Mam taką regułę, która przeważnie sprawdza się całkiem dobrze: jeśli urządzenie mi się podoba, ma mocną specyfikację, a na dodatek nie kosztuje kroci, to najpewniej jest to błąd w cenniku bądź fake, który ma na celu nakłonić mnie do kliknięcia w ofertę, gdzie zobaczę prawdziwą, najpewniej o wiele wyższą cenę urządzenia. Czy Lenovo Yoga 730 wyłamuje się z tej tezy? Zobaczcie sami.
Jak zawsze subiektywny wstęp
Moje doświadczenia z laptopami nie należą do najcudowniejszych na świecie. Pisałem niedawno o swoich dylematach, więc zainteresowanych odsyłam do tego wpisu. Wypada jednak zauważyć, że praca redaktora/recenzenta w zasadzie za każdym razem, gdy przychodzi do mnie jakieś urządzenie, wymaga wyłączenia swoich obaw i uprzedzeń. Jestem ja. Ja i urządzenie. I to, jak ono będzie wyglądać, działać i jak zniesie próbę czasu nie wynika z logo, ze specyfikacji, a zależy już w dużej mierze ode mnie.
Z takim optymistycznym podejściem ruszyłem z nożyczkami do szczelnie zapakowanego pudełka, które skrywało w sobie Lenovo Yogę 730, czyli konwertowalnego laptopa z wyższej półki. Zanim jednak do tego doszło, zdążyłem wydać niemało pieniędzy na inną konstrukcję. O ironio, firmowanej przez inną markę. I do pół godziny po otwarciu paczki od Lenovo byłem święcie przekonany o tym, że ubiłem naprawdę dobry interes. Cóż, wypada uderzyć się w pierś i przyznać otwarcie, że Yoga dała mi tutaj bardzo mocno do myślenia.
Wydawało mi się, że mój research był bliski idealnemu. Sprawdziłem w zasadzie wszystkie firmy, w sklepach przetestowałem sobie na spokojnie te konstrukcje, z którymi wiązałem pewne nadzieje, a na dodatek – ze pewnym smutkiem – odrzuciłem paręnaście propozycji, jakie podsuwali mi ludzie na grupach czy specjalistycznych forach dyskusyjnych. I do tej chwili głowię się nad tym, gdzie i kiedy popełniłem błąd, który polegał na nie zauważeniu w portfolio Lenovo takiego urządzenia jak Yoga 730. Trudno, czasu nie cofnę. Chodźmy dalej, opowiem Wam o tym, co w tym urządzeniu mnie tak bardzo urzekło.
Zestaw
Pudełko. Już nie pudło, jak w przypadku AIO 520, którego miałem przyjemność recenzować. Fajne, dobrze wykonane. Widać, że ta tektura, która skrywała w sobie urządzenie, to materiał – jak na papier – całkiem wysokiej próby. Tonacja kolorystyczna przyjazna dla oka, pozbawiona jakichś krzykliwych, pstrokatych elementów. No i subtelne, wyraźnie zaakcentowane, ale nie dominujące za wszelką cenę logo linii Yoga. Od razu poczułem się jak w domu i otworzyłem zawiniątko, gdzie już czekała na mnie aluminiowa piękność.
W zestawie odnajdziecie laptopa, dwuczęściową ładowarkę, dedykowany rysik oraz stos makulatury, do której zapewne nikt z Was raczej nie zagląda zbyt często, bo i po co? To, co mi się niezmiernie spodobało, to fakt, że elegancja nie kończyła się na przytoczonym wyżej, tekturowym pudełku. Jego wnętrze także prezentowało się stylowo i okazale. Dominowała czerń, która – moim subiektywnym zdaniem – powinna pojawiać się w tego typu urządzeniach o wiele częściej.
Lenovo Yoga 730 – jakość wykonania
Aluminium. To zdecydowanie słowo klucz. Jestem wielkim orędownikiem tego tworzywa, a Lenovo naprawdę się postarało i urządzenie wygląda na droższe, niż jest w rzeczywistości. Design jest dość powściągliwy, a urządzenie wręcz szokuje swoją smukłością i lekkością. Wyobraźcie sobie, że ta bestia w najszerszym miejscu jest szeroka na mniej niż dwa centymetry. Nieźle, prawda? A gdybym napisał teraz, że Yoga 730, będąca dość wysoko klasyfikowanym pod kątem specyfikacji urządzeniem, waży mniej niż 1,5 kilograma? Dla mnie – rewelacja.
Z tyłu odnajdziecie dwie, rozdzielne względem siebie komory, odpowiadające za chłodzenie urządzenia, mamy też oznakowanie handlowe producenta i logo Windows. Są też głośniki, które naprawdę mają solidnego kopa. Napis, który możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu sugeruje, że powstały one we współpracy z JBL. Mógłbym je chwalić dość długo, nie znajdując przy tym zbyt wielu wad tego modułu. Owszem, ktoś może ponarzekać na to, że nie zostały one wyniesione na front urządzenia, ale zapewniam Was, z jakości brzmienia będziecie więcej niż zadowoleni. Yoga 730 gra naprawdę świetnie.
Lewa ściana obudowy skrywa tylko kilka portów, na jakie składa się wejście na port ładowarki, USB oraz wejście słuchawkowe. Prawa ramka oferuje nam kolejny port USB, wejście HDMI, Thunderbolta oraz ładnie podświetlony klawisz Power. I to na tyle. Nie ma na pokładzie pożądanego przeze mnie slotu na kartę SD. Przyznaję, jest to minus, za który należy się Lenovo solidny prztyczek w nos. Miejsca jest pod dostatkiem, a tu taka dość niemiła niespodzianka. Producent ewidentnie powinien poszerzyć ilość portów w następcy.
Zwracam też Waszą uwagę na metalowe zawiasy. Słowo klucz, to „dość solidne”. Już tłumaczę, o co chodzi. Mój egzemplarz najpewniej gościł już wcześniej u wielu innych osób i muszę odnotować, że te zawiasy były już nieco sfatygowane. Kiedy ustawiłem ekran pod kątem rzędu 25 stopni, nie dawały one sobie rady i urządzenie samoczynnie zamykało się. Naturalnie, niemal nigdy nie pracujemy z laptopem w taki sposób, ale fakt pozostaje faktem.
Zrobiłem jednak mały rekonesans i znalazłem sklep, który akurat miał Yogę na stanie. Przejechałem parędziesiąt kilometrów i przyjrzałem się tamtejszemu leżakowi wystawowemu. Zawiasy miały o wiele stabilniejszy montaż, luzy były o wiele mniejsze, niż miało to miejsce w moim samplu recenzenckim. Skłania mnie to do stwierdzenia, że jeśli zdecydujecie się na zakup tego urządzenia, to zawiasy nie powinny stanowić żadnego problemu. Najwyraźniej wielu innych testerów dało Yodze solidny wycisk ;)
Wyświetlacz
Warto dopowiedzieć już na początku, że Yoga 730 występuje w dwóch wersjach. Możecie nabyć urządzenie, które ma ekran o przekątnej 15,6 cala (oznaczenie 15IKB) oraz nieco mniejszą, 13-calową odmianę urządzenia. Testowany egzemplarz to wersja 15IKB, która pracowała w rozdzielczości Full HD. Odwzorowanie barw uważam za dobre, jednak pozwolę sobie odrobinę ponarzekać na powłokę antyodblaskową. Mimo całej mojej sympatii do tego urządzenia, nie mogę powiedzieć, aby wywiązywała się ona ze swojej roli dobrze.
O ile używacie urządzenia w domu, to komfort pracy jest całkiem OK. Jeśli idziecie na spacer z Yogą do jakiegoś lokalu i macie to szczęście, że siedzicie w miejscu, gdzie ekspozycja słoneczna nie jest zbyt wielka, to także spokojnie popracujecie czy pogracie w gry. No, ale w słoneczne dni, gdy chciałem pooglądać filmy lub seriale z usług VOD na balkonie lub na hamaku… tu było już trudno. Cieszą dobre możliwości dopasowania poziomu jasności, niezłe barwy, ale powłoka odblaskowa – delikatnie mówiąc – szału nie robi.
Jest to oczywiście laptop konwertowalny, więc nie może tu zabraknąć kilku słów o dotyku i dołączonym do zestawu rysiku. W obu przypadkach będą to zresztą kolejne pochwały. Lenovo rozegrało sprawę bardzo praktycznie i przez niespełna miesiąc nie udało mi się znaleźć słabych punktów ani dla trybu tabletu, ani dla rysiku, który jednak traktowałem jako bajer, bez którego spokojnie można się obejść. Jeszcze po moim Flexie 14 uwielbiam wspomóc się czasem w nawigacji po sieci przewijaniem stron korzystając z dotyku i niezmiernie cieszy mnie, że kolejne urządzenia od Lenovo nadal wspierają ten tryb pracy.
Spis treści:
1. Jak zawsze subiektywny wstęp. Zestaw. Łączność, moduły, gabaryty i specyfikacja techniczna
2. Klawiatura i gładzik. Wydajność i bateria. Podsumowanie