Słuchawki dokanałowe nie należą do moich ulubionych. Zdecydowanie wolę duże konstrukcje nauszne lub – w ostateczności – niewielkie, niemęczące latem uszu pchełki w rodzaju EarPodsów. Kiedy jednak pojawiła się możliwość przyjęcia do testów bezprzewodowych, dokanałowych słuchawek Honor FlyPods Lite, zgodziłem się natychmiast – perspektywa pozbycia się w okresie urlopowym sporego pakunku z bagażu była zbyt kusząca.
Honor FlyPods Lite, jako się rzekło, są słuchawkami bezprzewodowymi i to w pełni. Łączą się radiowo zarówno ze smartfonem, jak i ze sobą nawzajem, naśladując w tym pierwowzór, czyli AirPodsy. W niewielkim pudełku, w typowym dla Honora zielononiebieskim kolorze, znajdziemy w pierwszej kolejności niewielkie etui, będące jednocześnie ładowarką i powerbankiem, dokumentację oraz komplet dodatkowych silikonowych nakładek.
Na ten ostatni składa się para dodatkowych standardowych wkładek w rozmiarach S i L (na słuchawkach jest rozmiar M), wkładki sportowe M (z perforacją) oraz komplet zapasowych opasek silikonowych, zmniejszających poślizg i prawdopodobieństwo wypadnięcia słuchawek uszu. Jest też kabelek microUSB, lecz spuśćmy na niego zasłonę milczenia – jest tak krótki, że nie nadaje się do niczego.
Parametry
Honor niestety zrobił wiele, by nie było łatwo dowiedzieć się czegoś więcej o parametrach testowanych słuchawek. Ze szczątków danych porozrzucanych w Internecie udało mi się ustalić, że:
- pasmo przenoszenia wynosi 20-20000 Hz,
- słuchawki łączą się ze smartfonem przez Bluetooth w wersji 4.2, a do przesyłu muzyki wykorzystywana jest podstawowa kompresja SBC lub bardziej zaawansowana AAC,
- każda ze słuchawek ma akumulator o pojemności 55 mAh, który powinien wystarczyć na maksimum 3 h użytkowania,
- stacja dokująca ma wbudowany akumulator o pojemności 410 mAh, który winien zapewnić łącznie do 12 h działania (15 minut ładowania powinno wystarczyć na 90 minut pracy słuchawek),
- każda ze słuchawek ma dwa mikrofony z redukcją szumów,
- do obsługi służą wbudowane czujniki podczerwieni i akcelerometry.
Słuchawki dostępne są w Polsce w cenie od ~400 zł.
Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz
Zarówno stacja dokująca, jak i słuchawki, są bardzo dobrze wykonane i robią przyjemne wrażenie. Całość wprost zachęca do tego, by mieć komplet zawsze przy sobie. Podczas pierwszego uruchomienia wystarczy otworzyć etui, by słuchawki automatycznie weszły w tryb parowania (jeśli musimy je powiązać z innym urządzeniem można parowanie wymusić, przyciskając na chwilę niewielki przycisk obok gniazda USB). Zatwierdzamy parowanie i… to tyle, słuchawki są gotowe do pracy.
Przynajmniej teoretycznie. Na tym etapie mój początkowy optymizm zaczął przygasać – mimo zakładania po kolei wszystkich rozmiarów silikonowych nakładek nie byłem w stanie słuchawek włożyć do uszu tak, by zapewniona była prawidłowa, niezbędna do poprawnej pracy izolacja. Albo wydawały się za małe, albo kanał dźwiękowy zbyt krótki, by dobrze dopasować całość do uszu, a bez tego brzmienie było takie, jakby go nie było – słuchawki za 5 zł miewają podobne. Zmuszony okolicznościami dokupiłem dodatkowe nakładki w większym rozmiarze i tym razem bez problemu dopasowałem słuchawki do swoich uszu, choć odnalezienie prawidłowej pozycji roboczej nie było od razu takie oczywiste. Po jej znalezieniu założyłem z ciekawości oryginalne nakładki w rozmiarze L i… okazało się, że także w niej pasują dobrze.
Dlaczego o tym wszystkim tak szeroko wspominam? Ano dlatego, że gdybym nie poddał się początkowej irytacji, zapewne udałoby mi się dopasować od razu słuchawki według swoich potrzeb. Stąd przestrzegam potencjalnych nabywców, by się nie zrażali początkowymi problemami i próbowali do skutku.
FlyPods Lite na co dzień
Nie ukrywam, że do słuchawek dokanałowych musiałem się przyzwyczaić. Poszło na szczęście dość bezproblemowo, słuchawki są bardzo wygodne, choć nie chciałbym używać ich zbyt długo podczas silnych upałów – uszy mi się męczą znacznie bardziej niż przy innych typach słuchawek. Ale FlyPods Lite mają sporo zalet – są lekkie, dają niezłą izolację od dźwięków otoczenia, nie mają plączącego się i hałasującego kabla. Sterowanie z kolei jest dość chimeryczne – raz działa jak złoto, a raz nie; przypuszczam przy tym, że większa część winy spoczywa jednak na mnie i na moich przyzwyczajeniach. W każdym razie pukając w słuchawki można wywołać asystenta głosowego, odebrać i przerwać połączenie oraz oczywiście zastopować i włączyć ponownie odtwarzanie muzyki.
Słuchawki raportują do telefonu stan naładowania, ale nie polegałbym zbytnio na wskazaniach – rozpoczynając pisanie tego tekstu wyjąłem słuchawki wprost z etui podłączonego przez noc do ładowarki. Po włączeniu słuchawki podały stan naładowania… 40%. Już po 15 minutach słuchania akumulator miał… 70% i pozostawał na tym poziomie, mimo godzinnego ponad używania słuchawek. Robiąc sobie przerwę na obiad wrzuciłem słuchawki na 15 minut do docka i wyjąłem je z niego naładowane do… 60%. Jeśli ktoś widzi w tym jakiś sens, to na pewno nie ja. Zresztą, deklarowany maksymalny czas pracy 3 h też jest raczej bliższy 2,5 h. Mogłoby być trochę więcej, lecz problemy z zasilaniem w takich konstrukcjach zdają się być regułą, a nie wyjątkiem.
Parę słów o jakości dźwięku
Do testów odsłuchowych wykorzystałem (jak zwykle) playlistę z Apple Music, składającą się z 38 utworów z różnych gatunków. Oprócz tego posiłkowałem się serwisem Idagio, oferującym streaming muzyki klasycznej w formacie bezstratnym. Źródłem dźwięku był iPhone 7 Plus oraz stacjonarny komputer PC z adapterem Bluetooth obsługującym SBC, AAC oraz aptX.
Słuchawki w testach wykazały się niezłą przestrzennością, co jak na konstrukcję dokanałową nie jest regułą. Bas jest wyraźnie zaznaczony, lecz nieprzesadnie głęboki i niezbyt mocny – bassheadzi nie będą mieli powodu do zadowolenia, lecz mi ta charakterystyka akurat odpowiada. Średnica jest wysunięta i to miejscami niemal zbyt mocno. Najsłabiej prezentują się tony wysokie, które mogłyby być odrobinę mocniejsze. W tej formie są po prostu poprawne, lecz nie wybitne. Na plus zaliczam brak skłonności do sybilizacji. Ogólne wrażenie jest pozytywne – wszystkiego jest w miarę i jak trzeba. Na testowej playliście nie znalazł się ani jeden utwór, który byłby odegrany źle, nie było też żadnego odegranego wybitnie. Bardzo dobrze wypadł Knopfler, klasyka jest także bez zarzutu. Nieco gorzej Maleńczuk, gdzie przewaga średnicy była odrobinę zbyt wydatna. Obawiałem się, jak zagrana zostanie Loreena McKennit, gdyż jej głos sięga naprawdę wysoko; niepotrzebnie, obeszło się bez problemów, co więcej, uważam, że zagrana została bardzo przyjemnie. W trudnych kawałkach jazzowych Hiromi i Castanedy brakowało natomiast nieco precyzji, instrumenty zbytnio zlewały się ze sobą. Utwory te jednak stanowią spore wyzwanie dla każdych słuchawek i w sumie nie dziwi mnie takie, a nie inne ich odegranie. Ogólne wrażenie jest pozytywne, jak na słuchawki, których mobilność jest ważniejsza od jakości dźwięku, jest całkiem przyzwoicie.
Czas na finał, czyli podsumowanie
Honor FlyPods Lite dostarczyły mi bez wątpienia paru niespodzianek. Nie jest to sprzęt bez wad. Problemy z dopasowaniem, dziwne wskazania poziomu baterii. Zarazem jednak dzięki nim przekonałem się, że całkowicie pozbawione przewodów miniaturowe słuchawki mają sens, że można je mieć zawsze przy sobie, że mogą grać dobrze i być przyjemne w użyciu. Jakość dźwięku stoi na całkiem dobrym poziomie i choć jestem pewien, że nie mógłbym zastąpić FlyPodsami Lite dużych słuchawek nausznych, to jako sprzęt turystyczno – urlopowy są bardzo dobrym pomysłem, oczywiście jeśli nie potrzebujemy 40 h działania na jednym ładowaniu. Cena, choć nie najniższa, wydaje się dość adekwatna do możliwości sprzętu.