Mass Effect Edycja Legendarna - ME2 - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Mass Effect Edycja Legendarna

Mass Effect Edycja Legendarna – recenzja remastera epickiej przygody, która niezmiennie zachwyca

To już prawie 14 lat! W listopadzie 2007 roku na konsoli Xbox 360 zadebiutowała pierwsza odsłona przygód komandora Sheparda. Zwieńczenie trylogii trafiło na rynek 5 lat później. Mass Effect zachwycał rozbudowanym uniwersum, wyrazistymi postaciami i intrygującą fabułą. Gry jednak ewoluują i to, czym zachwycali się gracze kilkanaście lat temu, dziś może trącić myszką. Czy EA podołało w przypadku zbiorczego wydania w Mass Effect Edycja Legendarna? Zapraszam Was serdecznie na test remastera z punktu widzenia absolutnego fana uniwersum.

„Nazywam się komandor Shepard, a to mój…”

Mogło się wydawać, że opracowany przez studio BioWare świat Mass Effecta to studnia bez dna, z której można czerpać garściami, produkując niemalże taśmowo kolejne tytuły. Po wydaniu trzeciej części gry, która wieńczyła trylogię, fani z utęsknieniem wypatrywali prequeli i sequeli historii komandora Sheparda. Zamiast tego dwa lata później na rynek trafiła część z podtytułem Andromeda, która zdecydowała się uderzyć w zupełnie inne tony. Kompletnie nowi bohaterowie i nowe rasy, a to wszystko osadzone w uniwersum na 7 lat przed wydarzeniami z pierwszej odsłony serii.

To miał być nowy początek dla serii Mass Effect. Jak wyszło? Po początkowych ogromnych problemach ze stanem technicznym gry, można powiedzieć, że tytuł został przyjęty przez graczy ciepło, ale nijak mu było do szacunku, jakim cieszyły się poprzednie odsłony. W sieci przeważały oceny na poziomie 7/10, kiedy trylogia celowała w 9, a nawet 10. Po premierze Andromedy, dość szybko było słychać o tym, że „Elektronicy” chcą kolejnej odsłony. Ciągle zmieniająca się koncepcja, problemy w BioWare, skutkowały tym, że skończyło się na pomyśle. Do dziś nie widzieliśmy pełnoprawnej, nowej części serii.

Mass Effect: Edycja Legendarna kupicie w Media Expert: na PlayStation i Xboksa.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Komandor Shepard powraca w remasterze trylogii Mass Effect – fot. Tabletowo.pl

Trzeba przyznać, że droga prowadząca do zbiorczego wydania trylogii Mass Effect była długa i kręta. Chyba nikt nie spodziewał się tego, że Electronic Arts i BioWare każą czekać na to aż tak długo. Być może zamieszanie związane z produkcją kolejnej części miało na to istotny wpływ. Pomimo faktu, że głosy docierały do graczy od co najmniej dwóch, a może i trzech lat, na konkrety przyszło nam czekać aż do listopada 2020 roku, kiedy finalnie zdecydowano potwierdzić pracę nad remasterem.

Później poszło już z górki. Kolejne miesiące to podgrzewanie atmosfery przez EA. Liczne zapowiedzi usprawnień na oficjalnej stronie gry czy też krótkie i dłuższe filmy, zestawiające zmiany w stosunku do oryginalnych wydań. Było tego sporo, a fani zacierali ręce. Przynajmniej do momentu, w którym doszło do małego zgrzytu, a mianowicie ujawnienia ceny.

Ale po co to wszystko?

Od 269 do nawet 299 złotych za remaster. Czy to uczciwa cena za produkcje, które już jakiś czas zabawiły na rynku? W tym tekście postaram się odpowiedzieć i na to pytanie. Zacznijmy jednak od początku. Od tego, czym w zasadzie jest Mass Effect Edycja Legendarna oraz jakie zmiany i ulepszenia zapowiedzieli deweloperzy w stosunku do oryginalnych wydań.

Już na wstępie chcę zaznaczyć, że nie będzie to typowa recenzja. Wszystkie trzy części doczekały się tylu opinii, że nie ma sensu powielać tego samego jeszcze jeden raz. Tym tekstem chciałbym Wam dać obraz tego jak postrzegam zmiany, których doczekaliśmy się w nowym, odkurzonym wydaniu. Czy seria nie za bardzo się zestarzała? Jak wygląda stan techniczny?

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
W trakcie przygody przyjdzie nam jeszcze raz odwiedzić tak kultowe miejsca jak Cytadelę czy Omegę – fot. Tabletowo.pl

Czy po prostu warto sięgnąć po Mass Effect Edycja Legendarna? Jeśli jesteście tym zainteresowani, to serdecznie zapraszam do artykułu. Zarówno w tekście, jak i na zdjęciach z gry, starałem się uniknąć istotnych spoilerów z dalszej części gry, aby nie psuć zabawy tym, co nie grali, a ci, co grali, ale mogli zapomnieć, mieli okazję przeżywać historię jeszcze jeden raz.

Czym jest Mass Effect Edycja Legendarna?

Mass Effect Edycja Legendarna to, jak już wspomniałem, zbiorcze wydanie wszystkich trzech części trylogii, opowiadających o losach komandora Sheparda i jego załogi. Gra została wydana na PC, PlayStation 4 i 5, Xbox One i w testowanej przeze mnie wersji na Xboksa Series X/S. W skład pakietu wchodzą wszystkie wydane dodatki, zaczynając od tych drobnych, jak zestawy broni i pancerzy, po te fabularne, zawierające zupełnie nowe misje do wykonania. Łącznie wszystkich DLC jest ponad 40.

Jedynym z głównych zadań, jakie postawili sobie deweloperzy, było poprawienie jakości grafiki i możliwie maksymalne zrównanie balansu we wszystkich trzech częściach. Nie zabrakło grafiki 4K, usprawnionych modeli i efektów świetlnych, obsługi HDR czy też poprawionych przerywników filmowych. Warto zaznaczyć, że gra różni się nieco w przypadku wydań na różne konsole, tym bardziej, że zagrać możemy na konsolach obecnej, jak i ubiegłej generacji.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Ponowne wejście na pokład Normandii to bardzo wydarzenie przepełnione nostalgią – fot. Tabletowo.pl

Z danych przekazanych przez EA wynika, że – poza pecetami – najlepszej jakości można spodziewać się na Xbox Series X, gdyż tylko ta konsola daje możliwość ogrania tytułu w rozdzielczości 1440p i aż 120 klatkach na sekundę. Nowością w przypadku konsol jest możliwość wybrania trybu działania gry pomiędzy tym preferującym najlepszą jakość grafiki, a najwyższą płynność rozgrywki. Wybór dostępny jest we wszystkich częściach. Trzeba pamiętać, że tabelka a rzeczywistość to jedno, a czy są istotne i zauważalne różnice, to pokażą już specjalistyczne testy, zestawiające oba wydania w podobnych warunkach.

Porównanie wersji Mass Effect Legendary Edition - strona EA
Źródło: EA

Mass Effect prawie zawsze skupiał się na dostarczeniu jak najlepszej przygody dla graczy singlowych. To zmieniło się w ostatniej odsłonie trylogii, gdzie został wprowadzony tryb rozgrywki wieloosobowej. Co więcej, aktywna rozgrywka w tym trybie była konieczna, jeśli chcieliśmy osiągnąć teoretycznie najlepsze zakończenie kampanii singlowej w Mass Effect 3.

To od początku spotkało się z ogromną krytyką graczy – ostatecznie twórcy zdecydowali, że tryb multiplayer został całkowicie wycięty z Edycji Legendarnej. To, czy uda nam się osiągnąć „szczęśliwy koniec” historii Sheparda, zależy teraz tylko i wyłącznie od naszych poczynań offline.

Opisane przeze mnie wyżej zmiany uznałbym za te najważniejsze. Tych pomniejszych jest natomiast znacznie więcej, jednakże nie wiedząc o ich istnieniu, jest duże prawdopodobieństwo, że ktoś, kto nie ogrywał danego tytułu kilka miesięcy wcześniej, w ogóle by ich nie zauważył.

Edytor postaci został ujednolicony we wszystkich częściach. Żeńska postać Sheparda, które zadebiutowała przy okazji ME3, jest teraz dostępna w pierwszej, jak i drugiej odsłonie. Dodano również tryb fotograficzny z garścią filtrów, który jest taki sam na przestrzeni całej trylogii.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Tryb fotograficzny jest teraz dostępny we wszystkich trzech częściach – fot. Tabletowo.pl

Jest też mała garść zmian dotyczących balansu samej rozgrywki, jak i systemu broni czy poruszania pojazdami, ale o nich wspomnę więcej w dalszej części tekstu. Bez zaskoczenia najwięcej z nich dotyczy ME1. Inne lata to inne przyzwyczajenia graczy, które trzeba było choć kosmetycznie dostosować do tych panujących dzisiaj.

Dość jednak teorii i cyferek. Przejdźmy do mięsa, czyli samej rozgrywki.

Oczarowany przez déjà vu

Z racji tego, że nowa edycja spina wszystkie części na raz, uruchomienie gry z dashboardu konsoli przeniesie nas do specjalnie przygotowanego launchera. Jest to proste menu z możliwością wyboru, w którego Mass Effecta chcemy zagrać. Nie ma żadnego przymusu zaczynać od pierwszej części. Warto zaznaczyć, że wszystkie części możemy instalować osobno, jeśli chcemy zaoszczędzić trochę miejsca na dysku.

Co ciekawe, jeśli zdecydujemy się zacząć od drugiej lub trzeciej części, a co za tym idzie tworzyć zupełnie nową postać, nie importując zapisów gry z poprzedniej części, możemy zapoznać się z interaktywnym komiksem „Genesis”, który pozwoli poznać najistotniejsze fakty z wcześniejszej odsłony, a także podjąć kluczowe decyzje, które będą miały raz mniejszy, a raz większy wpływ na historię w kolejnej części gry.

Owszem, element ten pojawił się już wcześniej i nie jest czymś zupełnie nowym, ale fajnie, że BioWare nie zapomniało o nim i w Edycji Legendarnej. Daje to więcej swobody, a i możliwości pełniejszego zatonięcia w historii, gdyż jest mniejsza szansa na to, że zapomnimy o istotnych faktach.

Schemat jest w przypadku każdej z odsłon dokładnie ten sam. Tworzymy, importujemy lub wybieramy gotowego bohatera, ustalamy poziom trudności, asysty i w zasadzie z miejsca jesteśmy przygotowani do wskoczenia w świat galaktycznej przygody i… o rany. Nawet nie zadawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo za tym tęskniłem.

Mass Effect dalej potrafi oczarować. Fabuła, bohaterowie czy absolutnie fenomenalna ścieżka dźwiękowa sprawiają, że doświadczenie, jakim jest ten tytuł, jest niemalże nie do podrobienia. W tej warstwie po prostu „wszystko gra” i wydaje się być ze sobą spójne. Ogromne ukłony w kierunku projektantów, gdyż moim zdaniem stworzyli coś ponadczasowego, co nie zestarzeje się jeszcze przez kilka dobrych lat. Oczywiście, że w remastrze deweloperzy tego nie mogli zmienić, ale uważam, że warto o tym wspomnieć, bo jest to i zawsze był najistotniejszy element serii.

Archaizm kontrolowany

Najwięcej moich obaw było skierowanych w stronę pierwszej odsłony trylogii. Nie bez powodu, gdyż niespełna 14 lat na karku potrafi zrobić swoje. Czy moje obawy były słuszne? Uważam, że nie i, choć nie obyło się bez malutkich wpadek, to całość zdecydowanie się broni. Siłą rzeczy zostały pewne archaiczne na dzisiejsze czasy mechaniki, które są tak głęboko zaszyte w rozgrywkę, że nie sposób byłoby je zmienić. Uważam jednak, że twórcy w remastrze dobrze „przypudrowali nosek” pierwszego Mass Effecta.

Wszystkie menu przeszły gruntowane przebudowanie, a ilość wyświetlanych na ekranie informacji jednocześnie została zredukowana. Teraz korzystanie z apteczek i broni zostało zbalansowane tak, aby było mniej irytujące, chociażby za sprawą skróconych czasów oczekiwania i zwiększonej pojemności inwentarza.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
„Legendarne” windy powracają i w zremasterowanej, pierwszej częsci gry – fot. Tabletowo.pl

Każdy, kto grał, a pewnie i każdy, kto kiedyś słyszał o ME1 wie, czym były windy, które służyły do przemieszczania się naszych postaci pomiędzy poszczególnymi instancjami, a naprawdę stanowiły skrzętnie ukryte wczytywanie. Tak, one dalej są w zremasterowanej wersji, ale po wejściu do nich gracze mogą po kilku sekundach pominąć dyskusję swoich postaci i zjawić się na nowym obszarze. Fajnie, że jest wybór, a nie przymus. Klimat oryginału został zachowany i, jeśli ktoś ma ochotę posłuchać, co mają do powiedzenia postacie, to może to zrobić, ale nie musi.

Jeśli mowa o archaicznych elementach jedynki, nie mogło zabraknąć pojazdu Mako, który stanowił swego rodzaju czołg do przemieszczania się na dłuższych obszarach po eksplorowanych przez nas planetach. Oryginalne sterowanie tym pojazdem można było uznać za przymusową karę. W nowym wydaniu twórcy odświeżyli sposób poruszania się naszego wehikułu. Jest teraz zdecydowanie lepiej. Pojazd da się dość szybko wyczuć i nie trzeba toczyć jednoczesnej bitwy z przeciwnikami i naszym czołgiem. Co prawda Mako dalej potrafi odbijać się od powierzchni jak sprężyna, to nie jest to już aż tak irytujące, jak w oryginalne. Został jednak pewien „duch” z oryginału.

Mako nie jest już tak irytującym pojazdem jak to miało miejsce w oryginalnej jedynce – fot. Tabletowo.pl

HDR jest wspaniały

No dobrze, wiemy już co nieco o mechanikach, a jak prezentuje się grafika? Istotnie spoglądając na wszystkie trzy części da się teraz odczuć, że tym produkcjom bliżej do siebie. O ile pomiędzy ME2 i ME3 różnica jest niemalże niewidoczna, tak ME1 dalej troszeczkę odstaję. Nie ma jednak porównania do tego, jak gra wyglądała w 2007 roku. Jest zdecydowanie lepiej. Szczerze mówiąc to przypominając sobie, jak ta gra wyglądała na maksymalnych detalach na PC, doznałem lekkiego szoku. Nie jest to w oryginale gra brzydka, ale zdecydowanie zapamiętałem ją jako dużo ładniejszą. Choć to chyba taki syndrom „powrotów”.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Uratowanie świata będzie wymagało od nas wielu trudnych decyzji i poświęceń – fot. Tabletowo.pl

Osobiście na mnie duże wrażenie robi HDR, który naprawdę robi robotę. Kolory są dużo żywsze, a dzięki temu galaktyczna przestrzeń nabrała w Mass Effecie pazura. Usprawnione modele postaci wyglądają całkiem ładnie i jest im zdecydowanie bliżej na przestrzeni wszystkich trzech części. Na plus zasługują zmiany w oświetleniu, które w grach osadzonych w kosmosie potrafią tworzyć niepowtarzalny klimat.

W tym miejscu drobna uwaga z mojej strony dla posiadaczy konsol. Gra sama z siebie nie przypomniała mi o odpowiedniej kalibracji trybu HDR. Należy to zrobić samemu, wchodząc w każdej grze w „Dodatki” – „Ustawienia” – „Kalibracja”. W przypadku nowych Xboksów tryb Auto HDR poradzi sobie, kiedy my zapomnimy o ustawieniu, ale to, co możemy osiągnąć sami w aplikacji, wydaje się dawać minimalnie lepsze rezultaty.

Trzeba pamiętać, że może za wyjątkiem pierwszej części, Mass Effect nigdy nie słynął z przełomowej oprawy graficznej. Gra jest w moim uznaniu dalej ładna, szczególnie za sprawą podrasowanych, wyrazistych kolorów, ale daleko jej do produkcji nowej generacji. Zdarzają się jednak momenty, kiedy gra potrafi wgnieść w fotel, jak na przykład wtedy, gdy obserwujemy nadciagające z oddali statki wroga czy mamy widok ze statku na pobliskie planety. Uważam, że tytuł na pewno nie straszy, ale miłośnicy wizualnych doznań muszą poszukać gdzieś indziej.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Oprawa graficzna nigdy nie była przesadnie mocną stroną gry. Mimo to tytuł dalej ma swoje „momenty” – fot. Tabletowo.pl

Największą bolączką jest pewna niespójność w warstwie wizualnej ME1. Wygląda, jakby pewne tekstury zostały zapomniane i wyglądają dziwnie na tle odświeżonych modeli postaci. Chociażby lekko rozpikselowany i zamazany kosmos, jaki możemy zobaczyć na tle odpicowanego modelu Normandii. Na niektórych planetach w ślad za poprawionym terenem nie poszły drzewa, którym ewidentnie brakuje kilku pikseli. Nie są to jakieś rażące rzeczy, ale nie sposób na nie nie zwrócić uwagi.

W przypadku ME2 i 3 jest lepiej. Tutaj też widać, że twórcy mieli po prostu dużo mniej do roboty. Nie mam żadnych zastrzeżeń. Jest ok. Oprawa wizualna wydaje się być bardziej wyrównana na przestrzeni całej gry. Nie będę się czepiał drętwych animacji czy mimiki postaci. To był już pewien problem w momencie premiery oryginalnych wydań. W pełni rozumiem to, że twórcy nie przenosili trzech części na zupełnie nowy silnik. Byłoby to po prostu nieopłacalne.

Polski dubbing, czyli EA Why?

Twórcy gry zdecydowali się jednak na mocno kontrowersyjną decyzję w kwestii lokalizacji gry. Jak wiadomo, ME1, jak i ME2, zyskało swego czasu pełen dubbing. Łukasz Nowicki, Marcin Dorociński, Magdalena Różczka i Agnieszka Kunikowska jako Shepard czy Mirosław Zbrojewicz w roli Człowieka Iluzji. Nie mogę też nie wspomnieć o roli Piotra Bąka, który dał głos Wrexowi. Spoglądając tylko i wyłącznie na nazwiska, można powiedzieć, że to iście gwiazdorska obsada, jak na polskie warunki.

Niestety, rzeczywistość nie była już tak kolorowa. ME1 lokalizacyjnie był po prostu słaby. Trudno było wczuć się w klimat mrożącej krew w żyłach sytuacji, kiedy postacie zamiast krzyczeć z przerażenia „Uciekamy!”, wypowiadały to kompletnie beznamiętnie. Oczywiście trafiły się też perełki chociażby w postaci wspomnianego wcześniej, klnącego jak szewc Wrexa, któremu głos użyczył Piotr Bąk i idealnie podkreślił wszystkie walory swojej postaci.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Polski dubbing zawodzi. Nie wszystkie postaci straciły jednak swój koloryt – fot. Tabletowo.pl

Druga część była już trochę lepsza, ale wciąż daleko jej do ideału. Kiedy najmocniejszym atutem gry jest opowiadana przez nią historia, dobry dubbing odgrywa jeszcze większe znaczenie. Stąd większość zapewne preferowałoby wybór oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Gdzie jest więc kontrowersja?

Otóż Mass Effect Legendarna Edycja nie ma możliwości wyboru języka napisów i dubbingu. To wszystko sprowadzone jest do jednej opcji. Albo decydujemy się na pełne spolszczenie, albo radzimy sobie z oryginalnym dubbingiem i angielskimi napisami. To kompletny absurd! Zupełnie nie rozumiem tej decyzji EA.

Oczywiście dla części osób nie będzie to stanowić problemu, bo po prostu zdecydują w takim układzie na grę w obcym języku. Jednakże uniwersum ME jest tak rozbudowane, a fabuła potrafi być miejscami zawiła, że aby wszystko dobrze zrozumieć, wymagana jest bardzo dobra znajomość angielskiego.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Brak osobnej możliwości wyboru języka napisów to kompletnie niezrozumiała decyzja – fot. Tabletowo.pl

Problem ten nie występuje w ostatniej części trylogii. ME3 nie doczekał się ojczystego dubbingu, przez co wybierając język polski, dotyczyć to będzie tylko napisów. Razi brak konsekwencji. Zaczynając grę w ME2 zostajemy poinformowani, że część dodatków nie została spolszczona, za czym idzie możliwy językowy miks w trakcie rozgrywki.

Ogromna szkoda braku osobnego wyboru języka przy napisach. Razi to tym bardziej, że mogą na nas czekać różne kwiatki. Jest to szczególnie wyraźnie, gdyż Sony wydając trylogię Uncharted zdecydowało się specjalnie dograć dubbing do pierwszej części, tak, aby wszystko było spójne. Tutaj niestety takiej dbałości o detale zabrakło.

Konsole dają radę

Konsole nowej generacji jeszcze przez długi czas nie pokażą prawdziwego pazura i tego, ile w nich drzemie. Nieraz jednak starsze gry, szczególnie te, które były robione z myślą o pecetach, potrafiły dławić dużo mocniejsze sprzęty. Tutaj muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony stanem technicznym Edycji Legendarnej na Xbox Series X. Gra jest po prostu bajecznie płynna. W trakcie testowania wszystkich trzech części nie napotkałem spadku fps-ów czy chrupiących animacji.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Konsole nowej generacji radzą sobie doskonale ze wszystkimi częściami trylogii – fot. Tabletowo.pl

Ogrywanie tytułu w 4K w stabilnych 60 klatkach na sekundę, to naprawdę bardzo przyjemne doświadczenie. Nie mam niestety warunków do przetestowania trybu 1440p/120 fps i musiałem zadowolić się sprawdzeniem trybu płynności w Full HD i, co tu dużo mówić… Jest jeszcze płynniej niż w 4K. Osobiście jednak preferuję raczej stabilne 4K/60, gdyż grafika dostaje delikatnego kopa w przypadku drugiego trybu. Niemniej, jeśli ktoś życzy sobie zagrać w 120 klatkach, to jest taka możliwość.

Podsumowanie

Podsumowując, Mass Effect… to po prostu dalej Mass Effect. To wciąż ta sama, niesamowicie wciągająca historia, od której naprawdę trudno się oderwać. Uważam, że całościowo zbiorczy remaster to bardzo udany projekt. Mass Effect 1 stał się zdecydowanie bardziej przystępną grą na nasze czasy, a druga i trzecia część zyskały powiew świeżości za sprawą kilku kosmetycznych usprawnień. HDR, jak i ulepszone oświetlenie sprawiły, że trylogia stała się jeszcze bardziej klimatycznym uniwersum.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Dobrze było wrócić i spotkać starych znajomych – fot. Tabletowo.pl

Jak wspomniałem, w pewnych aspektach dalej czuć, że ME to gra, która ma sporo na karku. Animacje czy mimika postaci, która czasami – zamiast tworzyć nastrój – śmieszy. Rozumiem dlaczego część z tych elementów pozostała niezmieniona, niemniej uczciwie jest to zauważyć.

Czy cena na poziomie prawie 300 złotych jest sprawiedliwa? Biorąc pod uwagę, że dostajemy w pakiecie całą trylogię ze wszystkimi dodatkami DLC (nie licząc tych do wyciętego trybu multiplayer), uważam, że cena jest tylko i aż w porządku. Rozumiem rozgoryczenie fanów, którzy kilka lat temu wydawali pieniądze na oryginalne wydania, jak i niezliczone dodatki. Zdaję sobie jednak sprawę, że w Edycję Legendarną włożono trochę pracy. Całościowo jest to w dalszym ciągu rozgrywka na grubo ponad 100 godzin.

Podejrzewam, że cena zacznie dość szybko spadać i, jeśli ktoś nie ma ogromnego ciśnienia na ogranie tytułu już, to może chwilę poczekać. Jeśli jednak ktoś chce zrobić to już teraz, to nie powinien żałować wydanych pieniędzy, tym bardziej, jeśli dawno nie grał w którąś część Mass Effecta, albo nie było jej dane tego tytułu wcześniej sprawdzić.

Mass Effect Edycja Legendarna - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Mass Effect Edycja Legendarna to moim zdaniem bardzo udany remaster – fot. Tabletowo.pl

Ja w trakcie testu dałem się oczarować i z przyjemnością wrócę i spróbuję uratować świat wraz z Shepardem i jego załogą. W tym wszystkim zdałem sobie też sprawę jak bardzo brakuje kolejnej części Mass Effecta. To uniwersum jest na tyle rozbudowane i jednocześnie ciekawe, że po prostu zasługuje na kolejną, pełnoprawną część, która zachwyci fanów, a także przyciągnie zupełnie nowych graczy.

Co Wy sądzicie o Mass Effect Edycja Legendarna? Planujecie wsiąść na pokład Normandii już teraz czy poczekacie na lepszy moment? Która z części trylogii podobała Wam się najbardziej? Koniecznie dajcie nam znać w komentarzach!

Mass Effect Edycja Legendarna - ME2 - Screenshot - fot. Tabletowo.pl
Mass Effect Edycja Legendarna – recenzja remastera epickiej przygody, która niezmiennie zachwyca
Zalety
Uniwersum Mass Effect w ogóle się nie zestarzało - fabuła, postacie, klimat i muzyka są fenomenalne
Trzy część gry w pakiecie ze wszystkimi dodatkami to grubo ponad 100 godzin świetnej zabawy
Dodany HDR robi fenomenalną robotę
Nowe modele postaci, tekstury w wyższej rozdzielczości potrafią nacieszyć oczy
Pierwsze część Mass Effect stała się dużo przystępniejsza za sprawą wprowadzonych zmian
Usunięcie zbędnego trybu multiplayer, który w oryginalne ME3 miał wpływ na uzyskane zakończenie trylogii
Świetny stan techniczny na konsolach nowej generacji - 4K/60 fps lub 120 klatek przy niższej rozdzielczości na Xbox Series X
Wady
Nierówna oprawa graficzna w ME1
Drętwe animacje i kiepska mimika postaci w całości przeniesiona z oryginałów
Kwestie lokalizacyjne rozwiązano w absurdalny sposób
Wyjściowa cena mogła być niższa
8.8
Ocena