Uszanowanko, dzień dobry, dobry wieczór i cześć po dłuższej przerwie. Wracam do Was po dłuższym wolnym. Tym razem spędzonym na granicy. I dosłownie, i w przenośni. Nie chodzi mi jednak o granice państw czy województw, a o granice dobrego sygnału operatora, które określają trzy magiczne literki – LTE.
Jak zawsze subiektywny wstęp
Fajnie jest wyjeżdżać na wolne, ale jeszcze fajniej jest z niego wracać. Ludzie lubią przewidywalność i rutynę. Można się o to sprzeczać, powoływać się na spontaniczność czy odrobinę szaleństwa, ale ja wolę wiedzieć na czym stoję. Zwłaszcza, jeśli chodzi o pewne zasadnicze, kluczowe dla XXI wieku realia. Ot, choćby taka błahostka, jak sieć LTE i jej zasięg.
Mam takiego pecha, że o ile w pracy w zasadzie zawsze mam pełen wybór między LTE a kablem, który zapewnia mój ISP, o tyle na urlopie w zasadzie nie zdarzyło mi się trafić na dobrze działający duet – albo świetne LTE lub LTE+ albo WiFi, które działa trochę szybciej niż archaiczne modemy, które mogą kojarzyć wszyscy ci, którzy pamiętają login „ppp” i dokładnie takie samo hasło.
No, może nie zawsze jest tak źle, ale naprawdę, nie wiem z czego to wynika. Czy to za granicą, czy nad morzem czy w górach, od kilku dobrych lat nie udaje mi się zgarnąć pełnej puli. Nie inaczej – z drobnymi odstępstwami, które zdają się tylko potwierdzać regułę – było tym razem. I wbrew temu, co może się Wam wydawać po tych trzech akapitach, nie zamierzam wylewać tu gorzkich żali. Chcę Wam napisać o pewnym ciekawym zjawisku, które na pewien czas zmieniło moją optykę.
Ludzie zapatrzeni w smartfony są wszędzie
Branża mobilna rządzi się swoimi prawami. Są one wypadkową plotek, nowości, potwierdzonych informacji oraz opinii, zwykle subiektywnych. Nie ważne, jakie serwisy przeglądacie, zazwyczaj pokaźna część treści będzie dość dobrze oddziaływać z tymi kategoriami. A nie od dziś wiadomo, że najważniejszą kwestię odgrywa czas. Kto pierwszy o czymś napisze, kto pierwszy dany produkt zrecenzuje, ten generuje ruch. A ruch to kliki i – w linii prostej – życie dla serwisu.
Nie powinno więc nikogo dziwić, że dobry zasięg operatora jest tutaj dość ważny. Co z tego, że stało się coś ważnego, skoro ja, jako osoba pisząca dane treści jestem od tej wiedzy odcięty, bo powiadomienie przyszło za późno? No cóż, po prostu na pewien czas wypadam z gry. Nie napiszę, nie nagram wideo na swój kanał na YouTube’a i tyle. Będę po tyłach.
Przez pierwsze dwa-trzy dni wolnego trudno mi było się z tym pogodzić i kiedy tylko była taka możliwość, odpalałem ten swój biedny zasięg i w głębi siebie modliłem się o to, żeby tylko te przełomowe newsy nie okazały się być linkami do wideo, bo wtedy to już po prostu nie zdzierżę. Po jakimś czasie dałem sobie na luz i – owszem – czytałem te newsy, ale już nieco bardziej dla siebie, żeby nie pozostać w tyle.
Zabawne, że im bardziej człowiek sobie odpuścił ciągłe zerkanie w smartfona, tym więcej widział. Mam porobione dziesiątki ciekawych fotek, których nigdy bym nie ustrzelił, gdybym cały czas narzekał na coś, na co i tak miałem bardzo ograniczony wpływ. Jeszcze ciekawsze w tym wszystkim jest to, że im dłużej rozglądałem się za ciekawymi ujęciami, tym częściej zauważałem osoby, które zachowywały się podobnie jak ja kilka dni temu. Jakieś takie nieobecne, z nosem w smartfonie. Ubiór i zachowanie podpowiadały dość klarownie, że tak samo jak ja, przyjechali odpoczywać.
Za rok zmieniam taktykę
Pewnie myślicie, że napiszę tu teraz, że nagle wspaniałomyślnie odkryłem, że życie bez LTE istnieje i ma się dobrze, prawda? Cóż, w zasadzie, mógłbym, bo byłaby to po części prawda. Pochodziłem, pozwiedzałem, a korzystanie z telefonu ograniczyłem w zasadzie tylko do zdjęć, sporadycznego korzystania z map oraz do wyszukiwania co ciekawszych knajp. Ironia losu, w takim scenariuszu bateria radziła sobie zaskakująco dobrze, ale nie jestem przekonany, że taki był zamysł producenta mojego smartfona ;)
No, ale wróćmy do głównej myśli. Wiecie, kiedy najfajniej się odpoczywa? Kiedy zdacie sobie sprawę z tego, że przecież to jest wolne, urlop. Długo wyczekiwany, z kimś bliskim. A jeśli do tego dojdzie naprawdę niezła pogoda, to nagle cała ta magia LTE, WiFi i cudnego zasięgu zaczyna schodzić na dalszy plan. Dzień w dzień sprawdzałem nowości ze świata, ale tym razem już na spokojnie, bez tej paniki z pierwszych dwóch-trzech dni po przyjeździe.
I wiecie co? Świat się nie zawalił. A ja odpocząłem, naładowałem akumulatory na jesienną szarugę i na zimę. I było naprawdę miło. Muszę jednak uderzyć się w pierś i napisać, że o ile nie wyobrażam sobie takiego funkcjonowania na dłuższą metę, o tyle na kolejnym urlopie spróbuję przesunąć tę granicę odrobinę dalej.
Nie zamierzam sprawdzać tego, czy życie bez internetu jest dla mnie, bo wiem, że tak nie jest. Chciałbym natomiast mieć w sobie taką samodyscyplinę, że nawet mając pod ręką świetny sygnał WiFi i LTE, będę po prostu odpoczywał, łapał słońce i robił zdjęcia. Na spokoju i na względnym luzie. Pozostając w kontakcie ze światem, ale na nieco zdrowszych warunkach, niż miało to miejsce choćby rok temu.
Kończąc, chciałem Was zapytać, czy Wasze urlopy także w dużej mierze są zależne od łączności ze światem. A może jakoś poradziliście sobie z tym zagadnieniem? Koniecznie dajcie znać w komentarzach :)
zdjęcie główne z: Pixabay