Larry Laffer nadal nie ma zamiaru odejść na zasłużoną emeryturę, fundując nam swoją kolejną szaloną przygodę! Jednak czy warto w Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice zagrać, czy może jest to już tylko nudne odcinanie kuponów od popularnej niegdyś serii? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w niniejszej recenzji.
Na wstępie wypada zauważyć, że recenzja ta dotyczy wersji gry na konsole PlayStation 4, Xbox One i Nintendo Switch. Mnie przyszło ogrywać nowego Larry’ego na tej ostatniej platformie, o czym wspomnę jeszcze później, w części poświęconej oprawie audiowizualnej. Gra pierwotnie została wydana również na PC, w październiku zeszłego roku.
Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice możecie kupić w Media Expert – na Nintendo Switch i PlayStation 4.
Fabuła – trudno się tu nie pogubić…
Jeśli nie graliście w poprzednika, czyli Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry, zakup Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice (cóż za kreatywność w nazewnictwie!) lepiej dobrze przemyśleć. Fabuła jest tu naprawdę mocno pokręcona, przez co bez znajomości poprzednika łatwo się pogubić. Na początku naszej przygody jest co prawda możliwość wysłuchania szybkiego (lub długiego) skrótu poprzednich wydarzeń, ale – uwierzcie mi – bez zagrania w poprzednią część trudno tu cokolwiek zrozumieć.
Wet Dreams Dry Twice zaczyna się na wyspie Cancum, gdzie nasz bohater przygotowuje się do swojego ślubu. Towarzyszą nam tu znani z poprzedniej odsłony El Rey (przyszły teść) i Leftie, którzy mają dla nas kilka zadań przed ożenkiem. Niestety (lub stety?) do ceremonii koniec końców nie dochodzi, bo Larry wyrusza na poszukiwanie swojej poprzedniej, wydawać by się mogło że na zawsze zaginionej, miłości – Faith.
Wyruszamy więc na szalone poszukiwanie, podczas którego odwiedzimy wiele miejscówek i poznamy (niekiedy bardzo blisko, jak to na Larry’ego przystało…) postaci, a także rozwiążemy mnóstwo zagadek środowiskowych. Przez praktycznie całą przygodę, towarzyszyć nam będzie inteligentna asystentka w smartfonie Larrego, o imieniu Pi, która bardzo często komentować będzie to, co właśnie dzieje się na ekranie.
Jest to bardzo fajny pomysł, bo duet Pi i Larry bardzo dobrze się uzupełnia, dzięki czemu jesteśmy świadkami bardzo zabawnych rozmów pomiędzy tą dwójką. Ogółem fabuła Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice daję radę i, choć nie jest jakoś szczególnie dobrze napisana, to abstrakcyjność i humor tej przygody rekompensuje mi wiele dziur fabularnych – przez tych około 15 godzin gry bawiłem się więc zaskakująco dobrze.
Pozwolę sobie jednak odnieść się tu do kwestii szeroko rozumianej poprawności politycznej. Z reguły staram się w swoich recenzjach unikać tego tematu i pozostawać neutralnym (bo i często aspekt ten nie jest aż tak ważny w kontekście oceny danego tytułu), ale w przypadku Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice trudno o tym zagadnieniu nie napomknąć. Nie da się po prostu ukryć, że poprzednie odsłony serii (w szczególności te pierwsze, z samym „Larry” w tytule) były grami znacznie odważniejszymi, jeśli chodzi o swój humor, język, jak i co poniektóre sceny.
Miejscami pierwsza, druga czy trzecia część serii były wręcz niesmaczne, choć chyba nigdy nie przekroczono tu granicy przyzwoitości – przynajmniej moim zdaniem. I czego by nie mówić, odświeżonej serii Leisure Suit Larry daleko do tych pierwowzorów, co mi osobiście jakoś szczególnie nie przeszkadza, bo w zamian dostajemy całkiem niezły „substytut”. Gra nadal potrafi rzucić niezłym żartem o zabarwieniu erotycznym czy bawić się dwuznacznością niektórych scen. Zabawny jest również motyw Larry’ego, który mentalnie zatrzymał się gdzieś w latach osiemdziesiątych, przez co jego reakcje np. na temat pełnego równouprawnienia mężczyzn i kobiet czy mnogości płci są niekiedy bardzo komiczne.
Co ciekawe, nawet nieprzystające dziś seksistowskie żarty również się tu znalazły, choć w odpowiedniej formie, jako samoświadome gagi, które nie powinny nikogo urazić. I mi ta obrana przez twórców droga dosyć się podoba, choć w pełni rozumiem również ortodoksyjnych fanów serii, którym ten kierunek nie przypadł do gustu. Bo czego by nie mówić, ale Larry 1: W krainie próżności czy Larry 3: Pasjonująca Patti w poszukiwaniu pulsujących piersi, to wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju gry, które niestety dziś prawdopodobnie nie odnalazłyby się w nowej rzeczywistości.
Rozgrywka – nic odkrywczego
W kwestii rozgrywki zbyt wiele się nie zmieniło. Czy to plus, czy to minus, oceńcie to już sami, dla mnie rozgrywka w przygodówkach point-and-click osiągnęła już swoją ostateczną formę, przez co trudno w moich oczach jeszcze bardziej ulepszyć ten gatunek gier. Tak więc chodzimy tu, zwiedzamy plansze, rozmawiamy z postaciami, zbieramy przedmioty i rozwiązujemy zagadki.
Te ostatnie w głównej mierze polegają właśnie na zbieraniu (lub fotografowaniu) przedmiotów, by później łączyć je w zupełnie nowe konstrukcje, które pozwalają nam rozwiązać daną zagadkę. Czasem twórcy pokuszą się tu o coś nieco bardziej skomplikowanego i oryginalnego, jak chociażby skomplikowane przełączniki w hotelu, ale większość zagadek w nowym Larrym polegają na zbieraniu i łączeniu przedmiotów.
Niestety, co jest zmorą większości dzisiejszych przygodówek, zagadki są tu całkowicie nielogiczne, przez co aż dwa razy musiałem zajrzeć do poradnika w sieci, by przebrnąć przez pozornie prostą, ale kompletnie durną przeszkodę.
Na plus za to kilka urozmaiceń, chociażby w postaci bardziej skomplikowanych konstrukcji, które zbudować musimy nie z dwóch, ale już np. z sześciu przedmiotów. Ciekawą funkcją jest również smartfon Larrego, który pozwala nam przejrzeć obecnie wykonywane zadania czy porozmawiać ze wspomnianą wcześniej Pi – choć zaznaczę, że nie jest to nic nowego, bo w podobnej formie działało to w poprzedniej odsłonie serii.
Tak więc jeśli nie jesteście fanami tego typu gier, to od Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice radzę trzymać się z daleka, to bardzo oldschoolowa przygodówka, która nie stara się wymyślić koła na nowo. Ja sam lubię ten gatunek gier, przez co rozgrywka nie była dla mnie nazbyt irytująca, choć sterowanie potrafiło dać się we znaki…
Sterowanie – point-and-click na padzie
Jak pewnie łatwo się domyślić, przygodówki point-and-click nie zostały stworzone z myślą o kontrolerach. Przez to też, sterowanie na padzie może być w tego typu grach bardzo niewygodne, bo celowanie kursorem przy pomocy gałek analogowych jest skrajnie nieprecyzyjne. Na całe szczęście twórcy gier stosują w tym przypadku alternatywne sposoby sterowania na konsolach.
W Wet Dreams Dry Twice też możemy na nie liczyć, więc obok „tradycyjnego” celowania prawym analogiem, znaleźć możemy szybkie wybieranie interaktywnych przedmiotów przy pomocy „bumperów” Z i L. Jest to bardzo wygodne, tym bardziej, że na niektórych planszach przedmioty są umiejscowione bardzo blisko siebie, przez co trudno przy pomocy analoga wycelować w ten, który nas interesuje.
Największą głupotą w sterowaniu jest to, że za przydatną funkcję podświetlania wszystkich interaktywnych w grze elementów, odpowiada… jednoczesne wciśnięcie dwóch analogów. Jest to skrajnie niewygodne i niestety nie można tego zmienić w ustawieniach.
Na plus zaliczam to, że w Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice wykorzystano dotykowy ekran Nintendo Switch. Fajnie, że zadbano o ten element, bo wielu twórców zapomina o wsparciu dla ekranu dotykowego w Switchu w swoich produkcjach.
Oprawa audiowizualna – kolorowo, choć niskobudżetowo
A jak już przy Nintendo Switch jesteśmy, przejdźmy do technikaliów Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice. Gra mocno opiera się tu na swoim poprzedniku, stosując ten sam silnik graficzny i wiele znajomych już elementów, takich jak, chociażby, animacje i model głównego bohatera. I nie byłby to zbyt duży problem, gdyby nie to, że Larry jest po prostu kiepsko zaanimowany. Klatek animacji ma on tu śmiesznie mało, a i jego zakres ruchów jest strasznie ubogi.
Szkoda więc, że nie zdecydowano się tego poprawić w Wet Dreams Dry Twice, tym bardziej, że reszta oprawy prezentuje się dobrze. Stworzone przez grafików poziomy zachwycają swoją bogatą kolorystyką i wieloma elementami, pełnymi oczywiście podtekstów seksualnych. Również modele postaci zaprezentowano bardzo pomysłowo, stosując wiele zabawnych stereotypów.
Nie najgorsze jest również udźwiękowienie, w szczególności pełny angielski dubbing. Aktorzy grający Larrego i Pi odwalili tu kawał świetnej roboty. A i również do kwestii ścieżki dźwiękowej nie mam zbyt wielu zastrzeżeń, choć wątpię, żeby komukolwiek na dłużej zapadła ona w pamięć.
Reasumując – jak na projekt o tak niskim budżecie, strona artystyczna i techniczna daje radę, choć rozczarowują mnie bardzo długie ekrany wczytywania na Nintendo Switch.
Podsumowanie – „kiedyś to było…”
Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice to gra dla dość wąskiego grona odbiorców. Nie dość, że jest to tytuł dla nielicznych już dziś fanów przygodówek point-and-click, to w dodatku jest to jeszcze gra, którą bez znajomości poprzednika lepiej nawet nie odpalać. Żeby jednak nie było, to Wet Dreams Dry Twice polecam, jeśli oczywiście spełniacie powyższe kryteria.
Nie jest to żadna rewolucja czy nawet ewolucja serii. Jest to po prostu kolejne „odcinanie kuponów od popularnej niegdyś serii”, które jednak jest zrobione z głową i które – bądź co bądź – może zadowolić starych fanów Larry’ego. Ja, pomimo paru pomniejszych wad i ogólnej budżetowości gry, bawiłem się z Leisure Suit Larry: Wet Dreams Dry Twice dobrze, choć z pewnością nie jest to najlepszy okres dla serii. Ale jak to mówią Czesi: „To se uż ne vrati„.