Fajnie jest kupować nowe rzeczy. Bez znaczenia, czy mówimy o smartfonie, laptopie czy innym produkcie z szeroko rozumianej elektroniki użytkowej. Czasem jednak przytrafiają się wpadki, pomyłki, które skutkują ciągłym pytaniem siebie: „czemu ja to właściwie kupiłem?”. Znacie to uczucie? Ja tak.
Jak zawsze subiektywny wstęp
Jest taka fajna zależność w psychologii, której mądrej nazwy akurat zapomniałem. Zabawne, bo gdy wracałem do domu, to toczyłem o tej zależności dość żywiołową dyskusję, a tu taka niemiła niespodzianka. Podejrzewam, że przypomni mi się w kilka chwil po tym, jak wyślę ten felieton i zamknę przeglądarkę. No, ale mniejsza z tym, idźmy dalej.
Ta zależność polega na tym, że bardzo lubimy stawać w obronie danej rzeczy, którą posiadamy. Jeśli kupicie smartfon firmy X, to często zdarza się, że przed znajomymi uważacie go za świetny. Za kwintesencję doskonałości, dobrze spożytkowane pieniądze i – być może podświadomie – zachęcacie bliskie Wam osoby do rozważenia zakupu.
Idąc dalej, przysłowiowym drugim dnem tego zjawiska jest to, że jeśli macie z tą osobą odpowiednio bliską relację, to rekomendowane przez Was urządzenie z miejsca zyskuje +5 do swoich realnych możliwości. Wpływacie na czyjeś plany, w pewnym sensie na krótką chwilę nabieracie mocy sprawczej nad czyimiś pieniędzmi. A to wszystko czasem dzieje się tylko dlatego, że bronimy produktu, który czasem zupełnie nam nie pasuje, ale przecież głupio przyznać się do kiepskiego zakupu.
Na szczęście ten felieton nie będzie kącikiem adoracji. Każdy z nas jest tylko człowiekiem i czasem na skutek własnych zaniedbań, a czasem z powodu zbyt niskiej jakości produktu lub magii marketingu nabywa rzecz, która tylko leży i obrasta kurzem. Słowem, notujemy też zakupy nietrafione. I dziś właśnie na nich się skupimy.
Nikt nie jest nieomylny
Jeśli ktoś mówi Wam, że zawsze, ale absolutnie zawsze kupuje elektronikę, która nigdy go nie zawiodła, to widzę tu tylko kilka prostych wytłumaczeń: albo ta osoba ma tonę szczęścia, albo kupuje towary nieosiągalne dla przeciętnego obywatela, albo po prostu nie lubi przyznawać się do porażek zakupowych, bo wychodzi z dziwnego założenia, że to prezentuje ją w negatywnym świetle.
Na branży mobilnej zjadłem zęby, a i tak zanotowałem kilka takich zakupów, których – delikatnie mówiąc – raczej bym nie powtórzył. Chciałem Wam tutaj opisać dwa urządzenia, które naprawdę działały mi na nerwy. Żeby było jeszcze zabawniej, doskonale wiem, że wtopiłem przez chęć posiadania czegoś na już, na ten moment. Zamiast kupować rozumem, zaufałem sercu i dostałem po dłoniach, czy też może raczej po portfelu.
Zaczęło się od Nokii N73. To było jedno z moich pierwszych podejść do smartfonów. Za sprawą Symbiana – jak mi się wtedy wydawało – ta Nokia to miało być coś więcej niż moje poprzednie urządzenie. Nie jestem pewien, ale kupowałem chyba to urządzenie w pierwszych miesiącach po podjęciu pierwszej stałej pracy. Wiadomo, pensje były jakie były, także ta Nokia miała dla mnie sporą wartość i dosłownie i w przenośni.
Wytrzymałem z tym urządzeniem może ze dwa tygodnie. Wszechświecie, jak ten Symbian zamulał. Jak ta aplikacja aparatu długo się ładowała. No i wreszcie, jak skąpo stał sklep Nokii z aplikacjami. Chciałem dać temu urządzeniu szansę, czytałem o modyfikacjach Symbiana i sposobach na to, żeby ten telefon dostał trochę większego kopa, ale to była jedna wielka droga przez mękę.
Po prostu się nie dało. Sprzedałem ten telefon (już nie smartfon ;)) i zwróciłem swoją uwagę w stronę pewnej innej firmy, do której zdążyłem nabyć wcześniej spore zaufanie. Była to moja jedyna porażka zakupowa, która dotyczyła Nokii. Z łezką w oku wspominam Nokię 5510, a wcześniej 5110, które pomogła mi przetrwać nudne liceum.
To były naprawdę udane konstrukcje. Tak samo, jak N93. Było ich zresztą o wiele więcej, jednak N73 to zakup, który – gdyby tylko było to możliwe – wymazałbym z pamięci. Na szczęście „nowa Nokia” pod skrzydłami HMD Global nie wypuszcza tego typu urządzeń. Mam nadzieję, że ten stan rzeczy utrzyma się jak najdłużej.
Smartfon tylko dla developerów? Nie mam nic przeciw
Drugim urządzeniem – tym razem już smartfonem pełną gębą – do którego nie wracam zbyt chętnie jest Samsung Galaxy Nexus. To był ten czas, kiedy zachłysnąłem się ekosystemem Androida. Miałem pewne plany związane z wykorzystaniem urządzenia deweloperskiego. Nie przewidziałem jednak tego, że tak trudno będzie mi zmienić swoje nawyki. Już wyjaśniam o co chodzi.
Otóż – jak w zasadzie zawsze podkreślam w swoich tekstach – kocham muzykę. A najbardziej kocham ją, gdy mogę w spokoju słuchać jej sobie z głośnika, nie zaś ze słuchawek, które w niektórych sytuacjach są po prostu niepraktyczne. Zwłaszcza przy moim trybie życia. No a tak się zabawnie złożyło, że głośnik Nexusa w zasadzie nie grał, a raczej wypluwał z siebie tak cichy dźwięk, że nawet moja żona patrzała na to urządzenie z politowaniem.
Aktualizacje, owszem, były. Czysty Android też, jednak to jeszcze było chyba zbyt wcześnie. Będąc mądrzejszym o kilka lat stwierdzam, że Nexusy faktycznie powinny trafiać raczej do deweloperów, a nie być telefonami dla mas. Cieszy mnie, że Google zdecydowało się przejść na Pixele, które są telefonami o wiele bardziej nacechowanymi na zwykłego użytkownika.
To jest właśnie ten zakup, gdzie włączyła mi się gorąca głowa. Czytałem wiele recenzji na zagranicznych stronach i czasem w wadach przewijała się informacja o tym, że głośnik jest „raczej cichy”. Naiwnie założyłem jednak, że na pewno nie jest tak źle. Zignorowałem oczywiste sygnały, wydałem pieniądze i w zasadzie sam się załatwiłem. Chciałem, to mam.
Nie zawsze było idealnie, ale na pewno jest lepiej
Od ery Nexusa nie zdarzyło mi się kupić urządzenia, na które musiałbym pod nosem złorzeczyć. Trochę zmieniłem swoją strategię zakupową i wyszedłem na tym dość dobrze. Nie oznacza to naturalnie, że każdy telefon jaki miałem w swoich dłoniach był cudny, wspaniały i ogólnie najlepszy na świecie, co to, to nie.
Nie tęsknię zbytnio za Xperią XZ, choć w zasadzie nie mogę jej też nic zarzucić. Wydaje mi się jednak, że Xperia Z3 odcisnęła na mnie tak wielkie piętno, że w zasadzie każdy kolejny telefon musiał mierzyć się z legendą. Pech chciał, że trafiło właśnie na XZ-tkę. W zasadzie to szkoda, bo z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że smartfon miał wiele zalet. No, ale wyszło, jak wyszło.
Gdzieś po drodze potknąłem się jeszcze o totalnie beznadziejny tablet, który kosztował mnie paręset złotych, zmarnowałem górę czasu usiłując dobrać idealną klawiaturę do pisania, nie jestem też do końca zadowolony z tego, jak rozegrałem kwestię zakupu telewizora. Te rzeczy – poza tabletem – są jednak w domu i jakoś tak sobie razem mieszkamy, starając się schodzić sobie z radarów.
Wpadki zakupowe to bardzo pouczające doświadczenie. Czasem udaje się z niego wyciągnąć wnioski, a czasem nie. Wydaje mi się, że kluczem jest nie tylko uświadomienie sobie błędu po czasie, ale i nie bronienie danego produktu tylko dlatego, że sami go posiadamy. No bo przecież przyznać się to błędu przed znajomymi, to prawie to samo, co harakiri, prawda? ;)
…a jak to wygląda u Was? Jakie były Wasze największe zakupowe pomyłki? A może takiej nigdy nie zaliczyliście?
Koniecznie dajcie znać w komentarzach ;)
zdjęcie główne z: Pixabay