Dość rzadko bywam na południu Polski, dlatego każdy taki wyjazd staram się wykorzystać do maksimum możliwości. Po wielu poleceniach znajomych, postanowiłem wybrać się do Kraków Arcade Museum – niepowtarzalnej wystawy klasycznych gier automatowych, które od końcówki lat 70., przykuwały uwagę milionów graczy na świecie.
Płacisz raz i grasz ile chcesz!
Gdy z pomocą tramwaju doczłapaliśmy się na ul. Centralną 41a, naszym oczom ukazał się ogromny, biały hangar. Jego dość sporą część zajmuje właśnie Kraków Arcade Museum. 3-letnie już przedsięwzięcie to efekt siedmiu lat mozolnego kolekcjonowania klasycznych automatów przez Marcina Moszczyńskiego.
Pomysł jest dość banalny – urządzenia i tak trzeba gdzieś przechowywać, więc dlaczego nie udostępnić ich gawiedzi, przy okazji zarabiając na sprowadzenie dodatkowych maszyn oraz konserwację tych starych.
Wystarczy szybki rzut oka na zagraniczne portale aukcyjne, by stwierdzić, że nie jest to tania zabawa. W zależności od rzadkości gry, koszt zakupu sprawnego automatu może się zaczynać od okolic 2000 dolarów (~9500 złotych). Kolekcjonerzy rzadko też pozbywają się najcenniejszych okazów, więc zakupienie gier z listy najlepszych klasyków również może być wyzwaniem. Prostym przykładem niech będzie obecne w muzeum The Simpsons (1991, KONAMI) – sprawny egzemplarz tej bijatyki chodzonej to wydatek prawie 4000 dolarów, nie wspominając o przesyłce, kosztującej następny tysiąc.
Wracając jednak na południe Polski – w Kraków Arcade Museum można się bawić na dwa sposoby. Najprostsza opcja to wykupienie godzinnego biletu, lecz zdecydowanie bardziej opłaca się bilet OPEN, z którego możemy korzystać przez cały dzień. Gracze wtedy otrzymują stosowną opaskę na rękę, przez co z łatwością mogą opuścić teren muzeum i wrócić do niego później, gdy nastanie taka potrzeba.
Jest to o tyle ważne, że do automatów nie trzeba wrzucać żadnych monet – każda z maszyn jest ustawiona na tryb Free Play, co oznacza, że zakupiony bilet pokrywa nielimitowaną liczbę prób w każdej z ponad 150 dostępnych gier.
Interaktywna pigułka historyczna
Choć na stronie internetowej muzeum z łatwością podejrzycie listę dostępnych gier, specjalnie nie sprawdzałem jej przed przyjazdem. Muszę jednak przyznać – ta zrobiła wrażenie nawet na mnie – osobie, która żyje klasycznymi grami i przegrała dziesiątki złotych na maszynach we wczesnych latach 2000., za sprawą działalności kilku salonów w Przyjezierzu i Władysławowie. Kraków Arcade Museum oferuje przekrój ponad 150 pozycji z ponad 40-letniej historii tego intrygującego medium.
Najstarszym eksponatem jest niewątpliwie Space Invaders (1978, Taito), podczas gdy najnowsze gry pochodzą nawet z poprzedniej dekady, tak jak chociażby Luigi’s Mansion Arcade (2013, CAPCOM). Największe wrażenie robi jednak ten przekrój gatunkowy. Znajdziecie klasyczne bijatyki chodzone, rasowe fightery, gry wyścigowe z lat 80. i 90., mnóstwo tzw. strzelanek na szynach, w których celujemy w ekrany kineskopowe z zabawkowych pistoletów – lub snajperek, jak w przypadku fenomenalnego Silent Scope (1999, KONAMI).
Trudno też nie wspomnieć o ogromnej reprezentacji gier rytmicznych. Obserwacja stanowiska do Dancing Stage EuroMIX 2 (2002, KONAMI) wykazała, że do Kraków Arcade Museum przychodzą również stali bywalcy. Serdecznie pozdrawiam faceta, który sam wymiatał na dwóch matach tanecznych jednocześnie, pokazując jak świetnym ćwiczeniem mogą być takie gry. I tutaj nie zbrakło klasyków – Percussion Master (2004, IGS) wybiło mi karierę perkusisty z głowy, a Guitar Hero Arcade (2009, Activision) przypomniało mi o złotych dniach zabawy z plastikowymi gitarkami.
Kraków Arcade Museum imponuje najbardziej wtedy, gdy pokazuje doświadczenia, których nie da się tak łatwo odtworzyć w domu. Zdecydowanie lepiej zagrać w takie SEGA Rally Championship (1994, SEGA) na automacie, gdzie jednak mamy dostęp do kierownicy z wibracjami i skrzynią biegów. Gra wówczas imponuje znacznie bardziej niż jej konsolowy odpowiednik – nie tylko ze względu na lepszą jakość animacji, lecz również ogólne wrażenia z zabawy.
Kuriozum są tutaj gry motocyklowe – Cyber Cycles (1995, Namco) – oraz symulacje ciężarówki w stylu 18 Wheeler: American Pro Trucker (2000, SEGA). Wyginanie się wraz z motocyklem celem skrętu lub obracanie wielką kierownicą to ciekawe doświadczenie dla osób, które zwykle nie mają dostępu do takich automatów oraz emulowanych w nich pojazdów.
Z gier wyścigowych w Kraków Arcade Museum, najwięcej frajdy jednak sprawiło Star Wars: Racer Arcade (1999, SEGA). Tutaj wygrała niecodzienna kontrola bolidów – gracz ma dostęp do dwóch wajch góra-dół, po obu stronach kokpitu. Wychylenie ich w górę przyspiesza bolid, lecz każdy zakręt to konieczność uważnego obniżania korespondującej wajchy w dół i utrzymania równowagi wehikułu. Jeżeli mowa o wyścigach, to z tą maszyną spędziliśmy zdecydowanie najwięcej czasu.
To samo dotyczy właśnie tzw. strzelanek na szynach, jak Time Crisis (1997, Namco) czy też The House of the Dead II (1998, SEGA). Spore wrażenie robiła również kolekcja gier, które później wylądowały na konsoli SEGA Dreamcast. Mojej dziewczynie szczególnie spodobało się Crazy Taxi (1999, SEGA), ze względu na prostą mechanikę rozwożenia pasażerów oraz imponujący otwarty świat, jak na czasy przed premierą GTA III (2001, Rockstar).
Warto jednak wspomnieć też o zupełnie innej kategorii gier znajdujących się w Kraków Arcade Museum – tytuły bez ekranu! Tutaj aż trzy pozycje przykuły naszą szczególną uwagę. Speed Soccer (1992, SEGA) to intrygująca wariacja na temat piłkarzyków. Dwójka graczy ma do dyspozycji przycisk oraz trackball. Plansza składa się z kilkudziesięciu podświetlanych pól, po których poruszamy się trackballem. Jeżeli na podświetlonym polu znajduje się piłeczka, możemy ją uderzyć wciskając przycisk. Ten sam przycisk odpowiada również za bramkarza, gdy przeciwnik znajduje się blisko. Kluczem jest więc szybkość reakcji, ponieważ mecz trwa mniej niż 5 minut!
Na podobnej zasadzie opierało się Cool Gunman (1998, Namco), w którym gracze strzelają pistoletami do punktów na piachu, celem odbicia puszki w kierunku bramki przeciwnika. Choć muszę przyznać – ta pozycja działała znacznie gorzej od Speed Soccer. Ogromnym hitem okazało się także Ice Cold Beer (1983, Taito) – kolejna gra bez ekranu, w której celem jest nawigowanie piłeczką do jednego z dziesięciu otworów. Jest to dość problematyczne, bo kulka leży na metalowej belce, którą należy przechylać w różne strony, celem osiągnięcia konkretnego efektu. Zabawie nie pomaga też fakt, że automat jest pełny pułapkowych dziur, które łatwo mogą zakończyć rozgrywkę.
Kraków Arcade Museum – trudno to zrobić lepiej
Większość produkcji obecnych w muzeum pokazuje, że światy automatów i konsol nie są od siebie tak odległe, jak mogłoby się to wydawać. Tak naprawdę, większość gier dostępnych w Krakowie łatwo znaleźć na komputerach lub konsolach – czy to za sprawą emulacji, czy to za sprawą oficjalnych kolekcji wydawców. Pomijając już flippery oraz gry bez ekranu, trudno jednak porównać zabawę na klasycznym kontrolerze do obcowania z prawdziwym automatem.
Oglądanie produkcji na kineskopowym ekranie, wciskanie tych specyficznych przycisków i mechanizmów, obserwowanie grafik na kabinie – jest to coś wyjątkowego, zwłaszcza iż znaczna większość maszyn w Kraków Arcade Museum to właśnie oryginalne eksponaty, bez jakichkolwiek ingerencji w bebechach. Nawet granie w klasyczne Super Mario Bros. (1983, Nintendo) za sprawą automatu PlayChoice-10 – maszyny z 1986 roku, która stanowiła odpowiednik pierwszej konsoli giganta z Kyoto z wbudowanymi 10 grami, to znacznie lepsze doświadczenie, pomimo pierwotnej obecności gry na domowych konsolach.
Czasy jednak się zmieniły, a wraz z nimi sposoby na monetyzację gier. Tworzenie takich automatów to przecież zupełnie inna filozofia – tytuł musiał być prosty w założeniach, wciągający, krótki do ukończenia oraz niebotycznie trudny – tak, by zachęcał do wrzucania jak największej liczby żetonów. Gracz musiał odczuwać wrażenie, że dzięki perfekcyjnemu opanowaniu zasad gry jest w stanie ją ukończyć, po warunkiem, że poświęci jej wystarczającą ilość czasu oraz pieniędzy.
Wraz z udomowieniem konsol, studia zaczynały tworzyć coraz to bardziej wymagające produkcje, które przewyższały stopniem zaawansowania archaiczne już wtedy automaty. Ich producenci walczyli swoją pomysłowością do wczesnych lat 2000., lecz – niestety – kolejne salony gier upadały, a maszyny stawały się muzealnymi zabytkami. Dlatego też takie miejsca, jak Kraków Arcade Museum, to niewątpliwy skarb dla dziedzictwa gier wideo, ale także wszystkich pasjonatów gier.
Wraz z dziewczyną i jej bratem spędziliśmy w Kraków Arcade Museum prawie 5 godzin, a siedzielibyśmy pewnie i dłużej, gdyby nie zmęczenie oczu oraz zbliżająca się pora zamknięcia muzeum. Jeżeli tylko interesujecie się grami nawet w najmniejszy sposób, zdecydowanie warto odwiedzić to miejsce podczas kolejnej wizyty w Krakowie.
Muzeum fantastycznie pokazuje historię gier automatowych, a zgromadzonych tam doświadczeń zazwyczaj nie da się odtworzyć w domu. A jeśli się da, to potencjalny wydatek znacznie przewyższa koszt przyjazdu nawet z dalekich zakątków Polski. W porównaniu z muzeami w Warszawie i Wrocławiu, mamy do czynienia z prawdziwą deklasacją.
Przyjedźcie, a nie pożałujecie!