Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak solidną markę udało się zbudować malutkiemu studiu TaleWorlds Entertainment. Na Mount & Blade II: Bannerlord czekały setki tysięcy graczy, a gra zaliczyła jedną z lepszych premier tego roku na platformie Steam. Choć na opuszczenie przez nią usługi early access przyjdzie nam jeszcze poczekać, to już teraz widać, że przed twórcami jeszcze bardzo wiele pracy, zanim projekt będzie w stanie spełnić oczekiwania fanów.
Artykuł opisuje stan trybu dla jednego gracza w maju 2020 roku. Wiele jego elementów może ulec całkowitemu przebudowaniu w ciągu procesu produkcji.
Cierpliwość jest cnotą, ale bez przesady
Bannerlord był chyba najbardziej wyczekiwaną przeze mnie grą ostatnich lat, choć przyznam, że mój zapał malał w miarę publikowania przez TaleWorlds kolejnych zajawek produkcji. Na następcę Mount & Blade: Warband przyszło nam czekać prawie osiem lat i, gdybym miał powiedzieć już w tym momencie, na samym początku tego wpisu, czy było warto tyle czekać, to moja odpowiedź byłaby krótka i dość oczywista w swoim przekazie. Nie, absolutnie nie było warto. Jako ogromny fan poprzednika jestem mocno zawiedziony tym, co mi zaserwowano.
Stwierdzenie to jest jednak uwarunkowane kilkoma czynnikami, które mogą wpłynąć na wasz odbiór gry i postaram się je w rozsądny sposób ocenić, nie unikając przy tym porównań do poprzednich części serii. To jest kolejny Mount & Blade, owszem, ale nie taki, jakiego mogli spodziewać się miłośnicy cyklu.
Wyhoduj sobie lorda – czyli w końcu przyzwoity kreator postaci
W poprzednich odsłonach serii graczy witał szkaradny, toporny i bardzo nieczytelny ekran tworzenia woja, który – choć miał swój klimat – to sprawiał wrażenie mało istotnego i w gruncie rzeczy mógłby zostać zastąpiony przez najprostsze okienko przypisywania punktów do danych umiejętności. Bannerlord rozwija ten pomysł i, ku mojemu zdziwieniu, gracz otrzymuje całkiem sporo możliwości dostosowania postaci pod własne widzimisię.
Poza wyborem początkowej frakcji mamy możliwość zdecydowania o tym, czym zajmował się nasz wojownik lub wojowniczka w poszczególnych etapach dorastania. Wybór ten ma wpływ na to, jak rozdysponowane zostaną początkowe punkty umiejętności naszej postaci. Do tego dochodzi zdecydowanie o fachu naszych rodziców, rozbudowany kreator wyglądu i parę innych ciekawostek.
Opcji jest sporo i nareszcie czuć, że każda z nich ma wpływ na naszą rozgrywkę. Wszystko zostało bardzo dobrze opisane tak, aby umożliwić nam pełną kontrolę nad statystykami, które chcemy rozwinąć. Nareszcie Mount & Blade doczekało się kreatora postaci, jakiego nie powstydziłyby się pełnoprawne gry RPG.
Wstęp niby po staremu, ale udawajmy, że jest inaczej
Sigmar – mój bohater – obudził się w wiosce, w której niemalże od razu dołączył do niego brat informujący o porwaniu najmłodszego z członków naszego klanu przez osiadłych nieopodal bandytów. Ochoczo zgodziłem się pomóc bratu, bo przecież nie mam innego wyboru. Brzmi znajomo?
Prolog Bannerlorda to praktycznie kropka w kropkę kopia pierwszej misji z poprzedniej części z tym, że losowy miejski kupiec i jego brat zostali podmienieni na dużo bliższe nam osoby. Po co? Nie wiem. Nie poprawia to jakości historii, a wręcz przeciwnie – dodaje jej zbędnej pretensjonalności.
Dialogi wciąż są diabelnie nudne i na ten moment całkowicie pozbawione udźwiękowienia. Rozumiem, że w przypadku losowo generowanej treści zadań nie można było pokusić się o nagranie dialogów, ale przy dużo większym budżecie niż poprzednicy TaleWorlds mogli przynajmniej przygotować kilka zestawów „pomrukiwań” czy innych odgłosów wydawanych przez naszych rozmówców. Jest jednak iskierka nadziei.
Jedna z postaci w grze posiada głos, jednak nadal nie jest to pełne udźwiękowienie dialogów, a jedynie niektórych kwestii. Podejrzewam, że własne głosy otrzymają najistotniejsze dla świata postaci i być może nasz bohater bądź bohaterka. Ogromne zainteresowanie tytułem zwiększa prawdopodobieństwo tego, że w kwestii dźwięku doczekamy się czegoś więcej aniżeli okrzyków bojowych.
Ale to już było…
Po starciu z grupą bandytów, które zakończyło się dla Sigmara zwycięskim pojedynkiem jeden na jednego z hersztem przeciwników, nastąpiło ponowne, póki co ostatnie spotkanie z bratem mojego wojownika. Po krótkiej wymianie zdań mapa świata gry stanęła przede mną otworem i mogłem rozpocząć wojaże na własną rękę.
W Mount & Blade: Warband spędziłem dobrych kilkadziesiąt godzin, więc jako bądź co bądź weteran serii ruszyłem robić dokładnie to, co robiłbym na początku rozgrywki w poprzednich częściach cyklu – zebrać drużynę. W Bannerlorda gra się niemal bliźniaczo podobnie jak w poprzedników.
Niektóre zadania poboczne uległy przeprojektowaniu na inne, choć wciąż rażąco podobne do swoich pierwowzorów historyjki, mapa świata gry doczekała się kilku istotnych usprawnień (przyspieszanie czasu podróży!) i w czasie naszych eskapad jest całkiem sporo do roboty, bo o wiele łatwiej natrafić na zadanie poboczne czy grupy przechadzających się nieopodal bandytów.
Te wszystkie usprawnienia to jednak o wiele za mało, aby stworzyć pozory, jakoby Bannerlord był pełnoprawną kontynuacją serii. Mount and Blade II początkowo sprawia wrażenie sporej paczki modów do Warbanda, wycenionej na prawie 200 złotych. Jest na szczęście kilka aspektów, w których najmłodsze dziecko TaleWorlds się broni. Dość nieporadnie, ale zawsze coś.
Pierwsza, moim zdaniem najlepsza i największa zmiana w grze, to system walki. Ten uległ sporej aktualizacji i stał się bardziej wymagający, a co za tym idzie – piekielnie satysfakcjonujący. Każdy cios osadza na przeciwnikach krwawą smugę, a ci nareszcie zaczęli bronić się nieco sprawniej niż w przypadku poprzednich odsłon Ostrza i Wierzchowca. Przyzwyczajony do głupiutkich wojowników z poprzednich części rzuciłem się na wspomnianego wcześniej przywódcę bandytów bez większego namysłu i poległem dwukrotnie nim udało mi się go pokonać, a grałem jedynie na średnim poziomie trudności.
Kolejną pozytywną zmianą jest wspomniany powyżej poziom trudności. Ten możemy modyfikować pod kilkoma względami tak, aby rozgrywka sprawiała nam możliwie jak najwięcej satysfakcji. Ja najlepiej bawiłem się ze zmniejszonymi obrażeniami otrzymywanymi przez gracza oraz szybszą rekrutacją wojowników. Resztę proponuję pozostawić na poziomie „realistycznym”, choć jest to mocno subiektywny aspekt rozgrywki i najlepiej będzie, jeśli każdy spróbuje pograć chwilę na każdym z dostępnych wariantów.
Równie mocno ucieszyły mnie zmiany systemu komend wydawanych naszym armiom. Nareszcie zarządzanie wojskiem stało się frajdą, a nie walką z nieintuicyjnym interfejsem. Aspekt taktyczny gry uległ znacznej rozbudowie i szarża nie zawsze będzie najlepszym wyjściem w wyrównanym pojedynku, a i nasi towarzysze zdają się zachowywać bardziej wiarygodnie, choć nie we wszystkich sytuacjach. Niemniej, jest to spore udogodnienie dla fanów pseudo realistycznych bitew i warto mieć to na uwadze.
Dłuższa i bardziej monotonna budowa armii
Bannerlord nieco balansuje rozgrywkę pod względem rekrutacji wojsk, choć moim zdaniem pozbawia ten aspekt gry pewnej dozy frajdy. Wcześniej gracze mogli spotkać w karczmie uzbrojonych po zęby najemnych rycerzy, którzy skorzy byli dołączyć do drużyny za niekiedy dość sporą opłatą. W Mount & Blade II gospody gromadzą jedynie skromnych i stosunkowo niegroźnych rzezimieszków, którzy mogą przydać się w bardzo wczesnej fazie rozgrywki.
W efekcie trzon armii możemy budować jedynie poprzez rekrutowanie zdobytych w boju więźniów, najmowanie zbrojnych po zdobyciu odpowiedniego poziomu reputacji z danym miastem i nabijając poziomy naszym obecnym towarzyszom, co ulepszy ich ekwipunek i zdolności bojowe.
Ostatnie dwa z powyższych rozwiązań tworzą jeden z największych problemów Bannerlorda – okropny grind, który jest nieunikniony, jeśli chcemy stosunkowo szybko zdobyć przynajmniej przeciętną armię. Jasne, w poprzednich odsłonach cyklu też musieliśmy wykonywać powtarzalne zadania, ale nie było to wymagane do zbudowania poczucia potęgi u gracza.
Na szczęście, po zdobyciu przynajmniej kilkudziesięciu lepszych wojów kwestia rekrutacji sojuszników staje się mniej problematyczna, bo w nasze ręce coraz częściej zaczynają wpadać wysokopoziomowi jeńcy, którzy po chwili w niewoli z chęcią dołączą do naszej armii. Nie zmienia to faktu, że problem z mechaniką tworzenia wojskowej kompanii wciąż istnieje i sprawia, że pierwsze godziny rozgrywki są piekielnie nudne i mocno ograniczone przez niedużą siłę podlegającym nam jednostek.
Piękne twierdze i błędni rycerze
Bardzo mieszane wrażenia przynosi również obleganie zamków. Same twierdze prezentują się dużo ciekawiej niż w poprzednich odsłonach gry i trudno odmówić im klimatu, a oblężenia zdają się być bardziej dynamiczne, choć może to kwestia usprawnionego systemu walki i inteligencji NPC.
Przed szturmem mamy możliwość strategicznego rozstawienia naszych wojsk i machin oblężniczych, co w teorii powinno dać nam większą kontrolę nad polem bitwy. No właśnie – w teorii. W trakcie swojej rozgrywki miałem okazję wziąć udział w kilku oblężeniach i w każdym z nich gra zawiodła pod względem mechaniki.
O ile całkowicie losowe zsunięcie się mojej postaci z drabiny, które poskutkowało śmiercią i zablokowanie drogi do zamku przez żołnierzy można wybaczyć, tak w ciągu rozgrywki natknąłem się na absolutnie niewybaczalny i irytujący błąd. Po trwającym dobrych 10 minut, dość wymagającym oblężeniu, dotarłem do zamkniętych drzwi, które mieli wyważyć sprzymierzeni ze mną wojownicy. Pech chciał, że atakowali oni uparcie ścianę obok drzwi, a moje ataki nie przyniosły oczekiwanego efektu. Rezultatem tej sytuacji było niestety poddanie się i wczytanie zapisu, aby ponownie rozegrać bitwę. Z błędem tym zmaga się wielu innych graczy już od kilku ładnych tygodni, więc dziwię się, że nadal nie został on załatany.
A skoro już przy błędach jesteśmy, to stanowią one prawdziwą zmorę Mount & Blade II: Bannerlord. Grałem w bardzo wiele gier dostępnych we wczesnym dostępie i przysięgam, że nigdy, ale to przenigdy nie trafiłem w jednej produkcji na tyle psujących rozgrywkę bugów. Najnowszy twór TaleWorlds to istne zoo dla rozmaitych glitchy i niedopracowań.
Natrafiłem tu na chyba każdy możliwy rodzaj błędu. Od blokującej się w teksturze postaci, przez znikające przedmioty, aż po całkowicie zepsute, niewykonalne zadanie poboczne. Nie jestem w swoich doświadczeniach jedyny, bo na ogrom niedopatrzeń narzeka bardzo wielu użytkowników i moim zdaniem nawet jak na dość rozbudowaną grę we wczesnym dostępie, ich ilość jest skrajnie niedopuszczalna.
Pochwalić za to muszę deweloperów, którzy pozostają w kontakcie z fanami i starają się na bieżąco wypuszczać coraz to większe łatki wprowadzające zarówno nową treść, jak i eliminujące niektóre problemy.
Przepiękna brzydota
W starszych odsłonach Mount & Blade najbardziej zestarzała się pseudo realistyczna oprawa graficzna, która dziś wygląda wręcz okropnie i nie ratuje jej żadna modyfikacja. Bannerlord prezentuje się o niebo lepiej, choć i tutaj – jak chyba w każdym aspekcie gry – jest dość nierówno.
Przepiękne, przesiąknięte średniowiecznym klimatem krajobrazy i cudowna gra świateł przeplatają się z okropnymi animacjami i nieostrymi teksturami, co w efekcie tworzy grę wyglądającą po prostu dobrze, jednak potencjalny zachwyt zostaje szybko stłumiony przez liczne przejawy archaicznej brzydoty i wspomniane wcześniej glitche graficzne. Szkoda, choć podejrzewam, że kolejne aktualizacje i fanowskie mody poprawią wygląd gry.
Nierówną oprawę wizualną wynagradza optymalizacja, która jest całkiem niezła biorąc pod uwagę, że Warband potrafił chrupnąć na moim komputerze ze średnio-wysokiej półki, a tutaj spadków płynności uświadczyłem jedynie w naprawdę skrajnych sytuacjach na najwyższych ustawieniach graficznych. Choć próżno mówić tu o szczycie optymalizacyjnych marzeń, to warto docenić fakt, że mało która gra udostępniana we wczesnym dostępie działa stabilnie już we wczesnym stadium rozwoju.
Niezaprzeczalnym atutem designu wizualnego gry jest też to, że jest bardziej różnorodna względem poprzedników i na identyczne lokacje (nie wliczając obozów bandytów) trafiamy stosunkowo rzadko, a liczba modeli uzbrojenia jest całkiem zadowalająca. Ubrania i oręż wyglądają adekwatnie do swoich statystyk, co eliminuje dość śmieszne sytuacje, kiedy zardzewiały mieczyk miał lepsze statystyki od potężnej klingi złupionej z wysokopoziomowych przeciwników.
Nie jest tragicznie, ale miało być dużo lepiej
Jako fan serii nie bawiłem się przy Bannerlordzie źle. Wręcz przeciwnie – model rozgrywki zaproponowany przez TaleWorlds Entertainment po prostu idealnie wpasowuje się w moje gusta i jakiekolwiek błędy nie były w stanie zaburzyć frajdy, jaką dawało mi bieganie po mapie i pokonywanie kolejnych przywódców wrogich frakcji, czy prowadzenie epizodycznej działalności jako handlowiec przemierzający kontynent wzdłuż i wszerz.
Największym problemem gry nie jest jej niedopracowanie, bo jest ono w miarę uzasadnione ze względu na tymczasowy model sprzedaży. Okropnie boli mnie to, że po ośmiu latach produkcji Bannerlord przypomina rozbudowany zestaw modyfikacji do swoich poprzedników. Osiem lat to bardzo, ale to bardzo dużo jak na produkcję gry wideo z częścią treści zapożyczoną od wcześniejszych odsłon cyklu, a dla skali powiem tylko, że w tym czasie CD PROJEKT RED byłoby w stanie dwukrotnie stworzyć w całości Wiedźmina 3: Dziki Gon.
Brakuje tu nowej treści i większego rozbudowania znanych mechanik. Postęp względem poprzedników jest wręcz żenująco mały i zastanawiam się, co właściwie robili twórcy przez prawie dekadę, bo nie widać tu ani zbyt dużych nakładów pracy włożonych w rozwój gry, ani tym bardziej w dopracowanie tego, co udało się już stworzyć. Wielka szkoda.
Mount & Blade II nie jest w tym momencie warte stu sześćdziesięciu złotych, na które zostało wycenione. Stwierdzenie to nie dotyczy oczywiście najbardziej zagorzałych fanów serii, którzy na kontynuację czekali z zapartym tchem od pierwszej zapowiedzi i chcą aktywnie angażować się w rozwój gry, sprawdzając przy okazji każdą najmniejszą nowość. W innym przypadku odradzam zakup i przełożyłbym go na za kilka miesięcy lub do momentu opuszczenia przez grę early acces, co nastąpić ma za około rok.
Do czasu oficjalnej premiery wszyscy ochotnicy będą musieli liczyć się z dziesiątkami błędów i licznymi frustracjami, które w pewnym stopniu zrekompensuje usprawniona względem Warband mechanika, która wciąż bawi tak samo dobrze.
Polecamy również:
Riot Games stworzyło najlepszy auto battler na rynku – recenzja Teamfight Tactics