Wielki powrót smartfonów z legendarnym logo na obudowie zakończył się wielką klapą. HMD Global chce jednak wydoić tę kurę znoszącą niegdyś złote jaja do cna, wprowadzając na rynek odświeżone modele klasyków. Nokia 3210 2024 jest kolejnym, który nigdy nie powinien wyjść zza zamkniętych drzwi pracowni projektowych. Z tej perspektywy stwierdzam, że Google Pixel 8a nie jest aż taką paskudą.
Nokia umarła już dwa razy
Zespół Kombii śpiewa, że każde pokolenie ma swój czas i tak było z telefonami Nokii. Jej piękna historia zakończyła się sromotną klęską na własne życzenie Finów, ponieważ przespali oni przełomowy moment i potem było już za późno, aby nadrobić stracony czas. Mariaż z Microsoftem nie przyniósł oczekiwanych efektów, podobnie jak partnerstwo z HMD Global.
Jedno i drugie przedsiębiorstwo ostatecznie uśmierciło markę i postanowiło sygnować smartfony własnym logo. Amerykanom się nie powiodło, a jak będzie w przypadku Finów – czas pokaże. Mimo wszystko Nokia wciąż pozostaje żywa, ale tylko w segmencie klasycznych telefonów komórkowych, które nie sprzedają się w takich samych ilościach jak smartfony i nie znajdują się w kręgu zainteresowania większości klientów.
Dziedzictwo Nokii nie jest zaprzepaszczane, bo HMD Global regularnie wprowadza na rynek nowe komórki z logo fińskiej firmy (szczególnie w ostatnim czasie). Równocześnie od samego początku, tj. od kiedy posiada prawa do marki Nokia, odświeża legendarne modele. O ile jeszcze odświeżona Nokia 8110 nie zmasakrowała oryginału, o tyle nie można tego powiedzieć o Nokii 3310 z 2017 roku, która nie miała tyle wspólnego z pierwowzorem, ile oczekiwali miłośnicy niezniszczalnej Nokii z 2000 roku.
Nokia 3210 2024 to żerowanie na legendzie
Już pierwsze informacje o nowej wersji Nokii 3210 z 1999 roku nie napawały optymizmem, bo wskazywały, że HMD Global zrobi z nią to samo, co z Nokią 3310. Nowe doniesienia nie pozostawiają złudzeń – Nokia 3210 2024 z oryginałem będzie miała wspólny tylko charakterystyczny kształt obudowy (choć i tak nie taki sam) i tyle.
Serwis WinFuture opublikował nie tylko rendery nowej Nokii 3210 2024, ale też informacje na temat jej specyfikacji. Dzięki temu wiemy, że telefon zaoferuje 2,4-calowy wyświetlacz IPS o rozdzielczości 320×240 pikseli oraz 2 Mpix aparat z przysłoną f/2.8 i funkcją nagrywania wideo w 720p na tyle.
Ponadto telefon będzie miał procesor Unisoc T107, 64 MB RAM, slot na kartę microSD (maksymalna obsługiwana pojemność 32 GB), dwa sloty na karty SIM, Bluetooth 5.0, modem 4G, port USB-C (USB 2.0) i akumulator o pojemności 1450 mAh. Oraz oczywiście zainstalowanego Snake’a.
Portal WinFuture przekazuje, że telefon będzie kosztował mniej niż 90 euro, co dziś jest równowartością około 390 złotych. Nie znamy terminu rozpoczęcia sprzedaży. Nie sposób nie zauważyć jednak, że Nokia 3210 2024 będzie miksem nowych Nokii 225 4G i Nokii 235 4G – nie zaoferuje nic ponad to, co mają ww. modele.
Może lepiej powiedzieć sobie „dość”?
Oczywiście, nowe wersje bardziej wierne oryginałom – mowa zarówno o modelu 3310, jak i 3210 – mogłyby być trudniejsze i mniej wygodne w obsłudze, ponieważ zmienił się system operacyjny i nawigowanie dwukierunkowym klawiszem wymagałoby znacznie większej liczby kliknięć, żeby dotrzeć do oczekiwanego elementu.
Ponadto wszyscy przyzwyczaili się do tego, że połączenie odbiera się zieloną słuchawką, a odrzuca czerwoną – ani Nokia 3310, ani 3210 takich klawiszy nie miały. Z jednej strony można zatem zrozumieć decyzję o uwspółcześnieniu projektu klasyków sprzed ćwierć wieku, ale z drugiej jednak, chcąc zachować to dziedzictwo i je uczcić, producent powinien być bardziej konserwatywny.
Wiadomo jednak, że nowe wersje nie powstają z myślą o tych, którzy mają sentyment do oryginałów, bo jest ich za mało, tylko dla mas, które chcą kupić klasyczną komórkę. Odwołanie do legendy na pewno pomaga sprzedać odświeżone modele, nawet jeśli u takich osób jak ja wywołuje to niesmak.
Jak jednak już wspomniałem, dopóki HMD Global ma licencję na markę Nokia, dopóty będzie ją doiło tyle, ile tylko się da, bo można się domyślić, że nie dostało jej za darmo i musi swoje zarobić, aby sobie jakoś zrekompensować – jak się okazało – nieudany powrót fińskiej legendy na rynek smartfonów.