Jako wierny od lat użytkownik Androida zawsze odnosiłem się sceptycznie do tych „wynalazków” jakimi były dla mnie tablety oparte o pełnego Windowsa. Taka hybryda tabletu i komputera nie do końca do mnie przemawiała, mimo to zaryzykowałem. Poznajcie historię człowieka, który przemigrował na Windowsa.
Pojawiła się u mnie potrzeba zakupu notebooka z racji, że ostatnio spędzam dużo czasu w podróży, a mało jestem w domu. Od laptopów jednak stronię, nie lubię tych urządzeń. W domu używam poczciwego blaszaka, jednak czasem trzeba iść na kompromis i ku mojemu niezadowoleniu powoli rozglądałem się za jakimś lekkim notebookiem. Tablet również zamierzałem kupić, ponieważ swojej Xperii pozbyłem się prawie pół roku temu. Taki bieg wydarzeń spowodował, że pożyczyłem na tydzień od znajomego tablet Lenovo ThinkPad 10 celem sprawdzenia czy na dłuższą metę dotykowy Windows mnie przekona, a tym samym oddali widmo zakupu laptopa.
Alternatywą dla Lenovo był Nexus 9. Przez jakiś czas byłem niemal pewien, że będzie mój. Jestem od lat sympatykiem Nexusów, gdyby mój wybór miał się ograniczyć jedynie do Androida, nie zastanawiałbym się ani chwili i poleciał po tablet od Google.
HTC generalnie wygląda gorzej „na papierze”. W podobnej cenie oferowano Nexusa w wariancie o pojemności 32 gigabajtów oraz ThinkPada z 64GB pamięci, w dodatku z opcją rozszerzenia przez gniazdo microSD. W urządzeniu Lenovo dostajemy też nieco większy wyświetlacz (da się to odczuć, pomimo że to tylko nieco ponad cal różnicy) oraz oczywiście rysik. Nie posiada on co prawda tak zaawansowanych funkcji jak S Pen, ale i tak jest ogromnym atutem. Z kolei używanie dotykowego Windowsa bez tego akcesorium byłoby całkowitym nieporozumieniem, o czym opowiem później. Reasumując, posiadanie pełnoprawnego komputera w zminiaturyzowanej wersji wypada atrakcyjniej od powiększonego smartfona nie oferującego nic ponad to, co mam w swojej komórce.
Interfejs?
Windows 8.1 dla palców użytkownika jest połączeniem przemyślanego, lekkiego i płynnego Modern UI z ociężałym, archaicznym i całkowicie niedostosowanym pod dotyk eksploratorem plików. Na pierwszy rzut oka kafelki to designerskie „widzi mi się”, które ma ładnie wyglądać w broszurkach reklamowych, jednak po kilkudniowym przyzwyczajeniu jest czymś naprawdę roztropnie zaplanowanym. Po pierwsze: gesty! Nie ma tych durnych przycisków podążających za mną na każdym kroku jak to ma miejsce w systemie Google’a. Uzyskuję przestrzeń roboczą na całej powierzchni ekranu, jednocześnie będąc w stanie błyskawicznie przełączyć się między aplikacjami lub je zamykać. A to wszystko okraszone przyjemnymi animacjami.
Jednak gdy przechodzę do pulpitu i zaczyna się operacja na plikach, to cała lekkość Modern UI znika pod ciężarem poczciwego Eksploratora Windows, który w gruncie rzeczy niewiele zmienił się od czasów Windowsa XP, a jedyne przystosowanie go pod dotyk polegało na zaimplementowaniu przewijania kinetycznego. Tylko że przewijanie i tak nie jest płynne i mam wrażenie, że pracuję na dość starym komputerze, który nie do końca radzi sobie z systemem, a nie na tablecie z najwyższej półki. Można się do tego przyzwyczaić a urządzenie nie jest wolne, tylko generuje takie odczucia z użytkowania. Producenci smartfonów z Apple na czele rozpieścili nas pięknymi i niesamowicie płynnymi animacjami, tutaj niestety nie jest tak kolorowo.
Oczywiście Eksplorator z Windowsa jest zbawienny sam w sobie, bo żaden menedżer plików z Androida nie dorówna tej przejrzystości obsługi, pomijając dziwne zachowanie okien, zwłaszcza podczas pojawiania się klawiatury ekranowej lub zmianie orientacji. Moim zdaniem na tablecie okna nie powinny „pływać” tak swobodnie jak na desktopach, powinno być coś na wzór podziału okien tak, jak odbywa się to w Modern UI.
Wracając do rysika… Pomimo, że wielkość całego interfejsu jest u mnie ustawiona na maksymalną, to niektóre elementy nadal są tak małe, że bez precyzyjnego pióra ciężko było by obsługiwać urządzenie bez osiwienia z nerwów. Możliwość robienia notatek czy rysunków to naprawdę drugorzędna funkcja. Szczerze współczuję użytkownikom tabletów, którzy nie mają tego akcesorium na wyposażeniu. Microsoft zostawił pulpit praktycznie w proszku, dla mnie nie do zaakceptowania.
Multi Window!
Prawie każdy zapytany o urządzenie najbardziej produktywne w zakresie multitaskingu bez zawahania wskaże Galaxy Note. Do niedawna także zaliczałbym się do tych osób. Ale teraz mogę śmiało stwierdzić, że Samsungowe Multi Window nie dorasta do pięt temu z Windowsa, nawet w swojej zmodyfikowanej formie w nowym TouchWizie z Galaxy S6
Przede wszystkim prostota i intuicyjność jego uruchamiania. Jeden ruch palcem pozwala nam „wyciągnąć” aplikację z zasobnika i zostawić na dowolnie wybranej połowie ekranu. Nie trzeba rozwijać wstążki ani otwierać menu wielozadaniowości, wszystko dzieje się w ułamku sekundy i równie szybko można konfigurację ekranu zmienić, zastępując którąkolwiek aplikację inną lub uruchomić kolejną apkę, która zastąpi oba ekrany. Wszystko funkcjonuje naturalnie, jakby system odczytywał intencje użytkownika. Nie trzeba rozwijać żadnego menu, ani nic nie trzeba klikać. Wystarczy muśnięcie. Jest tutaj także jeszcze jedno przemyślane rozwiązanie; ekran dzielić można tylko w poziomie. Na pierwszy rzut oka minus, ale jak przyjrzymy się układowi aplikacji zarówno systemowych,jak i tych ze sklepu to zauważymy, że wszystkie mają kompozycje horyzontalną. Co to oznacza? że przy skalowaniu ich szerokości nie przybiorą żadnego bezsensownego, karykaturalnego wyglądu, co w samsungowym Multi Window się zdarza. Dzięki temu wszystkie pozycje z Windows Store da się używać nawet, kiedy zajmują ćwierć szerokości ekranu.
Oczywiście Note pozostaje niekwestionowanym liderem w kategorii ilości otwieranych aplikacji na raz, jednak ja preferuję rozwiązanie prostsze ale za to funkcjonalne w stu procentach. Windows zyskuje także przewagę w samej wielozadaniowości, bo aplikacje w tle nie są „zamrażane” i nadal działają w tle, co jest zauważalne na przykład przy YouTube, gdzie przełączenie do innej apki nie powoduje zatrzymania odtwarzania, ani tym bardziej nie kasuje zbuforowanego w odtwarzaczu filmu to jest tak irytujące w Youtube na zielonym systemie.
Wojenka Google i Microsoftu… a ja na linii frontu
Każdy wie, że na Windowsie poza Chrome i Earth próżno szukać aplikacji od Google. Za każdym razem, gdy zgłaszałem ten zarzut zwolennikom okienek byłem kwitowany krótko: „Aplikacje do YouTube są? Są. To czego jeszcze chcesz?”. Ok, aplikacje do YouTube są, Gmaila nie potrzebuję, bo na szczęście domyślny klient pocztowy obsługuje moją skrzynkę mailową (jeszcze). Natomiast kalendarza już nie jestem w stanie zsynchronizować. Z jednej strony Microsoft zasłania się tym, że: „firma Google nie obsługuje już nowych połączeń programu EAS (Exchange ActiveSync) w niektórych przypadkach„, z drugiej strony wyszukiwarkowy gigant nie ma zamiaru udostępnić swojej aplikacji Kalendarz w Windows Store. Nieistotne, kto zawinił, cierpi na tym użytkownik. Co mi pozostało? Korzystanie z wersji webowej.
Google Hangouts – mój główny komunikator, który w tablecie jestem zmuszony obsługiwać z poziomu przeglądarki, gdzie na stronie Gmaila mogę otworzyć jego okno, i dopiero wtedy w jakiś sensowny sposób prowadzić rozmowę. Prawda, że zawiłe? Oczywiście jest rozszerzenie w Chrome z tym komunikatorem i na moim PC działa ono bezbłędnie ale ewidentnie nie ma zamiaru współpracować z klawiaturą dotykową Windowsa i co rusz zwęża okienka dialogowe do postaci bezużytecznego wąskiego paska…
Świetnie było by zobaczyć też różne mniejsze apki od Google jak na przykład Tłumacz, czy Keep. Tak, wiem; wszystkiego mieć nie można… Z bliżej nieznanego mi powodu nawet domyślna wyszukiwarka w Internet Explorerze co jakiś czas zmienia się z ustawionego przeze mnie Google na Bing…
Skoro mowa o aplikacjach
Wieloletnie obcowanie z Androidem wyrobiło we nawyk poszukiwania najlepszej aplikacji z dostępnych. Prosty przykład to coś do odtwarzania muzyki. Na Androidzie wchodzę w sklep i przebieram pomiędzy kilkunastoma różnymi aplikacjami i mogę wybrać tą najlepszą i najbardziej dopracowaną. W Windows Store cieszę się, że w ogóle jakąś znalazłem. To jak (nie)wiele ludzi odwiedza sklep Microsoftu można zaobserwować po ilości wystawianych opinii dla poszczególnych aplikacji. W Androidzie czy iOS-ie liczy się je zazwyczaj w milionach opinii lub ocen. Tutaj najpopularniejsze aplikacje mają raptem kilka tysięcy z wyjątkami takimi jak Skype, który ma niespełna 25 000 opinii i jest to chyba najwyższy wynik w całym sklepie (Skype dla Androida – 6 500 000) Poza tym, zazwyczaj liczba ocen nie przekracza 200. Wiem, że to nie jest najlepsze narzędzie pomiaru popularności aplikacji w sklepie, ale w miarę oddaje to, ile się „dzieje” w Windows Store. Generalnie sklep sprawia wrażenie nieco „opustoszałego” i porzuconego, o czym może przekonywać fakt, że aplikacja Facebook nie była aktualizowana od około dwóch lat.
Czy kupiłbym jeszcze raz?
Tabletowy Windows ma potencjał i to niemały. Modern UI jest przemyślane i funkcjonalne, ale pulpit został potraktowany po macoszemu. Sprawia on wrażenie takiego rozwiązania „awaryjnego”, że „w razie co, to można z niego skorzystać”, ale na pewno nie zachęca do codziennej pracy. No chyba, że ktoś chce podłączać peryferia w postaci klawiatury i myszki, ja nie mam zamiaru. Stworzenie prezentacji w Power Poincie było prawdziwą katorgą, jednak gdyby nie tablet z Windowsem, nie byłbym w stanie dokończyć jej w drodze na uczelnię, tym samym zawalając termin ;) Tak małe urządzenie do poważniejszych rzeczy niż konsumpcja treści po prostu się nie nadaje.
Microsoft za wszelką cenę chciał zadowolić zarówno użytkowników tabletów, jak i komputerów PC przy pomocy jednej wersji interfejsu, co nie miało prawa się udać. Tak więc ósemka po 2,5 roku od premiery sprawia wrażenie posiadającej problemy wieku dziecięcego, które lada moment powinny zostać rozwiązane. Niestety dopiero po prawie 3 latach doczekamy się większych zmian w postaci 10 odsłony okienek.
Po moich kilkumiesięcznych doświadczeniach z ThinkPadem chyba drugi raz bym na niego nie postawił i zdecydował się na tablet z Androidem ze względu na spójność interfejsu, pełną synchronizację urządzenia ze smartfonem oraz mnogość aplikacji.