie „Jobs” z Ashtonem Kutcherem, później seans „Piratów z Krzemowej Doliny”, lektura stron internetowych, a teraz przyszła pora na książkę pt. „Jony Ive. Geniusz, który zaprojektował najsłynniejsze produkty Apple”, czyli biografię tego cudownego (i uznawanego przez wielu za cudotwórcę) designera.
Leander Kahney opowieść o Jonym rozpoczyna od czasów jego dzieciństwa. Poznajemy zatem rodziców przyszłego geniusza, a zwłaszcza ojca – orędownika wzornictwa – który miał ogromny wpływ na młodego Jonathana. Warto tu jednak podkreślić, że nie tyle „popychał” syna ku karierze, co raczej korzystał z wszystkich dostępnych sobie możliwości otwarcia mu furtek do przyszłości, wybór pozostawiając głównemu zainteresowanemu. Wkrótce okazało się, że Jony potrafi przełożyć myślenie przyszłościowe i własny rozwój ponad kwestię ewentualnych zarobków czy prestiżu uczelni.
Razem z Jonym czytelnik trafia do Roberts Weaver Group – jego pierwszej pracy, do Tangerine Group, a następnie – po części za sprawą przypadku, zrządzenia losu i/lub uporu pewnego człowieka (na dodatek – wcale nie Steve’a Jobsa!) do spółki Apple, po drodze poznając wybrankę serca tego projektanta oraz jego pierwsze dzieła wykonane zawodowo, jak portfel czy… długopis.
Część biografii Ive’a dotycząca firmy z Cupertino stanowi najważniejszy, a dla wielu zarazem najciekawszy fragment. Kahney prowadzi nas przez liczne – często pozostałe tylko na papierze – projekty urządzeń, ich prototypy, problemy techniczne lub innej natury, np. związane z transportem części z fabryk podwykonawców. Słowem – czujemy, jakbyśmy sami byli zatrudnieni w Apple i przeżywali na własnej skórze dylematy pracowników i zarządców firmy. Ten etap opowieści dokumentuje zarazem wzrost znaczenia, pozycji i uprawnień Jony’ego na przestrzeni lat. Nie bez kozery Steve Jobs mówił, że (poza nim samym), nie ma w firmie osoby, która miałaby na tyle swobody co Jony, którego był jedynym zwierzchnikiem.
Szczególnie warto przeczytać tę książkę pod kątem tabletów – nie tylko iPada i jego kolejnych generacji, ale także o wiele wcześniejszych pomysłów na tego typu urządzenie. Wiadomo bowiem, że pomysł na iPada zrodził się o wiele wcześniej niż iPhone, ciekawe sa jednak okoliczności oraz – rzecz jasna – parametry prototypu.
Choć z początku odnosiłem wrażenie, że książka Leandera Kahneya to „słodka laurka” na cześć uwielbianego przez niego projektanta, to jednak muszę przyznać, że opisywane w niej zdolności i zmysł estetyczno-uczuciowy Jony’ego podważają tę teorię, sugerując rzeczywistą umiejętność wkładania w swoją pracę nie tylko wrodzonego i pielęgnowanego talentu, ale przede wszystkim serca.
I mimo, że nadal jestem za Androidem, to coraz bardziej kusi mnie, żeby odwiedzić iSpot i na własne oczy i ręce przekonać się (lub też nie) o prawdziwości geniuszu Jonathana Paula Ive’a. A przy okazji upewnić się, że iPad rzeczywiście jest taki, „jak go malują”…