Firma Nintendo jeszcze niedawno uznawana była za jedynego giganta konsolowego rynku, który dzielnie przeciwstawiał się „mobilnej rewolucji”, nie dzieląc się stworzonymi przez siebie markami z użytkownikami systemów iOS i Android. Sytuacja ta zmieniła się nieco, gdy pod koniec zeszłego roku w App Store pojawiła się całkiem udana gra Pokemon TCG. Nietrudno było wtedy przewidzieć, że skoro jedna gra od Nintendo doczekała się tabletowego wcielenia, to pojawienie się kolejnych jest już tylko kwestią czasu.
W zeszły wtorek okazało się, że dzień, w którym będziemy mogli zobaczyć Mario i jego znajomych na ekranach naszych tabletów, nadejdzie już naprawdę niedługo. Firmy Nintendo i DeNA ogłosiły bowiem oficjalnie rozpoczęcie współpracy, mającej na celu wykorzystanie własności intelektualnych japońskiego giganta do tworzenia nowych gier na tablety i smartfony (a także uruchomienia nowej, międzyplatformowej usługi opartej na subskrypcjach, ale w tym przypadku brak jeszcze jakichkolwiek szczegółów). Taka wiadomość początkowo może wywoływać zrozumiały entuzjazm, bo czegokolwiek by nie mówić o Nintendo, to firma ta nadal potrafi robić dobre gry. Kiedy jednak przyjrzymy się całej sprawie nieco bliżej okazuje się, że plany podboju rynku gier na urządzenia mobilne mogą niestety wyjść Nintendo bokiem.
Zacznijmy od tego, że osoby, które liczyły na to, że już niedługo zagrają na swoim tablecie lub smartfonie w jeden z głośnych hitów Nintendo, będą musiały niestety obejść się smakiem. Oczywiście większość współczesnych „dachówek” bez problemu dałaby radę udźwignąć nawet nowsze produkcje stworzone z myślą o 3DS czy Wii U, jednak taki ruch na dłuższą metę ostatecznie pogrzebałby wspomniane platformy. Główną siłą konsol Nintendo jest bowiem właśnie bogaty katalog gier, w które nie zagramy nigdzie indziej. Gdyby okazało się, że nagle można odpalić je na pierwszym z brzegu tablecie lub telefonie, ludzie straciliby powód do kupowania produktów japońskiego giganta. Dlatego też właśnie Nintendo zdecydowało się wyraźnie oddzielić sferę tabletową od konsolowej, gwarantując, że w sklepach z aplikacjami na urządzenia mobilne pojawią się jedynie zupełnie nowe, lecz oczywiście oparte na znanych markach produkcje, stworzone od podstaw z myślą o użytkownikach tabletów i smartfonów.
Brak znanych hitów w tabletowej ofercie nie byłby jednak niczym złym, gdyby w ostateczności okazało się, że zamiast nich dostaniemy nowe produkcje prezentujące równie wysoki poziom i traktujące użytkowników tabletów jak normalnych graczy, a nie jak podrzędny gatunek, który zadowoli się kolejnym auto runnerem (tym razem np. z Mario lub Linkiem w rolach głównych) i sypnie groszem z lenistwa lub sentymentu. Niestety, wiarę w taki stan rzeczy podkopuje nieco fakt, iż partnerem w działaniach Nintendo została firma DeNA, w której katalogu wydawniczym raczej ciężko jest znaleźć produkcję nie będącą typowym zbiorem grzechów i przewinień charakterystycznych dla „darmowych” produkcji (nie mówiąc już o tym, że ostatnio brak tam gier, które okazałyby się naprawdę dużymi hitami). Współpraca ta dziwi tym bardziej, iż prezes Nintendo jeszcze niedawno otwarcie krytykował taki model dystrybucji gier. Oczywiście miło by było wierzyć w to, że w ostatecznym rozrachunku to właśnie Nintendo „uszlachetni” swojego nowego kompana, jednak znając życie okaże się, że to raczej DeNA nauczy swego towarzysza kilku „brudnych sztuczek”.
Podsumowując: firma Nintendo stąpa teraz po naprawdę cienkim lodzie i wystarczy jeden nierozważny ruch, by cały ten plan zakończył się kąpielą w lodowatej wodzie. Nie zrozumcie mnie źle – nie twierdzę, że wejście na rynek gier na urządzenia mobilne może zaszkodzić finansowo firmie (nieraz udowodniono już przecież, że tworzenie gier tego typu to dobra okazja do zarobku). Nie uważam też, że Nintendo powinno trzymać się z daleka od tabletów i smartfonów – wręcz przeciwnie, od dawna czekałem na ten ruch z niecierpliwością. Martwi mnie jednak to, że sposób w jaki odbywa się te mocno spóźnione wejście do świata gier na urządzenia mobilne najprawdopodobniej nadwyręży dobre imię firmy i zdobyty przez nią status legendy branży gier. A czasem trudno nie odnieść wrażenia, że to właśnie te dwie rzeczy stanowią najbardziej wartościowe klejnoty w koronie japońskiego giganta. Najbardziej przykre w tej sytuacji jest to, że gdyby Nintendo wzorem konkurencji od razu zaprzyjaźniło się z tabletami i smartfonami, jej wizerunek wcale by na tym nie ucierpiał, a tabletowi gracze już dawno zyskaliby przynajmniej kilka ciekawych gier do swojej kolekcji. Niestety, długie lata spędzone na bronieniu się kłami i pazurami przed jakimkolwiek związkiem z platformami mobilnymi sprawiły, że większość osób patrzy teraz na najnowsze poczynania firmy jak na ostatnie desperackie ruchy kogoś, kto właśnie zorientował się, że przegapił swoją szansę. Fanom Nintendo pozostaje więc jedynie trzymać kciuki i liczyć na to, że ich ulubiona firma ostatecznie po raz kolejny pokaże klasę.