Dodanie drugiego aparatu w smartfonie było swoistą rewolucją. Dość szybko producenci zaczęli rozbudowywać moduły o kolejne obiektywy i początkowo uznawaliśmy to za dobry kierunek. Później jednak poszło to w dość dziwną, niekoniecznie dobrą stronę. Niestety, nie zapowiada się na to, aby trend ten stracił na sile w najbliższej przyszłości.
Więcej nie zawsze znaczy lepiej
Przez wiele lat smartfony miały po jednym aparacie z tyłu i na przodzie. Producenci zwiększali tylko ich rozdzielczości i to stanowiło tzw. selling point. Bo w końcu im więcej megapikseli, tym lepsze zdjęcie prawda?
No właśnie, nie do końca, ale klientom wmawiano, że tak jest. Później pojawiły się jednak pierwsze smartfony z dwoma aparatami na panelu tylnym, a jednym z pierwszych flagowców z takim rozwiązaniem był Huawei P9. Szybko „podchwyciły” je również chińskie marki (zob. Bluboo Dual).
Potem poszło już z górki i aktualnie dotarliśmy do momentu, w którym na panelach tylnych smartfonów można znaleźć nawet pięć aparatów, jak w Xiaomi Mi Note 10.
Nie zawsze większa liczba aparatów gwarantuje lepszą jakość zdjęć, bo przecież użytkownik robi zdjęcie tylko jednym, choć czasami jego pracę faktycznie wspierają inne (na przykład w trybie portretowym). Najlepszym tego przykładem są smartfony z serii Google Pixel, które przez kilka pierwszych generacji miały tylko jeden aparat na panelu tylnym, a robiły wybitne zdjęcia dzięki bardzo zaawansowanemu oprogramowaniu.
Teraz zresztą Google również jest „oszczędne”, jeśli chodzi o liczbę aparatów, bo nawet najnowsze modele mają na panelu tylnym co najwyżej dwa (zob. Google Pixel 5 i Pixel 4a 5G).
Na rynku będzie coraz więcej smartfonów z rozbudowanymi aparatami
Google jest jednak wyjątkiem, bo nawet znane ze swojego „skąpstwa” Apple montuje w swoich smartfonach do trzech aparatów. Chińscy producenci idą jednak na całość i w swoich urządzeniach montują dużo kamer, również w tańszych modelach (zob. Xiaomi Mi 10T Lite czy Oppo Reno 4 Lite).
Mimo że bardziej zorientowani w temacie użytkownicy zdają sobie sprawę z tego, że liczba aparatów nie zawsze idzie w parze z jakością zdjęć, to przeciętnym klientom bez problemu można to wmówić. Producenci doskonale zdają sobie z tego sprawę i wcale nie zamierzają z tego rezygnować.
Jak bowiem donosi DigiTimes, chińskie marki już przygotowują nowe urządzenia z wieloma aparatami, aby „zoptymalizować fotograficzne doświadczenie i wydajność”. W praktyce ma to pomóc im zwiększyć udziały w segmencie smartfonów, wszakże większa liczba aparatów bardziej działa na wyobraźnię konsumenta.
Jak podaje DigiTimes, około 70% nowych smartfonów Xiaomi ma nawet cztery aparaty, ponieważ producent zwiększył ich liczbę również w średniopółkowych i budżetowych modelach, aby podnieść ich atrakcyjność w oczach klientów, a tym samym tez sprzedaż. Podobną strategię mają podjąć także inne marki.
To wcale nie brzmi dobrze
Szczerze mówiąc, nie uznaję tego za dobry kierunek. Bo o ile na początku dodanie kolejnego aparatu faktycznie przynosiło wymierną korzyść dla użytkownika, tak teraz można odnieść wrażenie, że producenci po prostu dają więcej aparatów głównie po to, żeby były, gdyż ich wartość użytkowa jest znikoma.
Od niedawna widzimy wysyp smartfonów z aparatami do zdjęć makro, których przeciętny użytkownik wykonuje raczej niewiele, jeśli w ogóle, a także do wykrywania głębi i z matrycami monochromatycznymi, podobno pomocnymi przy zdjęciach portretowych.
Jednocześnie producenci coraz częściej rezygnują z aparatów z obiektywami ultraszerokokątnymi, które są najbardziej przydatne zaraz po tych głównych, najważniejszych. O tzw. teleobiektywach już nawet nie wspominam, gdyż są one zarezerwowane głównie dla high-endów (wyjątkiem jest Sony Xperia 10 II).
O wiele lepiej by było, gdyby producenci nie dawali na siłę wielu aparatów, tylko ograniczyli ich liczbę na rzecz lepszych matryc i bardziej dopracowanego oprogramowania. Niestety, to raczej czcze życzenie, ponieważ przeciętny klient nie rozumuje w ten sposób – dla niego więcej „oczek” oznacza, że smartfon będzie robił lepsze zdjęcia. I choćbym nie wiem, jak się starali, to nie wygramy z przekazem marketingowym.