Marka Mova pojawiła się na polskim rynku właściwie dopiero co. Wkroczyła na półki sklepowe z odkurzaczami, ale – jak się okazuje – na nich nie zamierza poprzestać. Do sprzedaży w Polsce trafiły też bowiem dwa urządzenia z zupełnie nowej kategorii produktowej dla Mova – frytkownica AeroChef FD10 Pro i zestaw do pielęgnacji zwierząt Mova G1 Pro. Temu drugiemu przyjrzymy się bliżej, a pomogą mi w tym Zosia, Musia i Yoduś.
Ze sprzętem dla zwierząt problem jest zawsze ten sam: ile zwierząt, tyle opinii. Przekonałam się o tym testując automatyczny podajnik do karmy, który… okazał się w przypadku moich kotów straszakiem (każdorazowe dozowanie karmy było po prostu za głośne), przez co dość szybko z niego zrezygnowaliśmy. Za to fontanna z wodą okazała się świetnym pomysłem. Przy czym tu trudno mówić o jakimś dźwięku, który – jak pewnie wiecie – ma dla niesamowicie wrażliwych na dźwięki kocich uszu ogromne znaczenie.
Wspominam o tym, bo Mova G1 Pro to tego typu sprzęt, który wy możecie pokochać (za wszechstronność i uniwersalność), ale wasze zwierzęta – niekoniecznie. Warto mieć tego świadomość decydując się na zakup (tego modelu czy po prostu tego rodzaju urządzenia), bo może się okazać, że nie będzie trafiony.
Zacznijmy jednak od początku.
Czym jest Mova G1 Pro?
Mova G1 Pro to urządzenie 7 w 1 do pielęgnacji zwierząt z wbudowanym odkurzaczem (halo, będziemy odkurzać koty! :D). W zestawie znajdziemy takie akcesoria, jak:
- szczotka do pielęgnacji,
- rolka do usuwania sierści,
- szczotka czyszcząca,
- dysza ssąca,
- standardowa maszynka do strzyżenia,
- wąska maszynka do strzyżenia,
- pilnik do pazurów.
Jak zatem widzicie, zestaw sprzedażowy jest naprawdę spory. Co ważne, zawiera także podstawkę, dzięki której wszystkie te akcesoria (no dobra, prawie wszystkie – poza dwoma końcówkami do maszynki) jesteśmy w stanie trzymać w jednym miejscu. To bardzo przydatny dodatek. Podobnie zresztą, jak niewielki kawałek plastiku, dzięki któremu dość długą rurę możemy owinąć wokół bazy i spokojnie położyć. Od razu jednak zaznaczę, że z tym plastikiem nieco się musiałam siłować, nie chciał wejść po dobroci.
No właśnie, rura. Ta ma długość aż 1,5 metra – wierzcie mi, to zdecydowanie w sam raz (na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest za długa). Do tego jest też aż 2,5-metrowy przewód zasilający, co akurat nie do końca rozumiem – osobiście zależy mi na tym, by baza była jak najdalej od kotów, a sama długość kabla nie ma większego znaczenia. Z drugiej strony – lepiej, że jest tak długi, niż jakby miał być bardzo krótki.
Pozostając w temacie konstrukcji, w oczy rzucają się dwie rzeczy. Pierwsza to pokrętło sterujące, pozwalające nam zmieniać tryby działania. Te są cztery, przy czym najniższy jest dość sprytny, bo dzięki systemowi IntelliCare, start odkurzacza jest progresywny – zaczyna od naprawdę cichego działania i stale rośnie. Szkoda, że nie ma trybu, który jest cichy od początku do końca.
Druga rzecz to z kolei pojemnik na nieczystości (sierść, kurz, etc.) o pojemności 1 l. Można go w bardzo łatwy sposób wyjąć z obudowy i opróżnić. W nim także znajduje się filtr.
Wypadałoby jeszcze dodać, że konstrukcja zdaje się być przemyślana również pod względem mobilności. Dzięki wbudowanej rączce urządzenie można swobodnie przenosić z miejsca w miejsce, czemu zresztą sprzyja waga całości, wynosząca 2,9 kg. Wymiarowo zresztą też nie mamy do czynienia z dużym sprzętem – to tylko 29,4 x 18,5 x 23,2 cm.
Jak sprawdza się Mova G1 Pro?
Wszystko tak naprawdę zależy od tego, jakie są nasze oczekiwania. Ja, mając wcześniejsze doświadczenia z wyczesywaniem moich kotów z użyciem Dreame Z30, doskonale wiedziałam, że łatwo w przypadku testów Mova G1 Pro nie będzie. Bo o ile czyszczenie szczotką, gdy urządzenie nie pracuje, jest super (moje kociaki naprawdę lubią tę szczotkę), tak gdy tylko uruchamiam odkurzacz, nawet na tym najniższym trybie Level Care, puchate słodziaki uciekają.
To dobry moment, by wspomnieć, że na najniższym poziomie wydobywająca się z odkurzacza głośność to zaledwie 36 dB. Maksymalnie dobija jednak już do 65 dB, co stanowi barierę nie do przeskoczenia. Trudno się jednak temu dziwić – mamy do czynienia z odkurzaczem o maksymalnej mocy ssania 11000 Pa i mocy znamionowej 350 W.
Od początku wiedziałam, że w moim przypadku opcje związane z pielęgnacją zwierząt ograniczą się do wyczesywania bez podłączenia do prądu (a szkoda, bo gdy odkurzacz działa, zasysa całą sierść do środka przez rurę), bo pazurki regularnie obcinamy (nie wyobrażam sobie ich piłować), a sierści spomiędzy nich nie wycinamy, bo sama groomerka sugerowała nam podczas jednej z wizyt, by tego z różnych względów nie robić.
A zatem moje koty są średnimi testerami pełni możliwości Mova G1 Pro – częściowo przez awersję do dźwięków różnej maści, a częściowo przez nasze dbanie o nie w inny sposób. Na szczęście na tym możliwości tego sprzętu się nie kończą, bo jest to w końcu też… odkurzacz. W grę u nas wchodzi solidna eksploatacja rolki do usuwania sierści (świetnie sprawdza się na płaszczu, ale już dużo gorzej na koszulkach – im grubszy materiał, tym radzi sobie lepiej) oraz szczotki czyszczącej do mebli, kanap, etc..
Cena Mova G1 Pro i dostępność w Polsce
Byłam bardzo ciekawa jak moje koty zareagują na Mova G1 Pro i w sumie nie zdziwiłam się – znam je na tyle dobrze, by wiedzieć, że po prostu będą się bały. Na nic niestety zdała się opcja progresywnej zwiększania mocy ssania (a co za tym idzie – wzrostu głośności pracy), bo moje czworonogi to takie trochę boikoty.
Nie jestem jednak w stanie powiedzieć na temat Mova G1 Pro nic innego niż to, że to naprawdę fajny sprzęt. Jasne – to, jak się u was sprawdzi, zależy wyłącznie od waszych kotów (czy psów) – ale nie można mu odmówić wszechstronności, mobilności, a przy tym możliwości pielęgnacji czworonogów w zaciszu swoich czterech ścian i utrzymania czystości wokół. Ten sprzęt to po prostu fajna sprawa, choć poziom zadowolenia z niego będzie zalezał głównie od… Waszych czworonogów, a nie od Was samych.
Cena Mova G1 Pro w Polsce wynosi ok. 499 złotych.