Marvel’s Guardians of the Galaxy to przykład produkcji, która wzięła mnie z zaskoczenia. Okropnie się bałem, że po fatalnym Marvel’s Avengers, Square Enix zmasakruje kolejną z moich ulubionych marek komiksowego giganta. Na szczęście, Eidos Montreal odrobiło pracę domową, dostarczając doświadczenie, które przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Galaktyczna komedia pomyłek
Podobnie jak większość, Strażników Galaktyki poznałem przez filmy z Marvel Cinematic Universe, wyreżyserowane przez Jamesa Gunna. Epickość galaktycznej przygody została tam zgrabnie połączona z nostalgią do lat 80. oraz niecodzienną chemią między członkami drużyny.
Była to zaskakująca alternatywa dla wiecznie pompatycznej ekipy „Mścicieli”, równie kochanej przez publikę w salach kinowych. Strażnicy Galaktyki potrafili obrócić nawet największy kryzys w żart, tworząc jednocześnie wspaniałą rodzinę na ekranie.
Od premiery pierwszego filmu minęło 7 lat, a my wreszcie doczekaliśmy się wysokobudżetowej gry, opatrzonej logiem Marvel’s Guardians of the Galaxy. Pomimo aż pięciu bohaterów na ekranie, gra jest w pełni singlową przygodą. Kierujemy w niej wyłącznie liderem tytułowej organizacji.
Peter Jason Quill lub, jak woli być nazywany – Star-Lord – niedawno założył działalność gospodarczą, zrzeszającą bohaterów do wynajęcia. Są z nim oczywiście starzy znajomi – Gamora, Drax Niszczyciel, szop Rocket oraz ostatni z gatunku Flora Colossus, czyli Groot!
Przede wszystkim – Marvel’s Guardians of the Galaxy to niesamowicie filmowa produkcja. Cutscenki zajmują tyle samo czasu, co sekwencje grywalne, lecz to nie jest absolutnie zarzut. Bardzo mnie cieszy, że produkcja jest tak syta pod kątem fabuły, zwłaszcza, że ta została fantastycznie rozpisana na 16 obfitych rozdziałach.
Warto na wstępie pochwalić design bohaterów. Jest wystarczająco bliski filmowych odpowiedników, a jednocześnie wyróznia się swoimi unikatowymi cechami. Co ciekawe, jeśli tylko wykażecie się zaangażowaniem – w grze można odnaleźć kostiumy z pierwszego filmu z 2014 roku. Jak widzicie na poniższych zrzutach ekranu, mi udało się odnaleźć tylko te dla Draxa oraz Groota.
Zdecydowanie nie chciałbym zdradzać fabuły, dlatego w wielkim skrócie – Strażnicy Galaktyki podczas jednego ze zleceń nawalili, uruchamiając tym samym łańcuch niefortunnych zdarzeń dla całej galaktyki. Tak to już z nimi jest – chcą zapłacić mandat? Zamiast tego zdobywają kolejny list gończy.
Pod kątem narracji, tytuł mocno przypomina kino drogi, choć ta jest nieustannym festiwalem pomyłek, nieporozumień, tych mniej lub bardziej poważnych. Co jest jednak najciekawsze, gracz też ma pewien wpływ na przebieg opowiadanej historii.
Wybory duże i małe
Pomimo że gracz kieruje tylko Star-Lordem, drużyna Strażników Galaktyki będzie mu towarzyszyć niemalże nieustannie. W trakcie pobytu na statku, bądź też przemierzania kolejnych planet, gracz stanie przed wyborami, które mogą popchnąć narracje w różnych kierunkach.
Decyzje te można podzielić na trzy konkretne kategorie. Te najprostsze zmienią jedynie kilka dialogów. Kilka wyborów zmieni sporą część rozdziału, lecz ostatecznie poprowadzi do dość podobnego rozwiązania. Pojawią się też jednak dylematy, które mogą całkowicie odmienić trajektorię scenariusza gry, prowadząc do zupełnie innych zakończeń produkcji.
Wybory często odwołują się do sympatii, jaką Star-Lord – czyli gracz – wyraża wobec pozostałych członków drużyny. Ta jednak będzie się zmieniać, bo niektórzy kompani mogą być w pewnych momentach historii nader irytujący. Decyzje pozwalają w jeszcze większym stopniu zżyć się z drużyną, a ich skutki mogą być czasami zaskakujące.
Nic jednak z tego by nie działało, gdyby nie różne charaktery każdego z członków załogi. Co ciekawe – tytuł przez niemal całą grę będzie się bawić retrospekcjami z przeszłości Star-Lorda, ponownie udowadniając geniusz narracji studia Eidos Montreal.
Co jednak sprawia jeszcze większe wrażenie, to ogromne wykorzystanie potencjału marki Guardians of the Galaxy. Gracze odwiedzą mnóstwo miejscówek, znanych z komiksów i spotkają bohaterów, których raczej byśmy się tutaj nie spodziewali.
Lokacje, jakie przemierzamy, wyglądają zjawiskowo, a wszędobylskie przeboje lat 80. budzą podziw – w końcu studio musiało się na te licencje wykosztować. Bonnie Tyler, Blondie, Rick Astley, A Flock of Seagulls – to tylko nieliczne z zespołów, jakie usłyszycie w najnowszym hicie od Square Enix.
Guardians of the Galaxy, czyli prawie jak w domu
Autorzy musieli czytać mnóstwo komiksów ze Strażnikami Galaktyki, ponieważ charaktery postaci zostały oddane w grze niemalże idealnie. Star-Lord jest głupkowaty, lecz stanowczy i niemal zawsze optymistyczny. Gamora to chłodna, trudna do rozkojarzenia, zimna zabójczyni. Drax jest przesadnie dosadny – to jego komentarze powodują najwięcej uśmiechu u gracza. Kontrastuje to z wybuchowym i histerycznym charakterem Rocketa, mocno konfrontującym wszystkie decyzje Star-Lorda. No i trudno zapomnieć o spokojnym, stoickim wręcz Groocie, którego jedynymi słowami w grze są „Jestem Groot”.
To, jak niesamowicie dobrze rozpisane są dialogi w Marvel’s Guardians of the Galaxy, ratuje wielokrotnie produkcję Eidos Montreal przed własnymi bolączkami. Ogromne, ale ogromne pochwały należą się osobom odpowiedzialnym za przygotowanie polskiego dubbingu produkcji. Gra wydana przez Square Enix to pierwszy od wielu lat przypadek, w którym musiałem wyłączyć angielskie dialogi – tak bardzo mi nie podpasowały.
Polskie tłumaczenie Strażników Galaktyki jest bardzo wierne materiałowi źródłowemu. Szczególne pochwały należą się Jackowi Kopczyńskiemu, który wcielił się w postać Rocketa. Dzięki temu głosowi miałem wrażenie, jakbym oglądał 15-godzinną, poranną kreskówkę, pełną zwariowanych przygód moich ulubionych superbohaterów. Reszta obsady mu tylko wtóruje, zapewniając graczom jedną z najlepszych lokalizacji w grach od lat.
Lasery i blastery, czyli jak tu się walczy
Sporą część tekstu poświęciłem chwaleniu produkcji za jej metody narracyjne, epickość historii oraz jakość dubbingu. Rozczarowującym za to elementem jest niestety walka. Przechodząc jednak do konkretów – Star-Lord może walczyć wręcz oraz używać swoich dwóch pistoletów. Z czasem nasz główny bohater odblokuje kilka żywiołów, które ułatwią walkę z poszczególnymi typami wrogów. W walce uczestniczy też reszta załogi, której w trakcie starć łatwo możemy wydawać rozkazy. Choć początkowo jest chaotycznie, łatwo nabrać wprawę w wydawaniu poleceń Strażnikom Galaktyki.
Każdy z bohaterów ma trzy dodatkowe umiejętności do odblokowania. Poznajemy je poprzez zdobywanie specjalnych punktów, jakie gra przyznaje po wygranych pojedynkach. Po wydanym rozkazie, zawsze trzeba chwilkę poczekać, aż dana postać będzie znów dostępna. Przypomina to rozwiązania znane z nowoczesnych gier japońskich, takich jak Final Fantasy VII Remake.
Dodatkowo, w każdej z lokacji są ukryte składniki, które Star-Lord może przeznaczyć na ulepszenia swojego sprzętu. Wystarczy wówczas znaleźć stół do napraw, by Rocket zajął się usprawnieniami. Oczywiście, za wszystko za odpowiednią cenę.
Choć walka miejscami jest bardzo dynamiczna i pozwala na tworzenie wielu kombinacji ataków, to niestety równie szybko staje się dość nużąca. W połowie gry można znaleźć mnóstwo segmentów, w których pojedynków jest zdecydowanie zbyt wiele. Produkcja bardzo szybko odkrywa przed graczem wszystkie karty, dlatego walenie po raz enty laserami w grupkę potworów potrafi uśpić nawet największego fana komiksów.
Ponownie, sytuację ratują tutaj fantastyczne dialogi, które nawet w trakcie walki potrafią rozbawić, i to nie raz.
Sporym zaskoczeniem jest też obecność drobnych zagadek środowiskowych. Te nie są specjalnie trudne – często polegają na użyciu jednego z żywiołów Star-Lorda w taki sposób, aby reszta grupy mogła się przedostać z punktu A do punktu B.
Narracja czasami w zabawny sposób usprawiedliwia mechaniki gry. Raz musiałem znaleźć sposób na zatrzymanie wodospadu, ponieważ Rocket zwyczajnie bał się wody. Ponownie – pomaga to jednak zbudować z bohaterami jeszcze większą więź, jaką mało które produkcje dostarczają.
Bardzo często pojawiały się też zagadki związane z łączeniem przewodów. Star-Lord za pomocą swojego wizora jest w stanie skanować obiekty, które mogą pomóc w rozwiązaniu zagadki. Kilka razy zdarzyło mi się jednak utknąć, lecz wtedy bohaterowie subtelnie podpowiadali rozwiązania – bardzo miłe ze strony twórców. Wizor pomaga też jednak w skradaniu oraz lokalizacji znajdziek – jeśli wykupimy do niego odpowiednie usprawnienie od Rocketa.
Reszta załogi pomoże Peterowi nie tylko w walce, ale też w eksploracji. Do pewnych miejsc dostaniemy się na przykład tylko, jeśli Gamora przetnie kable, Drax przeniesie kamień albo Groot utworzy tymczasowy most, przedłużając własne gałęzie.
Zdolności poszczególnych bohaterów zostały bardzo kreatywnie wykorzystane na potrzeby rozgrywki. Widać, że studio zna licencję od podszewki, co po nieudanym Marvel’s Avengers jest niesamowicie odświeżające.
Byle do kolejnego filmu
Marvel’s Guardians of the Galaxy to zdecydowanie jedna z milszych niespodzianek tego roku. Produkcja Eidos Montreal wykazuje się niesamowitym poczuciem własnej toższamości, czerpiąc jednocześnie garściami z tak wdzięcznego materiału źródłowego. Opowiadana przez twórców historia bawi, lecz też trzyma grającego w napięciu, pomimo bardzo irytującej miejscami walki.
To jednak jest wynagrodzone fantastycznymi dialogami, projektami planet oraz ogólną, bardzo wysoką jakością produktu, po którym nie spodziewałem się aż tyle. Strażnicy Galaktyki są tak dobrzy, że bez problemu włączyłbym ich do łączonego uniwersum z Marvel’s Spider-Man od Insomniac Games.
Kto wie, może Sony kiedyś dogada się z Square Enix, tworząc własne uniwersum gamingowe. To dopiero by było marzenie. Na razie jednak, grajcie w Marvel’s Guardians of the Galaxy, ponieważ to najlepsza gra superbohaterska, jaką dostaniemy do kolejnego pajączka.
No i do kolejnego filmu, który dopiero zobaczymy w 2023 roku.