Microsoft Defender to jeden z bardzo przydatnych elementów Windowsa 10. Pełni funkcje antywirusa wystarczająco dobrze, by nie przejmować się instalacją jakiegoś dodatkowego oprogramowania ochronnego. Ostatnio jednak, program zaczął dziwnie się zachowywać.
Nigdy nie wiesz, co Defender knuje w ciemności
Prawda jest taka, że raczej mało kto z nas szpera dla przyjemności w plikach Windowsa, poszukując plików o egzotycznych rozszerzeniach i sprawdzając, w jaki sposób wpływają na pracę systemu operacyjnego. Dopóki wszystko wydaje się działać w miarę sprawnie, po prostu nie zaprzątamy sobie tym głowy.
Identycznie sytuacja wygląda z Microsoft Defenderem – oprogramowaniem dbającym o to, by nasz komputer z Windowsem 10 nie został zainfekowany przez wirusa czy inny złośliwy kod. Jednak jak każda inna rzecz stworzona przez ludzi, Defender także potrafi czasem przestać działać tak, jak trzeba.
Ostatnio Bleeping Computer zgłosił dość zabawną awarię Microsoft Defendera, polegającą na chorobliwym tworzeniu bezużytecznych plików i zapełnianiu nimi jednego z folderów systemowych. Takich plików mogły być dziesiątki, a nawet setki tysięcy. Najprawdopodobniej stanowiły zapisy funkcji haszujących, co samo w sobie nie było niebezpieczne, nie mówiąc już o tym, że pojedynczy plik ważył jedynie 2-4 KB. Jednak ich spore nagromadzenie zajmowało niepotrzebnie miejsce na dysku – w niektórych wypadkach nawet 30 GB, a to mogło już wpływać na wydajność systemu czy utrudniać tworzenie kopii zapasowych danych.
Microsoft po cichu łata Defendera
Najnowsza wersja programu Microsoft Defender, a dokładnie edycja oznaczona numerami 1.1.18100.6., pozbawiona jest już tego nietypowego błędu. Program zachowuje się jak należy i nie tworzy niepotrzebnie tysięcy zbędnych plików.
Gigant z Redmond nie zdecydował się opublikować szczegółów dotyczących dziwnego zachowania Defendera ani plików, które w swym szaleństwie produkował. Pozostaje mieć więc nadzieję, że bunt maszyn został ponownie odłożony w czasie.