Pierwszy akapit ma naprawdę smutne życie. Jest on niejako zawieszony między tytułem a „subiektywnym wstępem”, który jest nieodłączną częścią moich tekstów. Z tego też względu postanowiłem nadać mu choćby w tej publikacji nieco większe znaczenie i dopowiem tutaj, że w tytule chodzi mi o osoby starsze, zwykle po pięćdziesiątym roku życia.
Jak zawsze subiektywny wstęp
Drogi internauto. Jeśli przeczytałeś tytuł, a masz powiedzmy, że 20-40 lat i właśnie się w Tobie zagotowało, to spójrz teraz odrobinę wyżej. Dokładnie tam, gdzie napisałem, o jaką dokładnie grupę wiekową mi chodzi :) Teraz, po tym krótkim wyjaśnieniu, pozwólcie, że przejdziemy dalej, abym mógł dokładnie zapoznać Was z tezą oraz moją próbą badawczą, która powiększyła się nieco dzięki kolegom z redakcji.
Rodzice i krewni to taka dość ciekawa instytucja. Na początku, gdy jeszcze jako osoba będąca na studiach mówisz im, że piszesz o nowoczesnych technologiach, to patrzą jakoś tak dziwnie, ni to z optymizmem, ni ze sceptycyzmem w oczach. Po jakimś czasie, widząc, że to naprawdę fajne zagadnienie i bardzo dynamicznie zmieniający się rynek, sami zaczynają czytać, a wreszcie, niesieni na fali mody na smartfony, przychodzą z pytaniami i prośbą o poradę.
Przeszedłem całą tę drogę i wielokrotnie czy to pomagałem konfigurować jakiś smartfon, czy też musiałem uczyć te osoby obsługi interfejsu dotykowego od podstaw. Nie ukrywam, że na Windowsie tłumaczyło mi się nieco łatwiej niż na Androidzie, no, ale rynek dość mocno zweryfikował obecność platformy od Microsoftu w smartfonach. Co jednak najważniejsze, zauważyłem, że zapoznawanie się z nowinkami technicznymi o wiele lepiej wychodzi kobietom.
Mama, ciocia, znajomi…
Początkowo założyłem, że to ja mam w sobie jakiś ukryty dar tłumaczenia trudnych rzeczy w tak prosty sposób, że osoby w wieku zbliżonym do 50-60 lat jakoś tak szybko załapują i zaczynają rozumieć, o co w tych całych smartfonach chodzi. W tym przekonaniu najpierw utwierdziła mnie moja matka, a następnie kilka osób z rodziny, które też chciały cieszyć się tymi całymi mediami społecznościowymi, „telefonami z szybką” i całą tą otoczką.
Lata mijały, a ja stopniowo przeniosłem większą część rodziny z popularnych kilka lat temu bezsystemowców najpierw na Windowsa, a następnie – powoli, acz systematycznie – na Androida. Kwadraty zmieniły się w okrągłe ikonki, pojawiło się podmenu aplikacji, a w kilku bardziej skomplikowanych przypadkach, świetną robotę wykonywał widok uproszczony, który w zasadzie robił za mnie większą część roboty.
Wszystko szło świetnie do czasu, aż nie spróbowałem pomóc w migracji starszym przedstawicielom płci męskiej. I o ile na tym polu, prędzej czy później też pojawiały się pewne sukcesy, o tyle od pewnego czasu zauważam, że nie jest to już taki spacerek przez las. Byłem ciekaw, czy jest to kwestia indywidualna, czy też może moi koledzy z redakcji mają ze swoimi osobami z rodziny dokładnie tak samo.
Po krótkiej dyskusji okazało się, że nie jestem odosobnionym przypadkiem. Tomek, Karol oraz Krzysiek mają dokładnie takie same wnioski. Czyżby faktycznie coś było na rzeczy? Gdyby moje przypuszczenia potwierdziła jedna osoba, można by jeszcze zakładać, że to czysty przypadek. Ale trzech kolegów z redakcji oraz dwóch znajomych, którzy są związani z branżą mobilną od kilku dobrych lat, to już trochę za dużo, jak na przypadek, prawda?
Po co zmieniać coś, co działa
Kiedyś pomagałem przenieść dane z telefonu komórkowego na smartfona jednemu znajomemu rodziców. Dostał na święta fajny smartfon, ale niezbyt wiedział, jak do niego podejść. Mówimy o osobie aktywnej zawodowo, która do emerytury ma jeszcze kilka dobrych lat. Cała ta wielka migracja na nowsze urządzenie zdawała się go w ogóle nie interesować. Z miejsca można było zauważyć, że smartfon nie był raczej wymarzonym prezentem.
A to, że ekran za duży, to że źle leży w ręce, a do tego dziesięć innych powodów, żeby go nie używać. Co zabawne, w tym samym czasie tak ślepił w ten malutki ekranik telefonu komórkowego, że przez dłuższy czas byłem zdziwiony, że potrafi z niego komfortowo korzystać. Wreszcie, po naprawdę długim czasie, gdy już wszystko zrozumiał, wykonał kilka moich próśb, które miały utwierdzić mnie w przekonaniu, że w razie czego poradzi sobie z tym urządzeniem, tak od niechcenia rzucił, że on nie lubi zmieniać rzeczy, które działają. A telefon mu działa i na niego nie narzeka.
Wspominam o tym nie bez powodu. Jeszcze co najmniej ze dwa razy zetknąłem się z tymi słowami. Może więc nie chodzi o to, że wiele osób nie daje sobie rady z nowościami, ale najzwyczajniej w świecie ich nie potrzebuje? Szukałem odniesienia w innych segmentach rynku, jednak tutaj trudno o jednoznaczne wnioski. Wiele osób jest nakręconych na nowości ze świata motoryzacji, a wiele jeździ swoimi niezbyt nowymi autami, a dbanie o ich stan techniczny nieraz wygląda wręcz na hobby. No i poza tym, pojazd nadal jeździ, czyli wykonuje swoją główną funkcję.
Mimo wszystko, trudno poznać skalę zjawiska. Może obserwacje zarówno moje, jak i kilku znajomych są błędne? Może u Was wygląda to zgoła odwrotnie? Koniecznie dajcie znać w komentarzach. Jestem bardzo ciekaw Waszego zdania oraz Waszych doświadczeń ;)
zdjęcie główne: Pixabay