Nowy Mercedes GLC – jeździłem i wiem, że to nie jest kolejny SUV do jazdy tylko po asfalcie

Nowy Mercedes GLC

(fot. Mercedes)

Raczej niezbyt wielu właścicieli SUV-ów decyduje się na wjechanie w teren. Warto jednak odnotować, że nowy Mercedes GLC, jeśli już będzie musiał pokonać trudniejszą drogę, to zrobi to naprawdę dobrze. Będzie to zasługa nie tylko większego prześwitu czy dobrych opon, ale również elektroniki, systemów wsparcia kierowcy i oprogramowania.

Nowa generacja niezwykle ważnego SUV-a

Oczywiście Mercedes GLC jest jednym z wielu modeli w gamie niemieckiego producenta. Nie jest tym najszybszym, nie jest też tym najbardziej luksusowym, ale zdecydowanie jest jednym z najważniejszych. Skąd to wynika? Przede wszystkim z ogromnej popularności.

Warto podkreślić, że poprzednia generacja GLC w ciągu ostatnich dwóch lat była najchętniej kupowanym modelem Mercedesa. To ona w dużym stopniu napędzała wyniki całego koncernu. Co więcej, mówimy tutaj o naprawdę sporym sukcesie – wszystkie wcześniejsze generacje sprzedały się w liczbie 2,6 mln egzemplarzy.

(fot. Mercedes)

Nowy Mercedes GLC nie mógł więc być po prostu przeciętny – tak ważny model musi być naprawdę dopieszczony, aby przekonać do siebie klientów. Tym bardziej, że konkurencja w tym segmencie jest bardzo silna – Audi Q5, BMW X3 czy Volvo XC60. Czy udało się spełnić pokładane nadzieje i stworzyć samochód, który będzie kolejnym hitem sprzedażowym? Miałem okazję to sprawdzić podczas jazd premierowych w Polsce.

To, co od razu rzuca się w oczy, to stylistyka. Niektórzy twierdzą, że jest nudna, ponieważ nowy GLC wygląda jak lifting poprzednika. Przyznam, że również w pewnym stopniu podzielam ten pogląd – nie jest nudno, ale czuć pewną powtarzalność i brak dużych zmian. Myślę jednak, że to przemyślane działanie. Samochód, który ma dotrzeć do sporego grona odbiorców, raczej nie powinien mieć kontrowersyjnej stylistyki, która może podzielić dotychczasowych klientów na dwa obozy – zwolenników i przeciwników.

(fot. Mercedes)

Mercedes GLC został więc zaprojektowany w taki sposób, aby – owszem – wyglądał świeżej i bardziej nowocześnie, ale przy tym zachował elementy, które spodobały się użytkownikom poprzedniej generacji. Może jego design nie porywa i nie rozmawia się o nim głośno, ale braku urody nie można mu odmówić. To jak najbardziej ładny SUV.

Producent chwali się, że w nowej generacji udało się poprawić aerodynamikę. Przy odpowiedniej konfiguracji współczynnik oporu powietrza (Cd) to 0,29, czyli o 0,02 lepszy niż w poprzedniku. Wypada jeszcze wspomnieć, że nadwozie mierzy 4716 mm długości (+60 mm względem starszej wersji), szerkość to 1890 mm (bez zmian), a wysokość wynosi 1640 mm (-4 mm).

(fot. Mercedes)

Widoczna elektryfikacja

Fani dużych silników spalinowych mogą być zawiedzeni. Odchodzący już Mercedes GLC poprzedniej generacji w topowych wariantach zapewniał nawet V8 o pojemności 4 litrów. Natomiast nowa wersja, tak samo jak klasa C, dostępna będzie wyłącznie z 4-cylindrowymi i 2-litrowymi jednostkami. Najpewniej nawet do topowej odmiany AMG trafi benzyna o pojemności 2 litrów, która będzie wspomagana silnikiem elektrycznym.

Nowy Mercedes GLC dostępny jest wyłącznie jako hybryda – miękka lub plug-in. W pierwszym przypadku system składa się z 48-woltowej instalacji elektrycznej, która umożliwia żeglowanie, czyli toczenie się z wyłączonym silnikiem spalinowym. Dodatkowo system zapewnia doładowanie, a więc wspomaga przyspieszanie.

(fot. Mercedes)

Jeśli chodzi o hybrydy plug-in, w których akumulator możemy ładować z gniazdka i jeździć tylko „na prądzie”, to każda z nich przejdzie ponad 100 km (według WLTP) bez konieczności uruchamiania jednostki spalinowej. Przy założeniu, że faktyczny zasięg wyniesie raczej około 70-80 km, wciąż mówimy o świetnym wyniku. Dla wielu osób oznacza to np. dojeżdżanie do pracy z wykorzystaniem tylko energii pobranej z gniazdka – oszczędzamy silnik spalinowy, a także portfel (za ładowanie w domu zapłacimy mniej niż za paliwo potrzebne do przejechania podobnego dystansu).

Sam silnik elektryczny dysponuje mocą 100 kW (136 KM) i momentem obrotowym 440 Nm. Pozwala to na dynamiczne poruszanie się i rozpędzenie GLC do prędkości 140 km/h. Zastosowany akumulator o pojemności 31,2 kWh można ładować na ładowarkach DC z mocą do 60 kW, co umożliwia pełne naładowanie w około 30 minut. Można też skorzystać z ładowarek AC, ale tutaj z maksymalną mocą 11 kW i wówczas pełne naładowanie potrwa około 3 godziny.

Obecnie znajdziemy hybrydy plug-in, w których 2-litrowy silnik benzynowy połączony jest z jednostką elektryczną. Wkrótce jednak oferta ma wzbogadzić się o plug-iny z 2-litrowym dieslem. To nietypowe połączenie może okazać się jednym z ciekawszych – spory zasięg na samym prądzie i najpewniej bardzo dobry na silniku diesla. Podobną konfigurację miałem już okazję sprawdzić w klasie E i byłem bardzo zadowolony.

(fot. Mercedes)

Deska rozdzielcza to głównie dwa spore tablety

Wnętrze niemal przeniesiono z najnowszej klasy C, czyli do dyspozycji otrzymujemy dwa ekrany, wyglądająca trochę jak przyklejone tablety. Przyznam, że już przyzwyczaiłem się do tej stylistyki Mercedesa, ale wcześniej niekoniecznie byłem przekonany do takiej koncepcji. Zdecydowanie wolę, gdy ekrany są atrakcyjnie wkomponowane w deskę rozdzielczą.

Przed oczami kierowcy, tuż za kierownicą, umieszczony jest 12,3-calowy ekran wykonany w technologii LCD. Natomiast na środku deski rozdzielczej, poniżej nawiewów, znalazł się 11,9-calowy ekran w orientacji pionowej (także LCD). Nie jest to zauważalne od razu, ale delikatnie skierowany jest on w stronę kierowcy, aby ułatwić obsługę. Oba ekrany charakteryzują się wysoką rozdzielczością i dobrą widocznością w słoneczny dzień.

(fot. Mercedes)

Do dyspozycji otrzymujemy najnowsze wcielenie systemu infotainment Mercedes MBUX, w którym duży nacisk położono na obsługę z wykorzystaniem dotykowego ekranu. Nawet panel klimatyzacji został zintegrowany z ekranem, a liczba wszystkich fizycznych przycisków ograniczona jest do minimum.

Mimo obsługi nastawionej na dotykowy ekran, poruszanie się po oprogramowaniu uważam za całkiem wygodne. Z pewnością wpływ ma na to położenie centralnego ekranu, który – jak już wcześniej wspomniałem – jest delikatnie skierowany ku kierowcy. Ponadto położony jest dość nisko i blisko, a więc nie musimy wychylać się z wygodnego fotela, aby sięgnąć do interesującej nas funkcji.

Nie potrafię doczepić się do samego działania systemu infotainment. Niemal natychmiast reaguje on na wszystkie polecenia wydawane przez użytkownika. Nie zauważyłem żadnych zwolnień, a tym bardziej przycięć. Elementy na ekranie są dość spore, więc trafienie w konkretny przycisk nie stanowi żadnego problemu, także podczas prowadzenia.

(fot. Mercedes)

Nowy Mercedes GLC może jeszcze pochwalić się cyfrowymi zegarami, które zapewniają kilka różnych trybów/widoków – najważniejsze informacje o jeździe, pełna mapa nawigacji czy działanie aktywnego tempomatu i funkcji utrzymania w pasie ruchu. Dostępny jest jeszcze specjalny ekran przeznaczony do jazdy po trudniejszym terenie, ale o nim trochę później. Pomiędzy poszczególnymi widokami przełączamy się za pomocą przycisków zlokalizowanych na kierownicy.

Na pokładzie mamy jeszcze konfigurowalny wyświetlacz Head-Up, bezprzewodową obsługę Android Auto i Apple CarPlay, czytnik linii papilarnych (do logowania się na konto użytkownika), asystenta głosowego „Hej, Mercedes”, a także nawigację z funkcją rozszerzonej rzeczywistości.

To nie jest kolejny SUV do jeżdżenia tylko po asfalcie

Oczywiście każdy SUV, ze względu na większy prześwit, powinien w terenie poradzić sobie lepiej niż chociażby typowy sedan. Znaczna większość SUV-ów nie jest też samochodem aspirującym do auta terenowego i nowy Mercedes GLC nie jest tutaj wyjątkiem. Należy jednak odnotować, że bohater tego tekstu został wyposażony w szereg rozwiązań, które pozwalają na coś więcej niż przejechanie zwykłej polnej drogi.

Nie będzie chyba żadnym zaskoczeniem, że dostępny jest tryb Offroad. Do tego dochodzi napęd na cztery koła 4Matic, który jest standardem w każdej wersji silnikowej i powinien odczuwalnie ułatwić pokonanie drogi o gorszej nawierzchni, a także podjechanie pod bardziej stromą górkę, także gdy pod kołami znajduje się wyłącznie piach.

(fot. Mercedes)

Rozwiązaniem, które natomiast znacząco ułatwi zjechanie z górki, jest DSR (Downhill Speed Regulation, z ang. kontrola prędkości zjazdu). Można to porównać do tempomatu, ale tutaj wyznaczona prędkość utrzymywana jest podczas zjazdu z góry. Wypada dodać, że to użytkownik ją ustala, wybierając przykładowo wartość 6 km/h.

Podczas korzystania z systemu DSR naszym zadaniem jest wyłącznie trzymanie toru jazdy – hamowaniem i dbaniem, aby auto nie zjechało ze zbyt dużą prędkością, zajmuje się już elektronika i oprogramowanie. Mamy jeszcze wirtualny widok pod przodem auta – jak sama nazwa wskazuje – pozwala on zobaczyć to, co zakrywa przód samochodu. Wykorzystywana są tutaj kamery 360 stopni.

(fot. Mercedes)

Mamy wrażenie, jakby jedna kamerka znajdowała się od dołu auta, trochę nad przednimi kołami. Tak naprawdę jednak obraz tworzony jest na podstawie tego, co przed chwilą zarejestrowała przednia kamerka – wykonuje ona zdjęcia, które niemal w czasie rzeczywistym składane są w całość, aby uzyskać wspomniany efekt. Wygląda to nie tylko efektownie, ale jest również praktyczne. Podczas bardziej stromego zjazdu, gdy normalnie nie możemy zobaczyć, co znajduje się na drodze, tutaj widzimy wszystko ze sporą dokładnością. Nie tylko łatwiej jest utrzymać koła w odpowiednim torze, ale przede wszystkim możemy uniknąć ewentualnych przeszkód.

W związku z tym, że ten widok tworzony jest na podstawienie wcześniej wykonanych zdjęć, które są składane w całość, a to wymaga pewnej mocy obliczeniowej, to funkcja dostępna jest tylko przy niskich prędkościach. Przy wyższych stworzenie takiego obrazu mogłoby już przerosnąć możliwości komputera w nowym GLC i po prostu obraz nie nadążałby za pozycją samochodu.

(fot. Mercedes)

Mamy jeszcze specjalny widok offroadowy, w którym wykorzystywane są oba ekrany. Zadaniem jest dostarczanie kierowcy ważnych wskazań, mających ułatwić poruszanie się w terenie. Cyfrowe zegary pokazują m.in. przechył boczny, nachylenie wzdłużne, wysokość topograficzną, współrzędne geograficzne i kompas, a także prędkość jazdy oraz prędkość obrotową jednostki spalinowej (o ile ta pracuje). Centralny wyświetlacz dodatkowo prezentuje m.in. aktualną pozycję samochodu w terenie oraz kąt skrętu przednich kół (w egzemplarzach z tylną osią skrętną – również tylnych).

Przed chwilą napisałem, że ekran za kierownicą pokazuje prędkość obrotową silnika, o ile ten pracuje. Okazuje się, że faktycznie silnik może nie być uruchomiony podczas jazdy offroadowej. Nowy Mercedes GLC w wersjach plug-in może bowiem poruszać się w terenie korzystając wyłącznie z silnika elektrycznego. Oczywiście, gdy będzie potrzebne więcej mocy, aby przykładowo sprawnie podjechać pod wzniesienie, wówczas do pracy wkracza również silnik spalinowy.

(fot. Mateusz Budzeń, Tabletowo.pl)

Tyle z teorii, a jak to wszystko się sprawdza? Podczas pierwszych jazd GLC miałem okazję sprawdzić jego możliwości na terenie byłej kopalni. Oczywiście droga została wcześniej odpowiednio przygotowana i trochę wyrównana, aczkolwiek wiem, że mój prywatny samochód zakopałby się już na samym jej początku. Mercedes GLC bez większego trudu pokonywał bardziej strome górki, mając pod kołami wyłącznie piach.

Zdecydowanie nie był to teren, na którym można testować prawdziwe terenówki, ale i tak możliwości oferowane przez SUV-a robiły spore wrażenie. Dodam, że dzięki DSR, a także widokowi pod przodem auta – jako kierowca nie mający żadnego doświadczenia w takiej jeździe – bez jakichkolwiek kłopotów pokonałem cały tor. Momentami czułem się, jakbym grał w grę z włączonymi wszystkimi ułatwieniami, a moje zadanie sprowadzało się tylko do naciskania strzałki w lewo lub prawo.

Zdaję sobie sprawę, że znaczna większość zakupionych GLC nigdy nie wjedzie w trudniejszy teren, ale dobrze wiedzieć, że jeśli już się to zdarzy, Mercedes powinien sobie poradzić.

(fot. Mercedes)

Nowy Mercedes GLC to również świetny samochód na autostrady

Mercedes GLC będzie zdecydowanie częściej pojawiał się na autostradach czy drogach ekspresowych niż w terenie. W związku z tym, to właśnie na takich drogach powinien oferować jak najlepsze wrażenia. Niemcy najwidoczniej dobrze zdają sobie z tego sprawę, bo samochód wypada co najmniej dobrze, aczkolwiek pojawią się niedociągnięcia.

Nowa generacja, względem poprzednika, jest lepiej wyciszona. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów miałem wrażenie, że jeżdżę autem z wyższego segmentu. Wrażenia są zbliżone do większego i droższego GLE. To zasługa m.in. opcjonalnie dostępnych, efektywnie akustycznych szyb termoizolacyjnych. Świetnie pracuje również zawieszenie, także na zakrętach, a układ kierowniczy jest całkiem przyjemny.

(fot. Mercedes)

Zanim przejdziemy do systemów wsparcia, które jak najbardziej wpływają na finalną ocenę, muszę wspomnieć o dość irytującej wadzie. Owszem, nowy Mercedes GLC jest fenomenalnie wyciszony, ale cały czar pryska, gdy zdecydujemy się sprawnie przyspieszyć. Silnik benzynowy, gdy już wkręci się na wyższe obroty, robi się dość głośny, a sam dźwięk jest wątpliwie przyjemny. Ponadto skrzynia biegów topornie reaguje na mocniejsze wciśnięciu gazu – trochę trzeba poczekać aż zrzuci kilka biegów w dół.

Pod względem systemów wsparcia kierowcy jest naprawdę dobrze. Mamy m.in. aktywny tempomat, funkcję trzymania w pasach i jazdę autonomiczną 2. poziomu. Tutaj Mercedes GLC nie ma się czego wstydzić. Praktycznie od razu wykrywa inne pojazdy, sprawnie dostosowuje prędkość i zachowuje bezpieczną odległość, a także nie ma problemów z utrzymaniem poprawnego toru jazdy.

Przyznam, że mógłbym GLC pojechać w długą podróż po autostradach i drogach ekspresowych – świetne wyciszenie i dobry tempomat, a także wygodne fotele, nic więcej nie potrzebuję. Musiałbym tylko unikać mocniejszego przyspieszania, aby nie słuchać silnika pracującego na wysokich obrotach.

(fot. Mercedes)

Mercedes GLC ma szansę na sukces i to mimo wysokiej ceny

Zacznę od wad, bo jest ich dość mało. Nie spodobało mi się zachowanie podczas mocniejszego przyspieszania – toporna reakcja na gaz i niezbyt przyjemny dźwięk silnika benzynowego na wysokich obrotach. Nie wszystkim do gustu przypadną „dwa tablety” na desce rozdzielczej i obsługa oparta głównie na dotykowym ekranie. Więcej grzechów nowego GLC, po pierwszym spotkaniu, nie jestem w stanie wymienić.

Nowy Mercedes GLC zapowiada się nie tylko na godnego następcę poprzedniej generacji, ale też naprawdę groźnego rywala dla BMW, Audi czy Volvo. Prowadzi się przyjemnie, jest świetnie wyciszony, a także dobrze spasowany w środku, aczkolwiek tutaj wolałbym go dokładniej pomacać, aby wydać finalny werdykt.

System infotainment, a także systemy wsparcia kierowcy to jak najbardziej górna półka. Do tego dochodzi zestaw rozwiązań, które sprawiają, że chyba każdy kierowca poradzi sobie w terenie.

(fot. Mercedes)

Szkoda tylko, że cena do przyjemnych już nie należy. GLC startuje od 240 tys. złotych za bazową wersję z 2-litrową benzynową o mocy 204 KM (+23 KM z elektryka w miękkiej hybrydzie). Oczywiście, jeśli zdecydujemy się na bogatszy i mocniejszy wariant, należy nastawić się na wydatek 350 tys. złotych lub nawet większy.

Mimo tego i tak powinien sprzedać się rewelacyjnie i niewykluczone, że GLC po raz kolejny będzie tym najchętniej kupowanym Mercedesem.

Exit mobile version