Winamp to odtwarzacz muzyczny, na którego wspomnienie kręci się mała łezka w oku niemal każdego dzieciaka zamkniętego w ciele 30-latka. Teraz aplikacja powraca, ale nie w takiej formie, jakiej byśmy się spodziewali.
Złote czasy Winampa
To musiał być 2001 rok. Czasy rozkwitu polskiej prasy o grach. Do miesięczników dostępnych w kioskach dorzucano płyty CD-ROM z pełnymi wydaniami tytułów, które już nie sprzedawały się w wersjach pudełkowych. Wracałem do domu z płytką „Komputer Świat GRY”, ale nie po to, żeby odpalić pełniaka z płyty. Ten konkretny numer kupiłem tylko po to, żeby zainstalować Winampa w wersji 2.76.
Były to czasy, w których niemalże nikt nie przejmował się, czy gigabajty zgromadzonej przez nas muzyki w formacie MP3 znajdują się na dyskach legalnie. Składowane na talerzowcach godziny skompresowanej muzyki musiały być w jakiś sposób katalogowane. Owszem, można było organizować klipy w foldery, ale spiracony Windows 98 SE nie oferował narzędzia, które mogłoby wygodnie zarządzać tymi nielegalnymi zbiorami. I tu przydawał się Winamp.
Winamp. Program wizualnie przypominający wieżę stereo, z niewielką imitacją wyświetlacza z equalizerem, suwakiem głośności, oknem wyboru utworu, przepięknymi wizualizacjami zmieniającymi się w takt muzyki niczym w kalejdoskopie oraz „prawdziwym” trybem odtwarzania losowego. No i skórki. „Skiny” do Winampa, zmieniające jego wygląd pobierało się w dziesiątkach.
Upadek Winampa przebiegał stopniowo. Niektórzy wieścili go już od pojawienia się w sieci wersji 3.0, która chciała być kombajnem do odtwarzania nie tylko muzyki, ale i też filmów (do czego się praktycznie nie nadawał). Do tego był ciężki i zamulał jak się masz. Już w 1999 roku firma Nullsoft, czyli oryginalni twórcy programu, zostali przejęci przez AOL. W 2013 roku ogłoszono, że projekt zostanie zamknięty.
Od tej pory poszło z górki: odtwarzacz został zakupiony przez Radionomy, które później zmieniło nazwę na Llama Group. Tyle, że do tego czasu Winamp przestał już kogokolwiek obchodzić. Użytkownicy skończyli pasjami pobierać MP3 z sieci, a do odtwarzania wideo mieli lepsze programy. Apka przestała być obligatoryjnym składnikiem Windowsa, którego pobierało się zaraz po reinstalacji systemu. Zniknęła potrzeba jej używania, bo głównym sposobem na słuchanie muzyki na desktopach stały się radia internetowe, a później YouTube i Spotify. Winampowi, poza nielicznymi wyjątkami jednogłośnie odmówiliśmy prawa do istnienia. Choć wciąż był używany przez pasjonatów, ogólnie rzecz biorąc był martwy. I komu to przeszkadzało?
To nie jest zmartwychwstanie. To potwór Frankensteina
W listopadzie 2021 roku firma Llama Group, wciąż mająca prawa do marki Winamp ogłosiła, że program powróci w wielkiej chwale. W sierpniu 2022 roku pojawiła się jego nowa wersja 5.9 – wizualnie nie do odróżnienia z zewnątrz, ale przebudowana od środka. Miesiąc temu na niewielkim koncie YouTube pojawił się film zapowiadający start nowego Winampa – czegoś, co miało dać nam nadzieję na wskrzeszenie legendy. Strona projektu ożyła, a z odtwarzacza można korzystać po zalogowaniu się na platformę.
Odświeżony Winamp to splunięcie lamy w stronę byłych użytkowników oryginalnego programu. Odtwarzacz webowy jest kompletnie czymś innym – przypomina Spotify, ale jest zdecydowanie bardziej nastawiony na użytkowanie przez twórców, a nie słuchaczy.
Llama Group stworzyło miejsce, w którym artyści będą mogli zarabiać na swojej muzyce. Stawki, jakie zaoferuje mają być konkurencyjne, ale dla twórców udział w programie nie będzie darmowy. Winamp zaoferuje różne poziomy subskrypcji, umożliwiającej zarabianie na swojej muzyce. Niestety, jedną z opcji jest także sprzedaż NFT.
Dla melomanów Winamp zaoferuje wkrótce odtwarzacz do pobrania na desktopy (aktualna wersja jest nadal „stara” – to edycja 5.9.1), a później także na smartfony. Oprócz muzyki, znajdziemy tam podcasty, stacje radiowe i możliwość dodania do biblioteki lokalnie przechowywanych na komputerze plików.
Jak działa Winamp w 2023 roku?
Żeby korzystać z nowego Winampa, trzeba zarejestrować się na stronie projektu. Da nam to prawo do korzystania z odtwarzacza webowego, w którym… jest przeraźliwie pusto. W tym momencie do wyboru mamy utwory jakichś kilkudziesięciu artystów. Z Polski mamy… dwóch. Serwis oferuje możliwość wspierania twórców – za cenę subskrypcji w kwocie 5 lub 10 euro.
Trochę lepiej wygląda kwestia radia internetowego: aplikacja agreguje dostęp do wielu internetowych stacji w Polsce i rzeczywiście można używać Winampa do tego celu.
Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że dopóki Winamp nie zyska wersji desktopowej oraz mobilnej, nie ma szans zaistnieć w Internecie. A nawet kiedy do tego dojdzie, to mogę zaręczyć, że mało która z osób pamiętających złote czasy Winampa 2.xx będzie w stanie przełknąć to, czym się stał ten program na przestrzeni lat.
Ostatecznie, jestem ciekaw, czy Llama Group uda się stworzyć coś na kształt konkurencji dla wiodących platform streamingu muzyki. Na pewno to nie wypali, jeśli firma będzie chciała bazować tylko na sentymencie, bo nowa wersja serwisu skutecznie go zdeptała. Jednak może da się coś ugrać na młodych użytkownikach sieci? Tych, którzy nie pamiętają, że Winamp służył do odtwarzania spiraconych empetrójek? W końcu musical.ly, które stało się później potęgą zwaną TikTok, też zaczynało skromnie.