Przed 2001 rokiem internet polegał przede wszystkim na tworzeniu i czytaniu stron internetowych przez niewielką grupę ludzi. Wraz z WEB 2.0 nastąpiła rewolucja, która miała zmienić sieć w bajkowy raj – komunikacja i wszystkie informacje w sieci dla wszystkich! Za darmo! Każdemu wedle jego potrzeb! Ale i ta rewolucja – jak każda inna – zjadła swoje dzieci.
Prawda to Święty Graal. Od tysiącleci spieramy się między sobą o jej definicje, o autorytety, które zabezpieczają prawdziwość stwierdzeń, sądów na jakiś temat. Jeszcze 500 lat temu teza o tym, że Słońce krąży wokół Ziemi była prawdziwa – nie tylko dlatego, że tak było napisane w Biblii. Dowodziły tego matematyczne wyliczenia astronomów na bazie koncepcji ptomelejskiej – uznanej teorii naukowej. Półtorej dekady temu w świadomości fizyków istniał eter – teoretyczna substancja, niemożliwa do uchwycenia za pomocą ówczesnej aparatury badawczej, ale świetnie uzasadniająca przeróżne “dziury” w XIX-wiecznej fizyce. Dopiero eksperyment Michelsona-Morleya (1) obalił jego istnienie – i nagle teza o istnieniu eteru i pochodzące z niej wnioski okazały się… Nieprawdą.
Mój profesor ze studiów opowiadał niegdyś, że choć po odkryciach Einsteina fizyka newtonowska okazała się niedostateczna – a więc fałszywa – to w obliczeniach, które nie potrzebują aż tak ogromnego stopnia dokładności, nadal używa się wzorów z fizyki Newtona. Choć wynikają z błędnej, obalonej koncepcji, dają wyniki fałszywe, ale na tyle bliskie prawdziwych – w granicach tolerancji – że w zupełności wystarczają… Są przy tym znacznie prostsze i zapewniają mniejszą możliwość błędu, niż einsteinowskie. Jeszcze dekadę temu używano ich w obliczaniu trajektorii rakiet kosmicznych.
No, chyba, że mój profesor kłamał…
Ludzie dzielą się na trzy typy. Pierwsi uważają, że jest jedna, stała i niezmienna prawda, do której wciąż dążymy, którą odkrywamy powoli, lub którą mamy już dawno objawioną, a jedynie poprzez swą niedoskonałość nie potrafimy widzieć jej w całej okazałości. Drudzy uważają, że nie ma jednej prawdy, a jest ich wiele. Każda prawda jest płynna, zmienna, zależna od nas, że wytwarza się podług naszych potrzeb (choćby prawda, jaka stoi za przepisami prawa). I że taka prawda to skutek uzgodnień, umów międzyludzkich, lub też nakazu odgórnego. Trzeci uważają, że nie ma prawdy w ogóle.
I wszyscy oni piszą w internecie.
I stworzył Pan internet WEB 2.0
Idee WEB2.0 były świetlane. Wynikały z humanistycznych – socjologicznych, politycznych, pedagogicznych i psychologicznych – rozpraw o możliwościach internetu oraz nadziei teoretyków na odnowienie społeczne dzięki sieci kontaktów międzyludzkich. Bo to właśnie kontakt – według humanistów – jest podstawą wspólnot. Dajmy ludziom kontakt, możliwość komunikacji, dajmy ludziom dostęp do całej wiedzy, jaką ma ludzkość, a scalą się w jedną, zorganizowaną i świadomą swych praw i ograniczeń społeczność, która wolontariacko dążyć będzie do wspólnego dobra i szczęśliwości!
Dajmy ludziom internet, a staną się wolni… Dajmy im dostęp do sieci, a zaczną poszukiwać prawdy – i znajdą ją!
Przypomina to w istocie tezy ideały teoretycznej demokracji zachodniej. Albo… Rewolucjonistów komunistycznych. Nie wierzycie? Oto przykładowo osiem podstawowych cech WEB2.0, które miały zmienić świat (2):
- Umożliwienie komunikacji międzyludzkiej – i to na skalę do tej pory niespotykaną; otóż każdy, niezależnie od stanu posiadania, wykształcenia, rodzaju pracy, może (i nawet powinien) komunikować się z innymi ludźmi, niezależnie, gdzie mieszkają.
- Łamanie dotychczasowych zasad – każdy może robić w internecie, co chce. Nie ma tematów, na które nie wolno rozmawiać, nie ma cenzury, nie ma tabu – internet to ogromna, dostępna dla wszystkich biblioteka bez zakazanych działów, ale też miejsce tworzenia nowych tekstów, nowych poglądów, miejsce rozsądnej krytyki, podważania dogmatów, miejsce fermentu intelektualnego.
- Aktywne uczestnictwo użytkowników – bo tworzenie czegoś nowego, rzadko praca jednostki. Z jednostki wypływa pomysł, a cała reszta to praca zbiorowa. Wspólne dyskusje, dochodzenie do meritum to oś interakcji. Bo każdy może tworzyć, dzielić się z innymi tym, co stworzył, wręcz powinien to robić, by zaznajomić świat z wytworami swego umysłu.
- Stymulowanie kreatywności użytkowników – nie ma stałych zasad, nie ma ograniczeń. Serwis może wyglądać tak, jak chcemy, mamy dowolność wyboru miejsc w sieci, z których korzystamy, mamy dowolność własnej aktywności – w tej sytuacji możemy tworzyć coś nowego, bez skrępowania!
- Niskie koszty utrzymania serwisów – bo skoro internet jest współtworzony przez wszystkich, poprzez aktywne współuczestnictwo, to koszt utrzymania serwisów jest niski, sieć bowiem nie jest dla nielicznych, lecz dla wszystkich;
- Dostarczanie tego, co chcę i kiedy chcę – bo sieć nic nie narzuca, a nawet jeśli, to człowiek ma prawo wyboru. To człowiek podejmuje decyzje, co chce czytać, z kim chce dyskutować i na jaki temat.
- Dostarczanie najświeższych i rzetelnych informacji – bo internet żywo reaguje na coś, co się dzieje. Bo internet to ludzie, którzy dzielą się tym, co się dzieje wokół nich. To z sieci dowiemy się najprędzej najświeższych wiadomości – w ten sposób staje się ona niezbędnym medium informacji obywatelskiej.
- Zanikanie przestarzałych rozwiązań – bo internet to nie organizacja rządowa, a medium wolności. Wolność ludzi w internecie to “głosowanie nogami” – serwisy przestarzałe, nie zapewniające użytkownikom tego, czego oni chcą, oszukujące ludzi, nie spełniające idei wolności – będą szybko upadać – w ich miejsce powstawać nowe, które zaproponują to, czego brakowało tamtym. I stworzą je sami ludzie, nie ministerstwa.
Hmm…
[quote text_size=”small” author=”Międzynarodówka”]
Wyklęty powstań, ludu ziemi,
Powstańcie, których dręczy głód.
Myśl nowa blaski promiennymi
Dziś wiedzie nas na bój, na trud.(3)
[/quote]
Prawie półtorej dekady później jesteśmy w zasadzie istotami usieciowionymi – spędzamy kilka godzin dziennie w internecie. Dowiadujemy się o różnych rzeczach z internetu. Piszemy o różnych rzeczach w internecie. Publikujemy swoje dzieła w internecie. Mamy możliwość komunikowania się z kimkolwiek. W zasadzie każdy z nas może stworzyć nową koncepcję, projekt, który zmieni świat na lepsze.
No to czemu świat się nie zmienia?
Mit wyzwolenia w internecie
Pierwszym powodem jest to, że nadzieja na to, iż ludzie sami z siebie, dzięki wolności, staną się nagle społecznikami, zaczną działać pro publico bono – to mit. Fikcja tak samo realna, jak wiara w to, że jeśli wybaczymy przestępcy, to on zmieni się na lepsze, albo że jeśli damy swe pieniądze władcy, to on wykorzysta je mądrze. Owszem, są jednostki, które chcą działać ku polepszeniu losu siebie i swoich bliskich, także sąsiadów, a nawet współmieszkańców. Ale są to jednostki, które robią to i bez internetu, bo po prostu chcą. Większość z nas chce przede wszystkim dobrostanu dla siebie i świętego spokoju.
Sieć dała przestrzeń, w której można robić mnóstwo ciekawych rzeczy. Ale ludzie przeważnie nie chcą robić mnóstwa ciekawych rzeczy, tylko oczekują, że zrobi to dla nich ktoś inny. Oczekują komfortu, relaksu, rozrywki – trudno się dziwić, wszak w realu pracujemy, wychowujemy dzieci, męczymy się, co nie miara – czemuż mielibyśmy robić to samo w internecie? Owszem, moglibyśmy to robić, ale… Kto nam za to zapłaci?
Bardzo prędko okazało się, że to nie sami ludzie tworzą internet, a robią to firmy. Jeśli wymyślicie świetny serwis internetowy, to nie będziecie utrzymywać go za własne pieniądze dla dobra innych – chyba, że jesteście milionerem filantropem. A nawet wtedy chcecie być… Miliarderem filantropem. Przykład Facebooka, Naszej Klasy i wielu innych społecznościówek pokazuje, co się dzieje, gdy pomysł trafi w ludzkie oczekiwania – zaczynamy na nim zarabiać. A zarabianie oznacza automatycznie odejście od pięknych ideałów humanistycznych w stronę starej, dobrej reguły kapitalistycznej – generowania ludzkich potrzeb i obietnicy zaspokojenia ich za odpowiednią, akceptowalną cenę. Bo ktoś musi móc kupić te Rolls – Royce’y, odrzutowce, wille, aby ludzie pracujący w wytwarzających je fabrykach mogli nakarmić swoje dzieci – proste.
Jeden po drugim fundamenty WEB2.0 legły w gruzach właśnie dzięki masowemu uczestnictwu ludzi w internecie.
Komunikacja? Tak – ale oby nie zbyt poważna, najlepiej czysto rozrywkowa, bo dzięki temu człowiek ma ochotę na więcej i więcej. Łamanie zasad? Oczywiście – w myśl ustalonych wcześniej ram. A jeśli nie, to niech to będzie prowokacja, albo sprzeciw wobec wszystkiego i wszystkich, trolling, hejt. Stymulowanie kreatywności? Jak najbardziej – każdy z nas w internecie jest twórcą i cokolwiek, co zrobimy, jest dziełem, które inni oceniają. A przede wszystkim dziełem, które po stworzeniu, nie do końca jest już naszą własnością. Autorem jest bowiem każdy z nas, ale prawa autorskie ma już niewielu z nas. Wszak ta założona wcześniej niskokosztowość musi być w jakiś sposób utrzymywana… Dostarczanie świeżych i rzetelnych informacji – ale czy ludzie chcą świeżych i rzetelnych informacji? Czyż nie jest tak, że szukamy w internecie rozrywki, a najbardziej podobają się nam piosenki, które już raz słyszeliśmy? Czyż nie klikniemy lajka pod obrazkiem “Piąteczek”, pomimo, że widzieliśmy go już 100 razy?
WEB2.0, tak, jak były prezydent RP, obiecał nam 100 milionów. Uwierzyliśmy, bo miało być lepiej.
I jest lepiej. Dał przecież każdemu z nas po 100 milionów, albo i więcej.
Lajków.
Prawda w internecie
[quote text_size=”small” author=”Michaił Bułhakow. Mistrz i Małgorzata, sąd Piłata nad Jeszuą”]
– Czemuś, włóczęgo, wzburzał umysły ludu na targowisku opowieściami o prawdzie, o której ty sam nie masz pojęcia? Cóż więc jest prawdą?
I znów usłyszał głos:
– Prawdą jest to przede wszystkim, że boli cię głowa i to tak bardzo cię boli, że małodusznie rozmyślasz o śmierci. Nie dość, że nie starcza ci sił, by ze mną mówić, ale trudno ci nawet na mnie patrzeć. Mimo woli staję się teraz twoim katem, co zasmuca mnie ogromnie. (4)
[/quote]
Czy obchodzi nas w internecie odpowiedź na pytanie, czym jest prawda?
Mieliśmy dzięki WEB2.0 otrzymać dostęp do ogromnej bazy wiedzy bez cenzury, do natychmiastowych, rzetelnych odpowiedzi. Czy skłamano w tej kwestii? Nie, Mamy ten dostęp. Nigdy w historii świata zwykły człowiek nie miał możliwości dowiedzieć się takich rzeczy o świecie, jak dziś – dzięki sieci. Nigdy też żaden człowiek nie miał możliwości wywarcia tak silnego wpływu na świat, jak teraz.
Mieliśmy dzięki sieci tworzyć. Każdy z nas miał zostać kreatorem. I spełniło się – prawie każdy z nas ma bloga, na którym zamieszcza swoje myśli, zdjęcia, cokolwiek. Prawie każdy ma konto na Youtube. Są tacy, którzy nagrywają, jak przechodzi się gry komputerowe; są tacy, którzy tworzą genialne animacje, teledyski, kabarety, poradniki. Są też tacy, którzy dzielą się wytworami swoich schorzeń psychicznych, czy nagrywają filmiki, na których plują ludziom na głowy z wiaduktów. Każda z tych rzeczy to ludzka aktywność przecież.
Nasze wypowiedzi, osądy miały być ważne. Czyż nie są? Jednym zdaniem, wpisem, komentarzem, potrafimy wywrzeć wpływ na innych. Zachęcić kogoś do działania, pochwalić, odpowiedzieć na nurtujące kogoś pytanie, albo doprowadzić kogoś do łez. Wie o tym siatkarka Dorota Świeniewicz, którą jeszcze dwa lata temu niszczyli w internecie hejterzy. Wie o tym Jurek Owsiak, procesujący się z blogerem, który w internecie oskarżył go o machlojki. Nic to, że nie podał dowodów. Przecież oskarżanie bez dowodów to również ludzka aktywność.
Internet miał odpowiadać na nasze zapotrzebowanie, kształtować się podług naszych wymogów. I dokładnie taki jest. Sieć to miliony stron internetowych zawierających te same, kopiowane skądś treści, które ludziom wystarczają. Ogromna ilość uproszczonej, skróconej, nierzetelnej, niepotwierdzonej, często zafałszowanej informacji – która nie znika, a się namnaża. Ponieważ wystarcza, ponieważ jest na nią zapotrzebowanie. Bo sieć w myśl założeń WEB2.0 nie ocenia, czy moje zapotrzebowanie jest plebejskie i czy powinienem czytać definicję z encyklopedii Gutenberga a nie z Wikipedii. Sieć nie zmusza mnie do szukania definicji rzetelnej, bo internet jest wolny.
Dzięki tabletom i smartfonom – wspaniałym urządzeniom, o których jeszcze dekadę temu nikomu się nie śniło – mamy do niej dostęp praktycznie wszędzie na ziemi (poza moją ubikacją – to ciekawe, że na biegunie jest pewnie lepszy zasięg, niż w mojej toalecie). I wykorzystujemy je codziennie. Zanurzamy się w cyberświat, który wcale nie jest nierzeczywisty.
Internet zawiera dokładnie to, czego chcemy. Jest taki sam, jak rzeczywistość poza internetem. Sami go zbudowaliśmy. Ma tylko to, co sami do niego wsadziliśmy.
[quote text_size=”small” author=”Principia Discordia, rozmowa Malaklipsy z Boginią Eris”]
– O, Eris! Błogosławiona Matko Człowieka! Królowo Chaosu! Córko Niezgody! Konkubino Zamętu! O, Prześwietna Damo! Błagam, byś zdjęła ciężkie brzemię z mego serca!
– CO CIĘ GRYZIE, MAL? JAKOŚ TAK NIE BRZMISZ NAJLEPIEJ.
– Napełnia mnie strach i torturują mnie straszliwe wizje bólu. Wszędzie ludzie ranią się nawzajem, świat pełen jest niesprawiedliwości, całe społeczności ograbiają swych własnych obywateli, matki zniewalają swych własnych synów, zaś dzieci giną w bratobójczych wojnach. O biada!
– NO ALE CO W TYM ZŁEGO, SKORO TO JEST TO, CO CHCECIE I LUBICIE ROBIĆ?
– Ależ nikt tego nie chce! Wszyscy mają tego dosyć!
– ACH TAK… NO TO PRZESTAŃCIE TO ROBIĆ. (5)
[/quote]
Dlaczego więc tu i ówdzie podnoszą się głosy oburzenia, że ktoś skłamał w internecie? Że oszukał? Że wprowadził w błąd? Przecież taka jest właśnie ludzka aktywność.
[hr style=”dotted”]
PS
Własnie dowiedziałem się, że babka z trzema piersiami, o której kilka tygodni temu pisał każdy, poważny serwis internetowy na świecie, i która miała mieć swój program w jakiejś telewizji, tak naprawdę ma piersi dwie, bo ta jedna jest sztucznie doczepiana. Wierzyć w to, czy nie?
Czy to ważne?
Przecież wcale nie szukamy prawdy.
Bo cóż to jest Prawda?