Odnoszę wrażenie, że każdy bloger w tym kraju napisał już swój materiał na temat Snapchata. Że nie używa, bo coś tam. Że robi trzecie podejście i ma nadzieję, że ostatnie. Że teraz wreszcie się przekonał do tej apki. Kiedyś stwierdziłam, że ja takiego wpisu nie popełnię. A jednak – oto on.
Snapchat jest fenomenem, który próbuję zrozumieć
Ze Snapchata dziennie korzysta ponad 100 milionów użytkowników na całym świecie. Większość (37%) to osoby w przedziale wiekowym 18-24 lat, a całkiem sporą popularnością aplikacja cieszy się również u nieco starszych użytkowników – 26% 25-34 lata i młodszych – 23% 13-17 lat. Ja aktualnie jestem na granicy dwóch największych grup docelowych i… po raz kolejny zainstalowałam Snapa, by zobaczyć czy wreszcie do niego „dojrzałam”.
We wrześniu minie pięć lat, odkąd Snapchat jest dostępny w Google Play i App Store. Stwierdziłam, że wreszcie przyszedł czas, by się z tym programem może nie tyle zaprzyjaźnić, ale zapoznać. A może i zostać z nim na dłużej, choć wciąż nie uważam, by był to realny scenariusz.
Dlaczego Snapchat jest „be”?
Snapchat dla mnie to zło wcielone. Bo to kolejny twór social media, który jest wyłącznie substytutem i namiastką życia towarzyskiego. Kolejnym miejscem, w którym możemy podzielić się chwilą / pokazać znajomym, gdzie jesteśmy, co tam robimy i z kim. To kolejna aplikacja, na którą tracimy czas. A przy okazji kolejna apka, która zżera nam cenny procent baterii w smartfonach…
Ale Snapchat ma też swoje dobre strony
Przede wszystkim, jak każdy serwis społecznościowy, pozwala utrzymywać kontakt z osobami oddalonymi od nas o kilkaset czy nawet kilka tysięcy kilometrów. Mieszkam w Kielcach, a spora część moich znajomych spędza życie w Warszawie czy Krakowie. Do tego często wyjeżdżam na zagraniczne wyjazdy, przez co mam mocno ograniczone pole do popisu pod względem spotkań towarzyskich. Ale to jeszcze nie jest powód, by zacząć korzystać ze Snapa.
Nie lubię traktować żadnego tematu zero-jedynkowo, choć niektóre zdecydowanie by tego wymagały. W przypadku Snapchata wydaje mi się, że najważniejsze jest zrozumienie relacji międzyludzkich w czasach, w których żyjemy. A żyjemy w biegu. Nikt nie ma dla nikogo czasu. Albo, co gorsza, nie chce go mieć. Zamykamy się na relacje międzyludzkie. Stajemy się wyalienowani ze świata realnego na rzecz wirtualnego, który jest dla nas dużo bardziej przyjazny (bo prostszy…). Nie masz humoru – wyłączasz portale i masz znajomych z głowy. Na spotkaniach, zwłaszcza w grupie, działa to trochę inaczej. Co więcej, potrafimy się tłumaczyć sami przed sobą, że spotkania w sieci usprawiedliwiają brak konieczności wyjścia z kimś na kawę czy piwo, bo „przecież i tak wiemy, co u niego słychać”. A to kompletna bzdura!
Okazuje się, że moje przemyślenia są tożsame z opinią psychologa, Moniki Kotlarek, z www.psycholog-pisze.pl, którą poprosiłam o komentarz w temacie zmiany naszego podejścia do stosunków międzyludzkich przez korzystanie z Social Media:
Cały ten proces można nazwać odspołecznianiem się ludzi. Zaczynamy wiele znajomości traktować wręcz po macoszemu. Dużo łatwiej jest nam „dać lajka”, niż do kogoś zadzwonić z pytaniem co u niego słychać. Dużo prościej jest porozmawiać z kimś na czacie i móc przerwać rozmowę w momencie, gdy nas znudzi, niż zrobić to samo podczas dialogu twarzą w twarz.
Bardzo często jesteśmy też przebodźcowani. Z każdej strony atakuje nas szum informacyjny, z którego bardzo trudno jest się wydostać. Dlatego media społecznościowe sporo nam ułatwiają w życiu. Nie wymagają dużego zaangażowania naszej uwagi, są łatwe, wystarczy kilka minut, by wiedzieć wszystko, co się dzieje u naszych znajomych czy na świecie, dlatego korzystamy z nich coraz więcej. A stąd już tylko krok do uzależnienia.
W ostatnim czasie przeprowadziłam szereg rozmów z moimi znajomymi w podobnym wieku (tak, na żywo, przy kawie!), którzy potwierdzili moje obserwacje. Coraz częściej zauważają, że najlepiej czują się w towarzystwie najbliższych, a każde wyjście z domu jest dla nich trudniejsze niż wcześniej. Fakt korzystania z portali społecznościowych sprawił, że – paradoksalnie – odspołeczniamy się. Mamy problem z wyjściem do ludzi, z poznawaniem nowych osób, z przebywaniem z drugim człowiekiem, z dłuższą rozmową w cztery oczy, z obcowaniem z kimś, kogo nie zaliczamy do kręgu przyjaciół czy bliskich znajomych. I to jest, według mnie, dość duży problem naszej cywilizacji.
Ale coraz więcej introwertyków zamykających się w sobie i w gronie najbliższych znajomych uświadamia mi, że fejsbuki, tłitery, instagramy czy właśnie snapczaty to – mimo wszystko – dobre narzędzia. Choćby do tego, by utrzymywać – nawet połowiczny – kontakt ze znajomymi. Sama na własnej skórze przekonuję się, że, zwłaszcza będąc w rozjazdach, często nie mam czasu z kimś dłużej pogadać. Wtedy wyślę snapa (dedykowanego danej osobie), dam znać, że myślę o niej, w dosłownie mgnieniu oka pokażę, że jestem w fajnym miejscu i jest OK. A przy okazji podejrzę, co słychać o innych znajomych, którzy nie chcą zaśmiecać mało istotnymi zdjęciami swoich tablic na FB czy TT. Bo Snapchat to trochę taki kosz na śmieci – wrzucamy tam wszystko to, co na inne portale raczej (z różnych względów) się nie nadaje.
A mimo wszystko chcemy to gdzieś umieścić. Chcemy, by znajomi (tudzież obce osoby nas obserwujące) wiedzieli, co u nas słychać (oczywiście wyłącznie częściowo – to wciąż od nas zależy, co publikujemy). Chcemy wreszcie, by to, co wysyłamy, nie było trwałe – bo przecież ulegnie samodestrukcji (tj. nie zapisały się np. w historii konwersacji na Messengerze czy Twitterze).
O zdanie zapytałam też Arka Sęgę, znanego wszystkim z Twittera – jako @asegPL:
Oczywiście, że kontakt w Social Mediach, nie tylko na Snapchacie, może być, i, zbyt często, bywa powierzchowny, wybiórczy, iluzoryczny. Wielu z nas traktuje je głównie jako narzędzie skutecznej autokreacji (bądź, częściej, kreacji swojego wizerunku), chcąc się pokazać oczywiście z samych dobrych stron; takie użycie social mediów, choć częste i będące jedynie luźną wariacją na temat rzeczywistości, a nie jej odbiciem.
W moim przypadku zarzut odspołeczniania się przez używanie social mediów jest chybiony. Sporą część moich znajomych, jak i przyjaciół (wliczając w to autorkę tekstu), poznałem dzięki/za pośrednictwem social mediów. Jestem introwertykiem, ale nie zamykam się całkiem, jak Kasia pisze o nich w tekście – przeciwnie, łatwiej mi zacząć znajomość za pośrednictwem internetu, a gdy tak poznaną osobę spotykam po raz pierwszy, na żywo jest mi łatwiej, bo nie jest mi już zupełnie obca, wiem, jakie wspólne tematy mogę poruszyć, etc.
Z ciekawości zapytałam Monikę czy sama korzysta z Social Media i czy widzi, by w jakikolwiek sposób zmieniły podejście do znajomych. Odpowiedź nie była dla mnie zaskoczeniem:
Owszem, korzystam z SoMe, posiadam konto na Twitterze, Instagramie, Snapchacie i Facebooku. I mimo iż może się wydawać, że jest tego dużo – bez problemu znajduję złoty środek. Moje kontakty ze znajomymi się nie zmieniły, nadal spędzamy ze sobą czas na żywo, wyjeżdżamy na weekendy i gramy w planszówki. Po prostu od czasu do czasu zrobię kilka zdjęć lub zerknę, co słychać u innych.
Moją radą na częste korzystanie z mediów społecznościowych jest znalezienie własnego złotego środka i zatrzymanie się na chwilę. Poczucie, że życie jest TU i TERAZ, w tej chwili, w tym momencie, w którym aktualnie jesteśmy. Za jakiś czas, to nasze życie 2.0, internetowe, pozornie ciekawsze, nie będzie miało tak naprawdę żadnego znaczenia, gdy w życiu codziennym zostaniemy całkiem sami. Warto się nad tym zastanowić.
Kończąc rozmowę z Arkiem padło dość istotne pytanie, które wymagałoby rozwinięcia w osobnym tekście… Warto się zastanowić nad tym, że:
może problemem nie są Social Media same w sobie (czy to wszystkie, czy któreś konkretne), a my, bądź to, jak z nich korzystamy?
Bardzo, ale to bardzo ciekawi mnie Wasza opinia na temat obecności na wszelkiego rodzaju portalach społecznościowych. Macie tam konta, korzystacie z nich aktywnie? Zauważyliście, że to w jakikolwiek sposób wpływa na Wasz kontakt ze znajomymi/bliskimi/rodziną? Dajcie znać, chętnie podyskutuję na te tematy!