Netflix Games

Netflix miał zrobić własne Call of Duty, ale zamiast tego zamyka studio!

Żniwa na rynku gier wideo nie ustają. Studia nadal zwalniają pracowników i nie oszczędzają nikogo – dostaje się i dużym, i małym zespołom. W tym przypadku mowa o grupie, która nie zdążyła nawet wydać jakiegokolwiek projektu.

Netflix i ambitne plany

O gamingowych zapędach streamingowego giganta wiedzieliśmy już w 2022 roku. W listopadzie pojawiły się oferty pracy skierowane do kierowników, a pierwotny draft, w którym mogliśmy przeczytać o „grze bez konkurencyjnych ograniczeń projektowych wynikających z monetyzacji” brzmiał aż nadto zachęcająco. Po czasie pojawiły się informacje o dołączeniu do zespołu weteranów, którzy maczali palce m.in. w Halo, Overwatch czy God of War.

Całość miała być strzelanką z widokiem z pierwszej lub trzeciej osoby, więc skojarzenia z Call of Duty, Counter Strike 2 i Valorantem nasuwały się same. Mijały jednak miesiące, a gracze nie mieli szansy dowiedzieć się czegokolwiek na temat projektu, który mógłby być atakiem Netflixa na segment gier z dużym budżetem.

Teraz wiemy już, że Team Blue nie wyda ani jednej gry. Studio zostało zamknięte, a doświadczone osoby nie znalazły zatrudnienia w strukturach „czerwonego N”.

Czy to miało prawo się udać?

Czy wiecie, że Netflix w ogóle zajmuje się grami? Jeżeli nie, to wcale się nie dziwię – według niektórych statystyk w 2023 roku Netflix Games, czyli platforma dla graczy rozwijana przez giganta, przyciągnęła mniej niż 1% subskrybentów serwisu VOD. Biorąc pod uwagę 250 milionów opłacających, mówimy tu o bazie rzędu 2,5 miliona graczy. Dla porównania – w lutym 2024 roku Xbox miał 34 miliony subskrybentów Game Passa.

Czy to wina gier, że Netflix Games nie jest popularne? Skądże – właśnie przeglądam listę tytułów na smartfonie i nie mogę się nadziwić, ile tam znajduje się dobroci: TMNT: Shredder’s Revenge, Monument Valley, Game Dev Tycoon, remaster World of Goo czy klasyczna trylogia Grand Theft Auto. Znajdzie się coś dla każdego – pod warunkiem że nie szukamy wysokobudżetowych pozycji AAA.

Czy chodzi o cenę? Do wszystkiego zyskujemy dostęp opłacając nawet najtańszy plan za 33 złotych miesięcznie. A przecież to tylko przystawka do platformy, na której możemy obejrzeć świetne seriale, m.in. Arcane, Cyberpunk: Edgerunners, Reniferka czy Black Mirror.

No właśnie, przystawka. Marketingowo Netflix Games to jest jakaś porażka. Przypominam sobie o nim tylko w takich sytuacjach, a uważam siebie za zaangażowanego w branżę gracza. Reszta ludzi pewnie nawet nie wie o jego istnieniu, a opłaca abonament i ma prawo korzystać z zasobów sekcji z grami.

Do tego dochodzi ponownie kwestia gier. Fajnie, że mamy GTA, Sonica i Żółwie Ninja pod ręką, ale co z tego? Do rozreklamowania przydałoby się coś więcej niż proste gry na licencji Stranger Things i Too Hot To Handle. Niestety, duże tytuły wymagają marketingu i wydania więcej niż worka pieniędzy, a najwidoczniej Netfliksowi łatwiej przychodzi zarabianie na podwyżkach i blokadzie dzielenia kont niż na walce o uwagę gracza.

Strzelam też trochę na ślepo, że decyzja firmy jest podyktowana niedawną porażką Concorda, który miał być perłą w koronie Sony. Mógł kosztować nawet 400 milionów dolarów, a został zamknięty po dwóch tygodniach.

Czy w takim razie jakikolwiek FPS czy TPS od Netfliksa miał prawo zawojować rynek? Jeżeli byłaby to dopieszczona produkcja dla pojedynczego gracza – niewykluczone, pod warunkiem, że firma wpakowałaby spore pieniądze w marketing i skorzystał z mocy, jaką dają jej silne marki w portfolio. W przeciwnym razie byłby to kolejny „pogromca” CoD-a, CS-a czy Fortinte’a, którego klęska byłaby nieuchronna.

Niestety, zamiast tego Netflix wywiesił białą flagę. Szkoda – chciałbym żyć w uniwersum, gdzie powstałaby gra Stranger Things przypominająca Until Dawn czy kooperacyjna strzelanka na kanwie Domu z papieru.