Zamysłem Google było stworzenie rozpoznawalnej marki, która pozwoliłaby na sprzedaż swoich usług. Idea genialna w swej prostocie – wypromować tanie urządzenie o mocnej specyfikacji i zaopatrzyć w pełen wachlarz dostępnych usług, które w mniejszym, bądź większym stopniu posiadają ukryte mikropłatności. Już raz ktoś tą drogą poszedł, Amazon, i odniósł niewątpliwy sukces. Jak radziła sobie wobec braku doświadczenia korporacja z Mountain View? Początki jak zawsze były trudne. Problemy z logistyką i marketingiem, nietrafione projekty. To wszystko jednak już za nami. Po złych decyzjach nie pozostał nawet ślad, a firma zakorzeniła się w umysłach użytkowników na dobre. Z jakim skutkiem? Przekonajcie się sami. W drugiej części, przedstawię jak korporacja radziła sobie w czasach prężnie rozwijającej się konkurencji i naporu tanich, chińskich terminali. Panie i Panowie, zapraszam do lektury!
W przeciągu dwóch lat Marka Nexus opanowała każdy sektor mobilnej branży. Pomimo ściągniętej wizji od konkurencji, Google miało swój pomysł na ten biznes. W przeciwieństwie do Amazozu, poszło o krok dalej. Zamiast czytników, obrało sobie za target cały sektor mobilny. Mając swoje własne środowisko w postaci Androida oraz potężny ekosystem było skazane na sukces. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że była to właściwa decyzja. Dziś Google i jego system mobilny potrafi rozpoznać niemal każdy, kto ma choć w niewielkim stopniu do czynienia z elektroniką. Mało tego, entuzjaści marki, a także osoby wkraczające dopiero w ten świat, śmiało mogą stwierdzić, że jest to produkt klasy premium o wspaniałych możliwościach. Androida można nienawidzić za wszechobecną defragmentację systemu i postępującą inwigilację klienta poprzez usługi Google’a. Jednak urządzeniom Nexus nie sposób odmówić jednego – są szalenie eleganckie, a przy tym atrakcyjne cenowo. Po mariażu z każdym dostępnym sektorem mobilnych urządzeń, Google postanowiło odświeżyć serię. O tym czy im się to udało przeczytacie poniżej.
Dwa kroki do przodu, jeden do tyłu…
Pomimo tego Nexus 4 do dziś nie ma się czego wstydzić. Jako wybredna osoba w kontekście wyboru sprzętu elektronicznego, która lubi wnikliwie analizować, muszę przyznać, że współpraca z LG wyszła Google na dobre. Abstrahując od szklanej konstrukcji mieniącej się na tylnej ścianie kropkami, coś a’la „efekt brokatu” (poprawcie mnie, jeśli jestem w błędzie nazywając ten zabieg w ten sposób) – gdyż wygląd to już rzecz gustu, a na jego temat, jak wiemy się nie dyskutuje. Co tu dużo mówić, konstrukcja broni się sama. 4-rdzeniowy Układ Qualcomm Snapdragon S4 Pro 1,5 GHz z grafiką Adreno 320, a także 2 GB RAM, 8/16 pamięci wewnętrznej (w późniejszym okresie wyszły wersje z 32 GB). Za komunikację smartfona odpowiadało WiFi 802.11a/b/g/n, DC-HSDPA+ 42 Mb/s, Bluetooth 4.0 + A2DP, NFC, A-GPS + GLONASS, SlimPort. Do tego 4,7 calowy IPS TFT w rozdzielczości 720p (HD) o wyśmienitych kątach widzenia. Na froncie widniała 1,3 Mpix kamera do wideorozmów, zaś na tyle 8 Mpix moduł aparatu z diodą doświetlającą LED, pozwalający nagrywać filmy Full HD z prędkością 30 kl/s. Ochronę wyświetlacza zapewniało hartowane szkło Gorilla Glass 2. Nexus 4 zasilany był litowo-polimerową baterią o pojemności 2100 mAh. Całość konstrukcji zamknięto w obudowie Unibody bez dostępu do baterii. W momencie debiutu dzieło duetu Google-LG pracowało na Androidzie 4.2 Jelly Bean. Obecnie dostało aktualizację do najnowszej wersji systemu 4.4 KitKat. Google tradycyjnie nie podbiło ceny Nexusa 4, oferując go w kanale Google Play za 299 $ (wersja 8GB).
2013 – Czy najbardziej spektakularny rok w dziejach technologii mobilnych, mógł należeć do Nexusa?
Gwoli przypomnienia, jednostką zapewniającą płynną pracę urządzenia stanowi układ Qualcomm Snapdragon S4 Pro z 4-rdzeniami Krait’a 300 taktowanymi na 1,5 GHz. W rzeczywistości układ, który napędzał najnowszy tablet z rodziny Nexus różni się od tego, co widnieje na papierze. Jak się okazuje, sercem urządzenia był, tak jakby „Snapdragon 600” o niskim taktowaniu, na co wskazują testy wydajnościowe i samo oznaczenie kodowe w układzie SoC. W praktyce było to piekielnie mocne zestawienie. Oprócz tego urządzenie posiadało 2 GB pamięci RAM, a także podwojoną pamięć wewnętrzną (względem pierwszej generacji) 16/32 GB i najnowsze moduły łączności – WiFi a/b/g/n, NFC, Bluetooth 4.0, LTE (wersja 32 GB), żyroskop, magnetometr, akcelerometr, GPS. Nowatorskim, aczkolwiek udanym rozwiązaniem, jest zastąpienie portu micro USB portem typu SlimPort z obsługą OTG umożliwiającym przetwarzanie obrazu na ekranie TV przy użyciu odpowiedniego kabla SlimPort-HDMI (co było dotychczas niemożliwe w urządzeniach z pod szyldu Google’a). W odróżnieniu od swojego poprzednika Nexus 7 II posiadał moduł aparatu o matrycy 5 Mpix. Ekran urządzenia, to wciąż świetnej klasy IPS LCD o rozdzielczości WUXGA 1920 x 1200 pikseli. W rezultacie bezkonkurencyjne kąty widzenia i ostry jak brzytwa obraz nie pozastawiały konkurencji złudzeń. Obudowa pokryta gumowaną powierzchnią była miła w dotyku i pozwalała na pewny chwyt. Bateria, jaką zaimplementowano w Nexusie 7 II, posiadała pojemność 3950 mAh. Tablet w podstawowej wersji był tylko 30 $ droższy od swojego starszego brata i kosztował 229 $ w Sklepie Play.
Gdyby ktoś powiedział, że mogę kupić taką specyfikację za mniej niż 1000 zł (pamiętajmy, że w Polsce dochodzi marża i VAT) chyba kazałbym się puknąć w głowę. Google jednak wie, co robi wypuszczając topową specyfikację za niewielkie pieniądze, stworzyło przy tym medialny szum wokół urządzenia. Niektóre portale okrzyknęły go nawet „królem 7- calowych tabletów”. Jednak część osób uważa, że młodszy brat jest po prostu przeciętny, bo nie zrobił tyle furory, co jego poprzednik. I nie zrobił. Jednak nie można go nazwać przeciętnym. Po pierwsze, Nexus 7-2012 był urządzeniem, które dzięki sprytnej polityce Google’a zmieniło pogląd na pewne sprawy, skutecznie zmieniając rynek w tamtym okresie. Po drugie, w roku 2013 konkurencyjność na rynku wzrosła i wraz z naporem „chińskiej fali” tanich tabletów ciężko o taki rozgłos i popularność. Jednak w gruncie rzeczy obaj 7-calowi bracia w momencie debiutu posiadali te same cechy. Wyróżniająca się topowa specyfikacja, ciekawy design, najnowszy system i wsparcie producenta, a przede wszystkim wszechobecny uniwersalizm. To wszystko dawało powody do optymizmu i pozwalało snuć spokojne plany na przyszłość. Nie zapominając oczywiście, że konkurencja (szczególnie ta z Azji) nie śpi…
Chromecast – do trzech razy sztuka
Po klęsce projektów Google TV i Nexus Q, gigant z Mountain View z naporem godnym maniaka, wyciągając właściwe wnioski, wrócił na rynek urządzeń streamingujących treści multimedialne. Niczym Feniks z popiołu powstał Chromecast. Prezentacja najnowszego dzieła Google’a miała miejsce 26 lipca 2013 roku podczas tej samej konferencji, na której zadebiutował tablet Nexus 7 drugiej generacji oraz Android 4.3 Jelly Bean. Urządzenie do złudzenia przypominało przerośniętego pendrive’a o nieco futurystycznej budowie. Sama konfiguracja opierała się na podłączeniu Chromecasta przez port HDMI do TV bądź monitora, a następnie do źródła zasilania przez port USB, znajdujący się na froncie. Po czym pobierało się z pozycji komputera, tabletu, smartfona aplikację do obsługi urządzenia. Po instalacji wystarczyło nacisnąć już tylko przycisk „chromecast”. Pojawiał się on w aplikacjach np. YouTube, aby przenieść obraz na duży ekran. Warto zauważyć, że treści multimedialne można było oglądać bez użycia
Najmocniejszy z rodziny, ale… jeden z wielu na świecie
Firma z Mountain View, która potrafi roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości wraz z debiutem upragnionej i długo wyczekiwanej, nowej odsłony Androida, zaprezentowała następcę mieniącego się dziesiątkami srebrzystych punktów, Nexusa 4. Wydarzenie miało miejsce na konferencji Google’a, która odbyła się w Q4 2013 roku. Dokładnie 31 października, oczom wiernych fanów przy ponownym udziale LG, ukazał się Google Nexus 5, a wraz z nim Android 4.4 KitKat. Trudno w tym momencie rozstrzygać, która z premier budziła większe zaskoczenie. No właśnie, tylko teraz zastanówmy się, czy aby na pewno było ono pozytywne… Nie bez powodu użyłem takiego wstępu, gdyż najnowszy smartfon Google’a, to po prostu…flagowiec. A to oznacza ni mniej ni więcej, że po premierze galaktycznych czarów nad ekranem w Samsungu Galaxy S4, upchanym po zęby w ogrom funkcji LG G2, kunsztu designerskiego i szlachetnego wykonania w Sony Xperii Z1, czy pokaz prawdziwego piękna w HTC One, najmłodsze dziecko giganta z Mountain View nie odznaczało się niczym nadzwyczajnym. Niestety, niezwykle ciężko było mu się przebić przez czołówkę. Tym jednak, co zawsze stawiało Nexusa ponad wszystkimi, nie był wygląd czy hardware, a najnowszy software i najszybsze aktualizacje.
W kilka dni po polskiej premierze Nexusa 5, gdzie przedstawiciel LG próbował w jak najznamienitszy sposób zareklamować urządzenie, wywołał na mych ustach drobny uśmiech. Pierwszy raz widziałem człowieka, który będąc nie byle jakim specjalistą w swojej dziedzinie, zachowywał się tak jakby nie wiedział, co powiedzieć. Może nie miał przekonania do tego, co mówi? Myślę po prostu, że Android 4.4 KitKat nie okazał się tak rewolucyjny, jakby można było zakładać. Oczywiście na papierze wszystko wyglądało pięknie, jednak sam system cierpiał jeszcze na chorobę wieku dziecięcego i brak optymalizacji ze strony deweloperów oprogramowania na Androida. Nie będę się tutaj rozwodził nad przydatnością „nowości” w kolejnej odsłonie systemu, bo nie o tym ten wpis. Jeśli jednak brać pod uwagę specyfikację, najnowsza maszyna Google’a posiadała hardware, który jest absolutnie topowy do dziś. Serce urządzenia stanowił „modny” we flagowcach z 2013 roku Qualcomm Snapdragon 800 taktowany zegarem 2,26 Ghz. Płynną pracę na wielu aplikacjach zapewniał 2 GB RAM. Do tego 16, bądź 32 GB pamięci wewnętrznej flash (oczywiście jak w przypadku niemal całej rodziny nie uświadczymy tutaj slotu na kartę microSD) i 4,95 calowy ekran LCD IPS o rozdzielczości Full HD (1920 x 1080 pikseli). Aparat użyty w smartfonie, posiadał matrycę 8 Mpix z OIS (optyczna stabilizacja obrazu) oraz diodą LED, Urządzenie było w stanie nagrywać filmy Full HD przy 30 kl/s. Z przodu ulokowana została kamera do wideorozmów – 1,3 Mpix. Nexus 5 nafaszerowany był kompletem modułów łączności: dwuzakresowe WiFi 802.11 a/b/g/n/ac, DC-HSDPA +42 Mb/s, LTE, NFC, Bluetooth 4.0, micro USB ze wsparciem OTG, A-GPS + GLONASS. Całość konstrukcji została zamknięta w dobrze spasowanej plastikowej obudowie Unibody bez dostępu do baterii. Dobry wizerunek urządzenia psuł przeciętny akumulator o pojemności 2300 mAh. Najmłodsze dziecko Google’a debiutowało na nowej odsłonie Androida 4.4 KitKat, obecnie dostało dwie aktualizację do 4.4.1 i 4.4.2 KitKat. Cena w oficjalnej dystrybucji Google Play wynosi 349 $ za opcję 16GB i 399 $ za 32GB.
Oczywiście tuż po debiucie na polskim rynku, nabrałem niemal 100% pewności, że urządzenie nie będzie rekordzistą sprzedaży. Oferowane w niebagatelnej kwocie 1799zł (w momencie debiutu) przestaje być ofertą atrakcyjną. W tej cenie można było nabyć bardziej stylową (choć to rzecz gustu) Sony Xperię Z1, a LG G2 nawet znacznie taniej. Trudno wydać finalną ocenę. Gigant z Mountain View zawsze miał siłę przebicia. Jednak jego nowe dzieło, mimo potężnej specyfikacji i przyzwoitego wyglądu (oczywiście materiały i wykonanie to rzecz gustu), nie wywołało we mnie poruszenia godnego nazwania go „amazing”. Nie miałem ani dreszczy trzymając go w dłoni po raz pierwszy, ani drżenia palców u rąk, gdy biegałem po pulpitach nowego Androida. Urządzenie jest godne kupienia tak samo, jak flagowce konkurencji. Sama decyzja to już indywidualna preferencja użytkownika. Na pewno kwestią wyróżniającą każdego Nexusa, jest otwartość na zabawy w modyfikację oprogramowania. W tym właśnie sektorze upatrywałbym największy popyt. Cała reszta nie będzie odczuwać różnicy w wydajności czy możliwościach w stosunku do LG G2, HTC One, Sony Xperii Z1, czy Samsunga Galaxy S4.
W przeddzień premiery…
Firmie z Mountain View nie można odmówić czujności. W dobie ekspansji Phabletów i wypieraniu małych tabletów (pisałem o tym szerzej w tym artykule), konkurencja postanowiła przenieść rozmiar tych drugich, na 8 cali. W ślad za nią podążyło Google. Możemy się zatem spodziewać, że niebawem w „królewskiej” rodzinie, zawita całkiem nowy członek. Mowa o Nexusie 8. Tym razem „zaproszenie do tablicy”, otrzymało HTC. „Wyszukiwarkowy” gigant nie przebiera w środkach i zamierza postawić na absolutnie topową specyfikację. Ekran QWXGA (2048 x 1152 piksele), 4 rdzeniowy proces Qualcomma – Snapdragon 801, albo 805, czy 3 GB pamięci RAM ,to wartości, które muszą budzić uznanie. Ponadto obraz wyświetlany będzie na 8,9-calowej matrycy, a orientacja ekranu nadal pozostanie w panoramie i będzie wynosić 16:9. Zgodnie z zapowiedziami nie powinno też zabraknąć Androida w wersji 4.5/5.0. Wszystko okaże się na czerwcowej konferencji Google I/O, gdzie tradycyjnie gigant z Mountain View zaprezentuje nowy tablet oraz kolejną wersję „zielonego robota”. Jestem bardzo ciekaw, jak będzie wyglądać tablet w wydaniu HTC. Do tej pory nie miałem zbyt wielu okazji, by podziwiać urządzenie Tajwańczyków tej wielkości. Patrząc jednak na ostatnie dokonania tej korporacji względem ich flagowych modeli (HTC One, One drugiej generacji), liczę na kunszt designerski oraz bezkompromisowe wykonanie. Oby tylko nie wiązało się to z wysokimi kosztami. Według zapowiedzi, cena nowego Nexusa od HTC ma wynieść około 300 dolarów. To sporo, patrząc na stosunek ceny pozostałych członków „królewskiej” rodziny.
To jednak nie koniec zapowiedzi. Od paru dobrych miesięcy, sieć oblegają przeróżne doniesienia na temat następcy największego przedstawiciela Google’owskiego rodu – Nexusa 10 II generacji, bądź – jak kto woli – Nexusa 10 (2014). Spekulacje na temat urządzenia trwają, a my wiemy tak na prawdę i dużo i mało. Najprawdopodobniej tablet powstanie przy udziale koreańskiej firmy LG. Z tego, co już wiadomo specyfikacja nie będzie zaskoczeniem. Według doniesień, gigant z Mountain View wpakuje do swojego najnowszego dziecka najlepszą możliwą konstrukcję, jaka królowała w 2013 roku. Nexus 10 ma być zaopatrzony w w 4-rdzeniowy procesor Qualcomm Snapdragon 800 o taktowaniu 2,26 Ghz przy wsparciu 3 GB RAM. Mowa też jest o 16 GB pamięci wewnętrznej. Obraz wyświetlany będzie na ekranie o rozdzielczości WQHD 2560 x 1600 pikseli. Urządzenie ma być zaopatrzone w dwuzakresowe WiFi 802.11 a/b/g/n/ac oraz Bluetooth 4.0. Nie zapomniano też o module aparatu i kamerze do wideorozmów. Niestety nieznana jest jego konstrukcja. Ogniwo zasilające urosło w stosunku do swojego poprzednika o 500 mAh i wynosić będzie 9500 mAh. Najmłodsze dziecko giganta z Mountain View pracować będzie na Androidzie 4.4 KitKat w najnowszej kompilacji. Urządzenie ma być oferowane w wersji WiFi z 16 GB pamięcią wewnętrzną za kwotę 299 funtów brytyjskich w dystrybucji Google Play. Czyli szykuje się kolejny tytan wydajności, jednak niewyróżniający się niczym niezwykłym z tłumu. Abstrahuję od wyglądu, bo tablet może się podobać, bądź też nie i to zależy od indywidualnego gustu użytkownika. Nie będę jednak spisywał na straty nowe dziecko Google zanim jeszcze przyszło na świat. Zawsze istnieje szansa, że „wyszukiwarkowy” gigant zaskoczy nas czymś niezwykłym…i będzie hit! Nie traktowałbym jednak tego, jako rzecz prawdopodobną, gdyż każda nowość to pewne ryzyko. Sama premiera również przeciąga się w nieskończoność. Zobaczymy jak dalej potoczą się losy największego członka rodziny Nexus. Jednak Google zbyt dużo nauczyło się w przeszłości, by pozwolić sobie na błąd. Postawi zapewne na sprawdzoną konstrukcję, a świetny marketing wykona resztę…
Przyszłość „królewskiego” rodu
Linia urządzeń Nexus jest niczym rodzina Soprano. Z jednej strony enigmatyczny wdzięk i nietykalne piękno, a z drugiej twarda i konsekwentna polityka, która zmierza w określonym, na długo przed decyzją, celu. Google to firma, która potrafi reagować na rynek. Ma również niesamowite zaplecze, które pozwala badać go w każdym możliwym sektorze. To daje fundament i pewność, a także perspektywy na przyszłość. Czy jednak do końca można spać spokojnie? Czy rynek nie jest zbyt dynamiczny, by brać za pewnik czynniki pozwalające odnieść sukces? Co z konkurencją, która oferuje podobne, niekiedy nawet minimalnie lepsze urządzenia?
Jak w tym wszystkim odnajdzie się marka Nexus, której jedną z zalet była właśnie cena? Niewątpliwie gigant z Mountain View stracił jednego asa z rękawa. Na szczęście przecież Nexus, to nie tylko cena. Jest wiele innych czynników, które sprawiają, że klienci wybierają te urządzenia. Jak już niejednokrotnie pisałem, terminale „królewskiej” rodziny Androida posiadają najnowsze, niczym nieograniczone oprogramowanie, wprost wymarzone do wszelakiej modyfikacji. Mają za sobą również wsparcie samego Google’a, który gwarantuje najnowsze aktualizacje przez okres 18 miesięcy. To argumenty, obok, których nie można przejść obojętnie. Nie wyjdę na wielkiego, obłudnego heretyka, jeśli dodam, że posiadacz urządzeń z linii Nexus dostaje terminal charakteryzujący się nienagannym wyglądem i zapleczem technicznym. Styl terminali Google’a jest utrzymany w tajemniczej, nieco enigmatycznej tonacji, przez co intryguje i pociąga. Jest to moja subiektywna opinia. Nie każdy musi się z nią zgadzać. Jednak czuję, że znajdą się chętni, by poprzeć tą tezę. Tak naprawdę sam sukces Rodziny Nexus zależy od reakcji Google’a na rynek. To czy gigant z Mountain View będzie obserwował sektor mobilny i pójdzie z falą nadchodzących trendów, czy zatonie pośród oceanu chińskich terminali…
Fot. by Jousue Goge (CC), John Karakatsanis-Nexus 4 (CC), Christia Ghanime (CC), Erica Joy (CC), John Karakatsanis-Nexus 5 (CC), Tabletowo, Shawn Collins (CC).