Lubimy parówki. Smakują co prawda czasem paskudnie, ale są tanie i szybko się je zjada. Skład może i mają dziwny, ale z keczupem wejdzie wszystko. A dlaczego lubimy newsy w internecie?
Dziennikarz. Mamy zazwyczaj w głowach obrazek faceta, który pali dużo papierosów, rozmawia z ludźmi i myśli. Łączy fakty. Wpada na pomysły, spostrzega przerywane linie łączące fakty. Jest dociekliwy, wkurzający, wyrzucony drzwiami wciska się oknem. Nie to, że dąży idealistycznie do prawdy, to są bzdety, które opowiada się na przyjęciach. Dziennikarz dąży do napisania doskonałego artykułu, który uczyni go sławnym. Jak aktor, który dąży do zagrania świetnej roli. A prawda przydaje się tu znacznie bardziej niż fałsz – za fałsz (jeśli wyjdzie na jaw, a prędzej, czy później, wyjdzie) traci się cały, zdobyty w pocie czoła, szacunek społeczny. Dlatego bardziej opłaca się dążyć do prawdy, niż coś wymyślić z czapy lub bazować na czymś niesprawdzonym.
Zresztą ustawa Prawo prasowe wymusza na dziennikarzu potwierdzanie informacji:
[quote text_size=”small” author=”Ustawa Prawo Prasowe, Art. 12.”]
1. Dziennikarz jest obowiązany:
1) zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło,
2) chronić dobra osobiste, a ponadto interesy działających w dobrej wierze informatorów i innych osób, które okazują mu zaufanie,
3) dbać o poprawność języka i unikać używania wulgaryzmów.
2. Dziennikarzowi nie wolno prowadzić ukrytej działalności reklamowej wiążącej się z uzyskaniem korzyści majątkowej bądź osobistej od osoby lub jednostki organizacyjnej zainteresowanej reklamą.
[/quote]
Oczywiście czasem, chwilowo, może się taka niesprawdzona informacja opłacić (raczej bardziej wydawcy niż dziennikarzowi), ale ma to krótkie nogi – vide lipcowe info Pudelka o śmierci Przybylskiej…
Taki idealny dziennikarz niewiele różni się od archetypicznego Philipa Marlowa, detektywa, który zgorzkniały i zmęczony, wciąż prowadzi monologi wewnętrzne i, czując przymus wewnętrzny, kończy różne sprawy głównie dlatego, że już je zaczął. Staje się bohaterem społecznym, bowiem robi coś do końca, pomimo tego, że nie jest to miłe ani dla niego, ani dla otoczenia. W USA takiego kogoś zwie się whistleblowerem – dmuchaczem w gwizdek, bo coś się złego, niepoprawnego dzieje. Na takich ludziach opiera się ład społeczny i takich ludzi boją się korporacje i rządy. Bo powiedzą głośno to, co wielu wie, ale woli sobie nie brudzić rąk. Dlatego w kulturze zachodu dziennikarz i prasa to jeden z filarów systemu demokratycznego.
Taki model dziennikarza bardzo fajnie wygląda w filmach i książkach, ale jest w oczywisty sposób bzdurą. Czyni bowiem z dziennikarza artystę, i to takiego, który musi być genialny, żeby się opłacał, by się sprzedawał. Zasadniczo nie ma dziennikarzy, którzy mają na pstryknięcie palców genialne, odkrywcze tematy. Dlatego większość dobrych zarabia na pisaniu felietonów – czyli pisaniu o tym, co myślą o faktach, a nie o faktach samych z siebie.
Od wielu lat, a na pewno od momentu, gdy pierwszy artykuł pojawił się w internecie, informacja to nie artyzm. To nawet nie rzemiosło. To fabryka. Przemysł. Który podlega tym samym prawom, co przemysł np. mięsny. Zdobywanie informacji załatwia się podobnie, jak skup żywca – hurtowo, od producenta – np. agencji. Przetwórstwem informacji można podobnie zarządzać, jak masarniami. Informację w obecnych czasach się produkuje dokładnie tak samo, jak kiełbasę. Czy parówkę.
Mechanizacja procesu zdobywania informacji
Niegdyś model był prosty: panie Ryśku, dzieje się! I pan Ryszard brał kierowcę i fotoreportera, wsiadał w Ładę czy pociąg pospieszny i jechał na miejsce zdarzenia. Wchodził w to, co się stało, z butami – widział ofiary, widział miejsca zdarzenia, rozmawiał ze świadkami, a także ze służbami. Znajomy dziennikarz – świetny człowiek i profesjonalista zresztą – wspominał, że jeszcze 30 lat temu dziennikarz był nieodzownym elementem każdej sprawy karnej. Częstokroć wiedział więcej, niż Milicja i prokurator i częstokroć to on wpływał na przebieg sprawy. Choćby dlatego, że dziennikarzowi ludzie mówili więcej niż Milicji.
Wróćmy do pana Ryszarda. Po powrocie do redakcji i zebraniu wszystkich informacji pisał tekst. Który był może 1/10 tego, co wiedział na ten temat. Pan Ryszard był bowiem specjalistą od tej sprawy. Gdy trzeba było potem napisać na jej temat, to wzywało się jego. Był konsultantem, opiniował, przeglądał teksty innych nawiązujące do sprawy. Obecnie bardzo podobnie wygląda to w blogach technologicznych, gdzie np. jedna osoba specjalizuje się w urządzeniach Apple, inna w tabletach z Windowsem – i dzięki temu przypadkowy „pisacz” nie wypisuje głupot.
Niestety, w większości internetu, który nazwę „informacyjnym”, ani nie ma czasu na takie badanie tematu, ani nie ma ludzi, którzy stają się znawcami. Teksty pisze armia przypadkowych osób, od których wymaga się przede wszystkim, by nie popełniali błędów ortograficznych i literówek, bo to głupio wygląda i gorzej się pozycjonuje w Google. Osoby te nigdy nie widziały tego, o czym piszą, nigdy nie rozmawiały z osobami, których wypowiedzi cytują. Osoby takie zapominają, o czym napisały 15 minut później, bowiem piszą przeróżnych tekstów po kilkanaście na dzień, od pogody, przez politykę, wideo ze śmiesznymi zwierzakami, po sport i ciekawostki naukowe czy gadżety technologiczne.
Informację zaś zdobywa się przede wszystkim z innych serwisów. Cytuje się innych, którzy być może też nie widzieli na oczy tego, o czym piszą. Uśrednia się procenty, wygładza i skraca wypowiedzi. Nie dotyka się tematu, a raczej adaptuje to, co się znajdzie w sieci. Sprawdza się twitter, czasem napisze e-maila do jakiegoś polityka czy zadzwoni do rzecznika prasowego. Ale tylko pro forma – bo jeśli ci zaprzeczą, to i tak o czymś napiszemy, tyle, że z notką, że ten czy tamten nie potwierdzają.
Informację media zdobywają więc zupełnie inaczej niż niegdyś. I nie potwierdzają jej, jak niegdyś, bowiem trwałoby to zbyt długo. Aby było szybciej, opracowuje się materiały innych serwisów. Wszystko wpada po prostu do wielkiej maszynki do mielenia, z której wychodzi obrobiona masa informacyjna, na bazie której można przygotować wszystko. Artykuł za i artykuł przeciw. Udowodnienie tezy, jak i jej zaprzeczenie. Cokolwiek, co chcemy. Co się będzie czytać.
Informacja – świeżość, czy rzetelność?
Wydaje mi się, że dziewięć osób na dziesięć – spytanych, na co położyliby nacisk w informacji, którą czytają – wolałoby informację rzetelną, a nie najnowszą. W innym wypadku może ona wyglądać tak, jak słynny dowcip o radzieckim radiu Erewań:
[quote text_size=”small” author=”Dowcipy o Radiu Erewań”]
Pytanie do Radia Erewań: Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają Mercedesy?
Odpowiedź Radia Erewań: Prawda, ale z małymi poprawkami: nie w Moskwie tylko w Leningradzie, nie Mercedesy tylko rowery i nie rozdają tylko kradną.
[/quote]
Czytając newsa w internecie oczywiście wolelibyśmy się dowiedzieć czegoś o faktach, a nie przypuszczeniach. Parafrazując schemat zgłaszania informacji do straży pożarnej: chcemy się z newsa dowiedzieć “Co się pali, gdzie się pali i od kogo to wiemy”. No i przede wszystkim, że to naprawdę się pali, a nie „chodzą słuchy na mieście” czy że „jak podali amerykańscy naukowcy”. Taki model wyczerpuje w zasadzie nasze zapotrzebowanie na newsa, na świeżość informacji, która jest ważna z tego powodu, że to może się palić przecież dom nasz lub naszych znajomych lub że będziemy tamtędy przejeżdżać w drodze z pracy.
Dopiero po takiej, sprawdzonej świeżości na większą dokładność i rzetelność. Domniemania, kto to podpalił i dlaczego, mają prawo pojawić się w głowie piszącego, ale nie w opublikowanej informacji. Ponieważ nie wnoszą NIC do informacji.
Tymczasem powszechnym jest – jak obserwuję – idąca za newsem seria artykułów:
- Co powiedział strażak, gdy zdejmował przypalony kask?
- Co powiedział miejscowy bezdomny – pan Marian – przyglądający się pożarowi?
- Co mówią politycy partii rządzącej i opozycji?
- Co mówią środowiska LGBT, mniejszości wyznaniowe i narodowe?
- Rozmowa z Zenonem K. – stałym konsultantem pożarniczym serwisu.
- Zapisy z kamer w tabletach domowników na chwilę przed pożarem.
- Sylwetki ofiar pożaru. Zdjęcia dzieci, które mogły zginąć (z zamazanymi twarzyczkami).
- Czy będzie żałoba narodowa? Czy powinna być? Kto na niej straci a kto zyska?
- Czy z pożarem mógł mieć coś wspólnego wywiad państwa X lub Y?
- Inne podobne pożary w ciągu ostatnich 20 lat i ich powody.
- Krystyna K – modelka – seria nagich zdjęć na pogorzelisku (z zamazanymi sutkami).
- Wideo – panel dyskusyjny o tym, czy powinniśmy zmienić środki bezpieczeństwa przeciwpożarowego i czy to powinien być priorytet w Sejmie.
- Sonda internetowa – czy powinno się zdawać test na pozwolenie na obsługiwanie domowych urządzeń z gazem i prądem? Czy ich obsługa powinna być dozwolona od lat 18?
- Pożar wywołał burmistrz, by zbudować tu parking! Inne najpopularniejsze tezy internautów.
- Ksiądz Mścisław z Pszczyny Dolnej twierdzi, że pożar wywołali sataniści – wezwali pentagramem demona z piekieł. Episkopat milczy znacząco.
Jeśli przyjrzymy się jakiejkolwiek ważniejszej informacji pokazanej w mediach w ciągu kilku ostatnich lat, to prawie każda z nich przeszła przez chyba wszystkie opisane wyżej etapy…
Pytanie postawione w śródtytule jest zatem błędne. Rzetelność tak naprawdę wcale nas nie obchodzi. Nie ma też wielkiej wagi świeżość materiału. Najważniejsza jest jego rozrywkowość oraz nawiązywanie. Metodą opisaną w Rejsie – bo podobają się nam informacje, które już znamy. Przez te, no, remniniscencje…
Rozrywkowość i dlaczego lubimy to, co już wiemy?
Jako pedagog z wykształcenia uczyłem się na studiach teorii edukacji ludzi dorosłych. Tezą podstawową jest to, że jest ona trudniejsza niż edukacja dzieci i młodzieży, ponieważ dorośli z natury wykazują opór przed nowym. Przyswajają najłatwiej wiedzę opartą na danych, które już znają, za pośrednictwem znanych sobie idei. Ogólnie rzecz biorąc – ludzie dorośli nie lubią i nie chcą przyswajać rzeczy zupełnie nowych. Wyjątkiem są sytuacje, gdy jest to im w jakiś sposób potrzebne – np. w pracy czy hobby oraz… Rozrywka. W celu efektywnego przekazywania im informacji, należy je więc powiązywać z tym, co już wiedzą i znają, co robią lub lubią robić oraz z rozrywką właśnie.
Budowanie informacji w internecie polega właściwie na tym samym. Jeśli spotkamy się z artykułem traktującym o czymś zupełnie nowym, najczęściej odbijamy się od niego, bo nie mamy czasu na to, by przez niego przebrnąć. W takiej sytuacji obronią się jedynie duże ładne zdjęcia, nie zaś duża ilość tekstu. Nie chce nam się. Wyjątkowo możemy to zrobić z ciekawości, ale na co dzień, gdy mamy 5 minut w pracy na przebuszowanie sieci, nie poświęcimy 10 minut na czytanie o kwarkach i ich wpływie na grawitację w kosmosie. Ale na kolejną bekę z Kim Kardashian – z przyjemnością!
Informacja taka z zasady powinna nie tylko mówić o tym, co już znamy, ale zawierać liczne nawiązania i powtórzenia – by pomóc przypomnieć lub wyjaśnić – jeśli ktoś jakimś cudem jeszcze jej nie zna – o co chodzi. W praktyce oznacza to pisanie rzeczy nie tyle nowych i odkrywczych, ale “ciekawostek” do tematu. Człowiek znający bowiem daną informację, ma na nią z zasady wyrobiony pogląd. Ma swoją hipotezę na temat tego wspomnianego wyżej pożaru. Może ją zmienić jedynie rzetelny tekst, który pokazuje oparte na faktach analizy i wnioski. Tyle, że zmiana własnego punktu widzenia jest dla człowieka niewygodna i niepożądana. Jest dyskomfortem, ponieważ prowadzi do punktu, w którym okazuje się, że byliśmy głupcami i wierzyliśmy w jakieś bzdury lub – co gorsza – źle interpretowaliśmy. Ludzie dorośli (zresztą wszyscy) nie lubią czuć się głupcami. Serwis informacyjny, który pokazuje ludziom błędy w ich myśleniu, nie zagrzeje za długo miejsca w sieci. Natomiast serwis, który kultywuje przekonania własne ludzi, dodając im jedynie pikanterii – i dając powód do pochwalenia się nimi w realu – zawsze będzie popularny.
Stąd wolimy przeczytać o domniemanych satanistach i pentagramach (bo to tak głupie, że aż fajne!) niż raport straży pożarnej. Wolimy posłuchać polityka, który posądzi siły innej partii o sprawstwo (bo się pośmiejemy z tego) niż specjalistę od pożarów. Wolimy tyłek Kardashian od artykułu człowieka, który pojechał, był i zobaczył. Wolimy artykuł o tym, co obejrzeliśmy w telewizji i dlaczego to nas rozśmieszyło lub zaszokowało. Wolimy tekst o tym, co zjadł na śniadanie znany aktor czy w czym wyszła na przyjęcie słynna modelka. Bo to proste, niezobowiązujące, nie wymaga wiedzy wstępnej, nie wymaga znajomości kwarków i grawitacji, a raczej metody przyrządzania skwarków a’la Gessler.
Nic dziwnego. Przecież by zabić “mały głód” nie idziemy do wykwintnej restauracji na stek z łosia, a kupujemy w samie tosty, hamburgery czy parówki.
Informacyjne parówki
Niby wszyscy wiemy, z czego składają się parówki. Krążą nawet żarty, że wegetarianie mogą je jeść bez obaw, wszak karton, to nie mięso. Nie przeszkadza nam to jednak wciąż je kupować. Bo są tanie, bo mają ładne opakowanie, bo ładnie wyglądają. Ładnie pachną. Bo są takie, które zapakowane są osobno i można je po cichu wtrząchnąć w pracy pod stołem. Bo chwilowo sycą głód i są na pozór bardziej pożywne niż pączek.
Co z tego, ze składają się na przykład z tego:
[quote text_size=”small” author=”Parówki, których nazwy nie podam”]
Mięso oddzielone mechanicznie z kurcząt, woda, skórki z kurcząt, kasza manna (GLUTEN), skrobia ziemniaczana, sól, białko wieprzowe, przyprawy i ich ekstrakty, cukier, aromaty, hydrolizat białka SOJOWEGO, stabilizatory: E450, E451, E452, wzmacniacze smaku: E621, E635, emulgator: E471, przeciwutleniacz: E316, barwnik: E150c, regulator kwasowości: E330, substancja konserwująca: E250, Może zawierać śladowe ilości: gorczycy, selera, mleka, siarczynów.
[/quote]
A teraz popatrzmy na standardowy news z popularnego serwisu informacyjnego:
- zdjęcie lub wideo – 20 proc.;
- tekst powtórzony z poprzedniej informacji – 25 proc.;
- linki do tekstów powiązanych – 15 proc.;
- tekst właściwy – 40 proc,; a w nim: mieszanka informacji z różnych serwisów – 60 proc., dopiski własne – 30 proc., linkowanie wewnętrzne – 10 proc.;
- na stronie newsa dodatkowo: zajawki informacji o polityce, o Rosji, o piłce nożnej i o rozebranych paniach, co prawda śladowe, ale są.
Wspominałem w tekście „Roboty czytają strony internetowe częściej niż my” o tym, że coraz częściej informacje w internecie są pisane przez roboty i dla robotów. Patrząc na zawartość serwisów informacyjnych, na zawartość newsów w nich znalezionych, mam wrażenie, że większość tych tekstów to właśnie rozrywkowe parówki informacyjne, tworzone przez maszyny informacyjne, mielące informację i wciskające ją w różnego rodzaju kiszki. Informacja oddzielona mechanicznie od reszty, mieszanka skórek, chrząstek i zmielonych kości, odpowiednio przyprawiona, okraszona aromatami identycznymi z naturalnymi, substancjami smakowymi i substancjami konserwującymi. Całość dla sytości dopchana kaszą zdjęć i bułką tartą wideo. Do tego sporo ulepszaczy i spulchniaczy “E”.
Trudno, żeby po tym nie mieć niesmaku.
Choć przez kilka chwil smakowało całkiem pysznie.
PS. Wiecie, cieszę się, że piszę właśnie na tabletowo.pl. Serio, serio.