„Wytrwałem” – to jest chyba idealne określenie w przypadku smartwatcha Xiaomi Mi Watch, który jakoś od grudnia zeszłego roku gości na moim nadgarstku. Szczególnie, jeśli chodzi o wersję tak chińską, że bardziej się już chyba nie da.
Zamówiłem go zaraz po tym jak tylko pojawił się w sprzedaży, bo chciałem jak najszybciej sprawdzić, co potrafi pierwszy prawdziwy smartwatch od Xiaomi. Myślę, że ponad trzy miesiące to wystarczający czas, by coś więcej napisać o samym urządzeniu, ale też moich wrażeniach z używania.
Kupno chińskiej wersji nie było najlepszym pomysłem
Jak wspomniałem, Mi Watch przyjechał do mnie z jednego z chińskich sklepów z elektroniką. Było to jakoś pod koniec listopada i wówczas przy zegarku wyświetlała się kwota na poziomie 259 dolarów. Teraz można go znaleźć nawet za 233 dolary, a zdarzało się nawet, że można było go wyrwać za mniej niż 220 dolców. W szybkim przeliczeniu daje to od około 850 do 925 złotych.
Przyznam, że byłem prawdopodobnie zbyt mocno zafascynowany owym smartwatchem, gdy wrzucałem go do koszyka i dopiero, gdy odebrałem paczkę od kuriera (tak, jeszcze zamówiłem kurierem, więc doliczyli „coś od siebie”) doszło do mnie, że zegarek jest w wersji chińskiej, a nie tak zwanej, globalnej.
Jak się później okazało, nawet sparowanie Mi Watcha z jakimkolwiek smartfonem nie było takie proste. Trzeba było sięgnąć po chińską wersję aplikacji (i to dwóch, bo Mi Wear i Wear OS) i wspomóc się googlowym tłumaczem, żeby cokolwiek zrozumieć z tych krzaczków, które wyświetlają się na ekranie zegarka.
Ostatecznie udało się połączyć, ale krzaczki zostały, a niektóre funkcje do dzisiaj nie działają. Prawda jest taka, że nie będą działać, dopóki nie pojawi się globalna wersja albo chociaż wyciągnięte z niej oprogramowanie i możliwość instalacji na chińskim modelu.
Mógłbym rozpisywać się w samych superlatywach o tym smartwatchu, ale tylko wtedy, gdy mieszkałbym w Chinach i miał na imię Wu-han. Jak tylko w niedalekiej przyszłości uda się zmienić soft, to na pewno to zrobię. Póki co, napiszę o tym, co nie działa.
Zapomnijcie o płatnościach zbliżeniowym z wykorzystaniem NFC i Google Pay. Owszem, Mi Watch działa na Wear OS, ale w chińskiej wersji nie dodamy żadnej karty. Podobnie jest z eSIM – nie ma szans, by skonfigurować tam wirtualną kartę z Orange, bo w aplikacji wyświetlają się tylko chińscy operatorzy.
Możemy też pomarzyć o usługach Google, na czele z asystentem głosowym. Asystent jest, ale – tak, zgadliście – chiński. Aktualnie wygląda to słabo i raczej nikogo to nie powinno zaskakiwać w tym wariancie Mi Watcha.
Jak wygląda Xiaomi Mi Watch po 3 miesiącach?
Pomimo długiej listy „skarg i zażaleń”, to i tak z Mi Watcha korzystam na co dzień. Trochę dlatego, że znudził mi się już smartwatch od Huawei, którego używałem do tej pory i trochę też dlatego, bo Mi Watch naprawdę może się podobać. Z jednej strony wygląda trochę jak brat bliźniak tego od Apple, ale z drugiej jest solidnie wykonany, jest szalenie zgrabny i jakieś trzy razy tańszy.
Po kilku miesiącach nie zauważyłem nic niepokojącego, no, może poza szkłem na wyświetlaczu.
Sam ekran prezentuje się zacnie i to w każdym warunkach, ale szkło, w dodatku mocno zaoblone na krawędziach, już swoje oberwało. Z zasady dbam o elektronikę, ale Mi Watch nie miał u mnie żadnej taryfy ulgowej i widać, że na szkle pojawiło się kilka zarysowań. Szczególnie przy dolnej krawędzi. Trochę boję się pomyśleć jak będzie później.
Obudowa jest cała i w nienagannym stanie. Podobnie jak silikonowy pasek, który zachował swoją formę i nawet o milimetr się nie zużył. Trochę tylko przybrudził, ale to normalne i na całe szczęście szybkie do naprawienia.
Spoglądając na część systemową mogę śmiało stwierdzić, że Mi Watch działa tak samo szybko, jak w pierwszym dniu. Aż sam jestem zaskoczony, że Wear OS może tak płynnie działać, bo we wcześniejszym moim smartwatchu było zgoła inaczej. Tutaj wszystko działa „od dotknięcia”, nie trzeba go co tydzień restartować i czekać na to, co zrobi. Lekkie spowolnienia interfejsu można zauważyć jedynie, gdy zegarek jest na wyczerpaniu i przejdzie w tryb oszczędzania energii.
Co istotne, nawet w tej wersji można korzystać z funkcji aktywności i GPS. Fakt, po chińsku, ale statystyki zlicza prawidłowo. Okazuje się, że działa też pulsometr i synchronizacja z aplikacją i urządzeniami Mijia – możemy sterować oświetleniem prosto z zegarka.
Zegarek dostał już dwie spore aktualizacje, co jest na plus. Ja w ramach ciekawostki dodam jeszcze, że w Mi Watchu można ustawić język angielski, ale tylko wtedy, gdy taki język ustawimy też w smartfonie. Jeżeli wrócimy do polskiego, to przy pierwszej lepszej synchronizacji na zegarku ponownie pojawią się krzaczki.
Panie Krzychu, a jak z baterią w tym smartwatchu? Takie pytanie prędzej czy później pojawiłoby się w komentarzach, więc od razu odpowiadam. Średnio jest to około 15-20% na dzień, choć wszystko zależy od tego, jak go używamy. Ja Mi Watcha ładuję raz na 4-5 dni i wydaje mi się, że jest to do zaakceptowania.
Mi Watch to i tak kandydat na świetnego smartwatcha, ale jest jeden warunek. Jak tylko zostaną „odblokowane” wszystkie funkcje w wersji Global to będzie wręcz sprzęt „wszystkomający”.
Pozostaje więc śledzić informacje o europejskiej premierze i liczyć na pojawienie się równie europejskiego oprogramowania.