Specyfikacja, kultura pracy i bateria
Teraz ta wisienka na torcie, która na dobrą sprawę pokazuje, czy dane urządzenie jest dobre czy tylko ładnie wygląda i ma fajne bajery. Lenovo Flex 14 został uzbrojony w procesor Intel i5 4200U na CPU @1.6 GHz. Do tego fabryka dała 4 GB RAM z opcją rozbudowy do zawrotnej ilości 8 GB. Za grafikę odpowiada GeForce GT 720M, a dysk to tak zwana hybryda o łącznej pojemności zbliżonej do 500 GB.
W zasadzie 95% nagrań na moim kanale w YouTube powstało właśnie na tym laptopie i trudno mi tutaj na cokolwiek narzekać. Wyszedłem z praktycznego założenia – jeśli Flex nie da rady, to go zmienię. Dawał radę przez 3 lata, więc nie zmieniałem. I ten stan rzeczy w zasadzie trwa do dziś. Nie stroniłem od VOD czy gier od studia Paradox, a także starszych wyścigówek i FPS-ów i trudno mi tutaj wypunktować urządzenie.
Bateria jest już do wymiany, jednak to nie tak, że bez ładowarki nie ma co wychodzić z domu. Ze dwie-trzy godziny jeszcze zdołam z niej wycisnąć, jednak kiedyś ten czas potrafił być niemal trzykrotnie wyższy. Szybka lektura ofert na akumulatory w popularnych serwisach pokazuje, że to raczej niewielka inwestycja, która nie wydrenuje portfela nowego właściciela.
Muszę przyznać, że jak na czteroletniego seniora Flex 14 zaskakuje nadspodziewanie dobrą żywotnością oraz kulturą pracy. Naturalnie czasem przy aktualizacjach potrafił złapać mniejszą bądź większą zadyszkę, ale szczerze mówiąc, chyba tylko te najnowsze laptopy na SSD radzą sobie z uaktualnieniami płynnie. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Multimedia, kamera, dedykowane oprogramowanie
Głośniki. Niby dramat, bo ulokowane z dołu obudowy. Do tego – w pewnym sensie – problematycznie, bo kiedy trzymacie Flexa na kolanach czy na biurku to łatwo o pewnego rodzaju rezonowanie dźwięku. Muszę jednak przyznać, że kiedy już nauczycie się tej lokalizacji i wyciągniecie swoje wnioski, to głośność maksymalna wystarcza aż nadto. Nie jest to może układ dla koneserów, ale w filmach czy plikach wideo, sprawdzi się dobrze.
Kamera… no cóż. Widać, że to nie jest rynkowa nowość. Rozdzielczość kuleje. Do wideo-konwersacji się nada, jednak jeśli ktoś liczy na ostry jak brzytwa obraz podczas rozmowy z bliskimi, można zapomnieć. No, a tak w ogóle, to potem przeczytałem, że warto zaklejać tę kamerkę, więc też ją zakleiłem. Czarna taśma to jedyne, co przypomina mi o jej istnieniu. Właśnie mam Flexa przed sobą i w sumie, właśnie stąd ten akapit ;)
Oprogramowanie od Lenovo to temat rzeka. Wiem już, że jest pewna firma, której soft przemawia do mnie o wiele bardziej, jednak nie można powiedzieć, aby narzędzia tego producenta były złe. Recovery to mistrzostwo świata, które pozwoliło mi ocalić moje dane. Co warto wiedzieć? Na pewno wypada docenić, że nowe urządzenie nie jest zaśmiecane softem firm trzecich. Owszem, kilka aplikacji się znajdzie, ale ich odinstalowanie to kwestia piętnastu minut pracy.
Problemy? Owszem, jednak – znowu – jest „ALE”
Zróbmy tak. Wymienię Wam tutaj kłopoty z jakimi się spotkałem, a poniżej napiszę Wam, z czego one w dużej mierze – według mnie – wynikały. Gotowi? No to zapraszam do czteroletniej listy wad, jakie zauważyłem:
- źle interpretujący oświetlenie czujnik światła*,
- występujące problemy ze slotem SD, który czasem nie czyta kart,
- losowe niewykrywanie urządzeń zewnętrznych, które komunikowały się przez USB**,
- po czasie wymagający użycia sporej ilości siły przycisk twardego resetu.
Tyle. Teraz wypadałoby omówić wady szerzej. Tam, gdzie jest jedna gwiazdka, tam problem pojawił się po aktualizacji z Windowsa 8 do 10 przy zachowaniu danych. Tak, wiem, zwykle zaleca się instalowanie na czysto, ale miałem tam wiele ważnych plików i mało czasu. Instalowałem „dziesiątkę” na ostatni dzwonek.
Tam, gdzie macie dwie gwiazdki, zawsze, absolutnie zawsze okazywało się, ze albo urządzenie było uśpione przez kilkanaście godzin i wzwyż, albo chodziło o konieczność wymuszonej aktualizacji. Całość można sprowadzić do stwierdzenia, że reset załatwiał całą sprawę i problem przestawał istnieć. No a że czasem aktualizacja instalowała się przez pół godziny, to już inna sprawa.
Genezy problematycznego czytania karty SD – dopowiem, że tej samej – nie rozwiązałem. Był dźwięk od Windowsa, że karta jest widziana, ale w parze nie szło okienko ani też z poziomu Komputera nie był widziany nośnik kart zewnętrznych. Zwykle wystarczyło włożyć tę kartę z 3-5 razy i Flex łaskawie godził się wyświetlić pliki. Mogłem rozwiązać to chmurą danych, ale dzięki mojemu lenistwu wiecie chociaż, że czasem takie zjawisko może występować.
No i wreszcie, przycisk twardego resetu. To maleństwo koło Power. Raz, że trudno w niego trafić, a dwa, po jakimś czasie trzeba było użyć sporo siły. Być może to jakiś uraz mechaniczny wywołany przeze mnie? Nie wiem. Wiem natomiast, że z tego klawisza korzysta się dość rzadko, także owszem, wymienię tę rzecz jako wadę, jednak w głębi serca coś mówi mi, żeby użyć słowa „przeoczenie”.
Co się okazuje? Według mnie, za sporą ilość rzeczy, które przyprawiały mnie czasem o irytację, odpowiada specyfika najnowszego Windowsa na czele z aktualizacjami. Raz doszło do dość przykrej sprawy. Zdarzyło mi się nieopatrznie wyłączyć laptopa długim wciśnięciem Powera, bo przeoczyłem, że urządzenie właśnie instaluje jakąś wielką aktualizację. Tę, gdzie zawsze dostajecie komunikat z prośbą, aby nie wyłączać komputera.
System się zapętlił i wchodził tylko do okna przywracania Windowsa. Naturalnie, nigdy go nie przywrócił. Kombinowałem na wszelkie możliwe sposoby, jednak dzięki pomocy Andrzeja z redakcji w końcu udało się obejść Windowsa i zabezpieczyć pliki na dysku zewnętrznym z wykorzystaniem otwartego oprogramowania. Gdy już byłem gotów na pełen format i utratę 200 GB ważnych danych, zauważyłem pewną opcję w Recovery od Lenovo. Tą samą, którą chwaliłem kilka akapitów wcześniej. I wiecie co? Po kilku godzinach odzyskałem dostęp do Windowsa sprzed aktualizacji. Wcześniej nie pomagało nic. Ani bootowalny pendrive, ani jakieś sztuczki z BIOS-em, a Recovery w mniejszych bądź większych bólach, dał radę.
Smutne pożegnanie i optymistyczne podsumowanie
Nie będzie tajemnicą poliszynela, że pożegnanie z Flexem mnie smuci. Latka jednak lecą, chcę wejść na swoim YouTube w wideo w 4K i na nieco lepszym oraz bardziej zaawansowanym sofcie i wiem, że przy takim montażu męczylibyśmy się oboje. Flex z samym konwertowaniem, a ja z czekaniem po parę (a może i paręnaście?) godzin na materiał wyjściowy.
W zasadzie to jedyny czynnik, który zmusza mnie do sprzedaży mojego Flexa. Mojego pierwszego laptopa, który pokazał mi, że połączenie stylu, nowoczesności, dobrej specyfikacji i multimediów jest jak najbardziej możliwe i nie musi wydrenować portfela do cna. Zapewne na dniach będę wystawiał aukcję, mając przy tym gdzieś nadzieję, że laptop, który służył mi dzielnie w zasadzie zawsze, zdoła jeszcze komuś przydać się do pracy lub do zapewnienia rozrywki na całkiem dobrym poziomie.
Kupiłem już następcę i mimo tego, że teraz mam wszystko to, czego od niego oczekiwałem, to mam też rzeczy, od których zdążyłem już się odzwyczaić. Waga powyżej 2,9 kilograma, plastikowe wykończenia przy ekranie, cichsze głośniki i odczuwalnie większą kanciastość obudowy. I przyłapuję się na tym, że gdy sięgam po tego nowego, wypasionego lapa, gdy obok leży mój Flex, to jakoś tak mi nieswojo. Nie że mi się zbiera na łzy czy coś, ale chodzi o to dziwne uczucie dyskomfortu, które czasem nas ogarnia. Kto kiedyś sprzedawał samochód, który kupił ktoś z tego samego miasta, ten wie, o czym mówię :)
Pora kończyć. Lenovo Flex 14 na dobre przekonał mnie do tej marki. To był ważny punkt na mojej ścieżce przygody z laptopami. Raz, że przekonałem się co do samego producenta, no i wreszcie po drugie, nauczyłem się, że od laptopa nie tylko można, ale i trzeba wymagać dużo, nieraz nawet bardzo dużo. Z czystym sumieniem mogę polecić tę konstrukcję wszystkim tym, którzy szukają taniego, a zarazem dobrego konwertowalnego ultrabooka. Mimo, że sprzęt ma już swoje najlepsze lata za sobą.
Mam nadzieję, że jego następca zdoła doścignąć tę legendę ;) Bo o przegonienie może być bardzo, bardzo trudno.