Kiedy Apple na konferencji zaprezentowało nowe iPhone’y, branży towarzyszyły mieszane uczucia. Z jednej strony iPhone 14 to ewidentnie odgrzewane kotlety, z drugiej – modele iPhone 14 Pro przyniosły trochę świeżości. Czy to jednak oznacza, że są to urządzenia bez wad? Nic bardziej mylnego. Problemów, jak na Apple, jest całkiem sporo.
Popyt nie maleje, szczególnie na modele iPhone 14 Pro
O tym, że nowe smartfony mogą stać się kolejnym hitem sprzedażowym mogą świadczyć dane z raportu firmy JP Morgan. Według tego opracowania, popyt konsumentów na modele iPhone 14 Pro pozostaje bardzo wysoki i jest na porównywalnym poziomie do tego, co widzieliśmy przed rokiem przy okazji sprzedaży modelu iPhone 13 Pro. Na iPhone’a 14 Pro trzeba w tej chwili czekać około 35 dni, a na model z iPhone 14 Pro Max nawet 41 dni.
Zdecydowanie lepiej jest z dostępnością podstawowego modelu iPhone 14 – klienci czekają na niego średnio 4 dni, co w zasadzie oznacza niemal natychmiastową dostępność. Z kolei inna nowość w portfolio Amerykanów, a więc model iPhone 14 Plus, ma czas dostawy ustalony na poziomie 21 dni, ale należy jednocześnie zaznaczyć, że jego dostępność została zapowiedziana dopiero na 7 października.
iPhone’y 14 mają sporo ograniczeń
Pomimo ciągłego postępu, jaki dokonuje się z generacji na generację, są takie obszary, w których Apple powinno się wstydzić. Jednym z takich elementów jest port Lightning. iPhone’y to w tej chwili jedyne (oprócz podstawowego iPada) urządzenia giganta z Cupertino, które nadal korzystają z tego gniazda.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nowe modele iPhone 14 i iPhone 14 Pro korzystają z tego złącza w specyfikacji USB 2.0. Nie da się ukryć, że jest to co najmniej żenujące, żeby nie powiedzieć, że… to jawna kpina z klienta. Szczególnie teraz, kiedy model iPhone 14 Pro został wyposażony w aparat o matrycy 48 Mpix, za którego pomocą można wykonać zdjęcia ProRAW o wadze około 75 MB. Nie muszę chyba dodawać, że przesłanie takich zdjęć na komputer przy użyciu kabla będzie trwało wieczność?
Szkoda, bo Apple już w 2015 roku, w modelu iPad Pro zastosowało złącze Lightning, które działało w oparciu o specyfikację USB 3.0. Nie wiadomo, co zatem stało na przeszkodzie, aby takie samo rozwiązanie znalazło się w nowym iPhone 14 Pro – tym bardziej, że aparat o wyższej rozdzielczości, produkujący „cięższe” pliki, wydaje się być dobrym powodem do tego, aby porzucić archaiczne rozwiązania.
Wcale nie lepiej wypadają nowe urządzenia jeśli chodzi o czas ładowania baterii. W czasach kiedy smartfony możemy ładować od zera do 100% w kilkanaście minut, iPhone 14 i iPhone 14 Pro nadal oferują ładowanie z mocą do 27 W. Sprawia to, że w pół godziny możemy naładować nowe urządzenia giganta z Cupertino zaledwie do połowy. Nie zdziwię się jeśli niejeden użytkownik flagowców z Androidem parsknął w tej chwili śmiechem – to najodpowiedniejsza reakcja na poczynania Apple.
Oprócz ograniczeń, są również problemy
To było pewne, że prędzej czy później użytkownicy zaczną zgłaszać swoje pierwsze, bardzo nietypowe usterki. Jeden z nich donosi, że jego iPhone 14 Pro Max ma osobliwy problem z aparatem. Okazuje się, że działanie autofokusa w połączeniu z optyczną stabilizacją obrazu powoduje dziwne i głośne drżenie obiektywu. Działanie to występuje jedynie podczas używania zewnętrznych aplikacji korzystających z aparatu takich jak Instagram, Snapchat czy TikTok.
Na chwilę obecną przyczyna problemu pozostaje nieznana, ale problem wygląda dość komicznie, a dźwięki towarzyszące temu zjawisku brzmią dość niepokojąco. To o tyle nietypowe, że Apple naprawdę słynie z dobrej kontroli jakości i takie tematy nie pojawiają się zbyt często.
Jak widać, nie wszystko można przewidzieć, a kłopoty mogą dopaść nawet najdroższe, flagowe urządzenia, które wcale nie okazują się być takie perfekcyjne.