Dosłownie dwa dni temu firma Lenovo zaprezentowała światu swoje nowości, a wśród nich Moto Z wraz z modułami. Tuż po tym wydarzeniu, zupełnie automatycznie, seria Moto X została przez wielu uznana za uśmierconą. Okazuje się jednak, że niepotrzebnie i, co więcej, niesłusznie.
Jeśli śledziliście konferencję Lenovo Tech World, z pewnością słyszeliście, że nowe Moto X mają zmienić sposób korzystania ze smartfonów. Wystarczy chwila, by podłączyć do nich dodatkową baterię, głośniki czy pikoprojektor, w – mojej opinii – w sposób dużo bardziej przemyślany niż w LG G5. Co więcej, moduły te mają być kompatybilne z przyszłymi przedstawicielami serii Moto Z. I to, wydawać by się mogło, może oznaczać koniec serii Moto X. Ale tak wcale nie będzie. Przynajmniej teraz.
Lenovo tłumaczy, że Moto X i Moto Z są świetnymi produktami, ale każda z tych serii oferuje zupełnie inne doświadczenia związane z użytkowaniem ich. Trzymanie w portfolio dwóch serii produktowych ma pozwolić chińskiemu koncernowi na trafianie w potrzeby wielu grup odbiorców, przy czym ci najbardziej głodni wszelkiej maści „bajerów” będą się kierować w stronę Moto Z, podczas gdy ci po prostu wymagający niezawodności i świetnego działania – ku Moto X.
Seria Moto X zawiera kilka smartfonów, spośród których każdy znajdzie coś dla siebie. Począwszy od Moto X Play, po Moto X Style i na Moto X Force kończąc – każdy z nich jest w stanie do siebie przekonać innym argumentem (odpowiednio: czasem pracy, niezawodnością działania, odpornością ekranu na uszkodzenia mechaniczne). I nie ma się co dziwić, że Lenovo ma w planach rozwijanie zarówno Moto X, jak i Moto Z.
A nawet jeśli nie ma, to niech udaje, że tak jest – przynajmniej na razie. Z wielu powodów. Ale najważniejsze niech będzie to, że po pierwsze – nie każdy chce mieć cienki smartfon z koniecznością dokupowania modułu z baterią, a po drugie – te Moto Z niekoniecznie muszą się każdemu podobać pod względem wizualnym (mi na przykład nie przypadły do gustu).
źródło: androidpolice