Lista gier „nie do przejścia”. Gry, które doprowadzają do szaleństwa

źródło: bestinslot.co

Dzisiaj przyjrzymy się grom „nie do przejścia”, przez które wyrwiecie sobie włosy z głowy, a ciąg niekończących się przekleństw będzie rozbrzmiewał echem po całej okolicy. Zaczynajmy!

Każdy z nas zna powiedzenie „do trzech razy sztuka”. Istnieją jednak gry, których ukończenie wymaga nie trzech, nie dziesięciu, a setek podejść. Często wiąże się to z trwałymi urazami dłoni, powstających od potężnych uderzeń o ścianę lub blat biurka z czystej, nieokiełznanej wściekłości. Równie często ofiarami takich gier jest niczemu winny sprzęt komputerowy – roztrzaskane myszki i klawiatury, czasami sędziwy kontroler lub słuchawki.

Mowa nie tylko o tytułach typu soulslike, które dla przeciętnego gracza (w tym mnie) stanowią wyzwanie nie z tej ziemi, ale również o wielu pomniejszych produkcjach, które w swoich początkowych założeniach wcale nie miały być aż tak trudne.

Sekiro – na pierwszy ogień coś lekkiego

Sekiro: Shadows Die Twices swoją premierę celebrowało w 2019 roku. Gra studia From Software była mocno wzorowana na kultowej już serii Dark Souls, choć wprowadziła także szereg rozmaitych nowości. Dla weteranów gatunku soulslike gra stanowiła umiarkowane wyzwanie. Niektórym udawało się ją ukończyć nawet bez straty HP. Inni kończyli tytuł po kilkunastu godzinach „mordęgi”. Ostatni z nich do tej pory łudzą się, że kiedyś zobaczą napisy końcowe.

Do Sekiro: Shadows Die Twices podchodziłem kilkukrotnie. Nie jestem typem gracza odznaczającego się wybitną koordynacją i refleksem. Tym niemniej gry typu soulslike mają coś uzależniającego, co sprawia, że pomimo frustracji wciąż podejmuję kolejne próby, aż do momentu przejścia na następny poziom rozgrywki. Sekiro musiałem więc sobie dawkować. Ot, w jeden wieczór pokonałem dwóch bossów, tydzień później ubiłem kolejnego i tak, kroczek po kroczku, aż po wielu tygodniach ujrzałem wymarzone „the end”!

Sekiro: The Shadows Die Twice (Źródło – Gamescom)

Typ gry „soulslike” powstał dzięki serii Dark Souls, która wsławiła się bardzo wysokim poziomem trudności. Sporo graczy pokochało jednak to wyzwanie, dlatego kolejni producenci decydowali się na tworzenie podobnych gier, opartych na tych samych schematach. Po Dark Soulsach dostaliśmy więc m.in. The Surge, Bloodborne, wspomniane Sekiro czy Mortal Shell. Na horyzoncie majaczy też kolejna produkcja tego typu – Elden Ring (premiera zaplanowana jest na 25 lutego 2022 roku).

Wróćmy jednak do tematu. Co by nie mówić, Sekiro nie jest grą dla każdego i zdecydowanie nie należy do najprostszych. Tym niemniej, jeśli nie zjedliście zębów na Dark Soulsach i oczekujecie dużego wyzwania, które momentami może doprowadzić do szału, to Sekiro będzie jak znalazł. Abstrahując od poziomu trudności, to też po prostu bardzo dobra gra, oferująca rozbudowany system walki, ciekawą, mroczną grafikę i mnóstwo emocji.

Darkest Dungeon – turowe dark fantasy

Jedną z najbardziej popularnych gier 2016 roku było turowe Darkest Dungeon. Gierkę osadzono w mrocznym świecie – coś w rodzaju średniowiecza. Akcja gry rozgrywa się w ruinach tajemniczej posiadłości, znajdującej się pod wpływem sił zła. Nasza drużyna musi eksplorować posiadłość – w tym rozciągające się pod nią lochy.

Tytuł ten nie opiera się jednak wyłącznie na walkach i dziesiątkowaniu hord plugawych stworów, jak w przypadku gier typu hack and slash. Walkę zaprojektowano w systemie turowym – zwycięstwo gwarantują taktycznie przemyślane ruchy oraz dobry stan psychiczny naszych bohaterów.

Choć Darkest Dungeon było swego czasu rozdawana w Epic Games Store, spóźnialscy mają kolejną okazję by zagrać, dzięki Xbox Game Pass.

Postaci, którymi sterujemy, są bowiem ludźmi z krwi i kości. Wszechobecna aura niebezpieczeństwa dość silnie wpływa na ich psychikę, stąd konieczne staje się kontrolowanie ich stanu emocjonalnego. W przeciwnym razie, będziemy mieć do czynienia z wybuchem paniki lub totalnym szaleństwem, co z kolei moco osłabi drużynę.

Darkest Dungeon to przede wszystkim gra taktyczna, gdzie jeden nieprzemyślany ruch może doprowadzić do śmierci któregoś z towarzyszy broni. Co więcej, ich śmierć jest definitywna, więc możecie zapomnieć o magicznym wskrzeszaniu swoich kompanów.

Darkest Dungeon oferuje ciekawą, ponurą grafikę, rozbudowany system odpoczynku (kluczowy dla zachowania zdrowej psychiki naszych bohaterów) oraz wymagające turowe starcia z przeciwnikami, gdzie niewłaściwa taktyka wiąże się z szybka i dotkliwą porażką.

Gra wyszła na PC, PSV, PS4, XONE, Switch oraz urządzenia mobilne z systemem iOS.

Gry typu Super Mario Bros.: The Lost Levels

Dobra, teraz coś, co w czasach mojej młodości spowodowało kilkutygodniowy szlaban na gry. Mowa o Super Mario Bros: The Lost Levels – grze, którą ukończyłem tylko jeden raz i była to satysfakcja nie z tej ziemi.

W Super Mario Bros: The Lost Levels zagrywałem się całymi dniami, będąc jeszcze małym chrabąszczem. Ta wydana w 1986 roku produkcja nie była typowa dla całej serii, bo charakteryzowała się znacznie wyższym poziomem trudności. Z tego też powodu właśnie ta część przez wiele osób traktowana jest jako wyklęta.

Super Mario Bros: The Lost Levels (Źródło – GameRevlotuion)

Ech, nigdy nie zapomnę sytuacji, gdy po powrocie ze szkoły rozsiadłem się wygodnie w fotelu z padem w ręku i odpaiłem Super Mario Bros: The Lost Levels. Udało mi się przejść niemal całą grę i już chciałem celebrować zwycięstwo, gdy zupełnie nieoczekiwanie spadłem w przepaść, tracąc ostatnie życie. Mimowolnie wykrzyknąłem jedno z niecenzuralnych słów, za co solidnie mi się zresztą oberwało. Konsekwencją był szlaban na Pegasusa i to na kilka dobrych tygodni!

Mimo tego wspominam Super Mario Bros: The Lost Levels z wyjątkowym sentymentem. Od tego zaczęła się moja przygoda z gamingiem i była to pierwsza gra, jaką kiedykolwiek odpaliłem. Łezka się w oku kręci!

Podobały mi się tutaj przede wszystkim różnorodne, rozbudowane misje, choć całość – wiadomo – kręciła się wokół uratowania pewnej księżniczki z łap straszliwego smoka. Może to zabrzmi niewiarygodnie, ale po tej produkcji już więcej z jakimkolwiek Mario nie miałem do czynienia. Może czas nadrobić zaległości?

Little Nemo: The Dream Master

Kolejny przykład hardcore’owej gry, będącej jedną z pierwszych produkcji, jakie w życiu odpaliłem. Starsi gracze z pewnością kojarzą Little Nemo: The Dream Master – tytuł studia Capcom, w którym wcielaliśmy się w śniącego chłopca i przemierzaliśmy baśniowy świat pełen różnorakich niebezpieczeństw.

Sama rozgrywka miała jednak z baśnią niewiele wspólnego. Od gracza wymagano bowiem zarówno refleksu, jak i szybkiego myślenia. Każda mapa stanowiła odrębne wyzwanie z często zupełnie innymi przeszkodami i typami przeciwników. Niektórych z nich dało się unieszkodliwić, przed innymi trzeba było wiać, jeszcze innych dało się po prostu ominąć.

Gry jak Little Nemo: The Dream Master należą do wybitnie trudnych (Źródło – Nintendo Times)

Niestety, po wyczerpaniu limitu żyć, nasza oniryczna wędrówka musiała rozpoczynać się o nowa. No dobra, tak naprawdę to od mapy, na której skończyliśmy, choć po wyłączeniu konsoli trzeba było zaczynać całkowicie od początku. Nie wiem, jak byłoby dzisiaj, ale te 20 lat temu, nie byłem w stanie tego tytułu ukończyć. Szukałem wtedy w głowie obrazoburczych słów, którymi mógłbym naznaczyć tę produkcję, ale wówczas znałem ich zdecydowanie zbyt mało. Być może czas do tego tytułu wrócić i zmierzyć się z nim raz jeszcze? Bo fakt faktem, Little Nemo: The Dream Master nigdy nie udało mi się ukończyć.

Czasami zastanawiam się nawet, czy nie spróbować odpalić tej gierki poprzez jeden z emulatorów i nie zmierzyć się jeszcze raz z koszmarami śniącego chłopca, które stały się i moim koszmarem. Z drugiej strony wspominam ten tytuł do dzisiaj z wielkim sentymentem.

Battletoads – oj, grało się!

Wojownicze żaby, mierzące się z hordami przeciwników w celu uratowania pewnej księżniczki, były chyba jedną z najtrudniejszych gier, z jakimi się kiedykolwiek spotkałem. Mam oczywiście na myśli tytuł wydany w 1991 roku m.in. na NES-a.

Bohaterami gry były trzy żaby przypominające wyglądem człowieka – Rash, Zitz oraz Pimple. Ten ostatni podczas eskorty księżniczki zostaje porwany przez tajemniczą Dark Queen i uwięziony na jednej z planet (wybaczcie, nazwy nie pamiętam!). Celem graczy staje się uratowanie swojego żabiego kompana i przy okazji wyswobodzenie wspomnianej księżniczki.

Battletoads z 1991 roku (Źródło – Digital Trends)

W grze mogliśmy się więc wcielić albo w Rasha albo Zitza. Następnie czekały nas rozbudowane poziomy do przejścia, a na naszej drodze stawali liczni przeciwnicy i mnóstwo elementów zręcznościowych. Poziomy były zróżnicowane, przez co za jednym razem gra przypominała typową bijatykę, a innym klasyczną zręcznościówkę.

Tym, co jednak najbardziej wyróżniało Battletoads, był bardzo wysoki poziom trudności, co potrafiło rozjuszyć i doprowadzić do szaleństwa. Swoją drogą, w 2020 roku na rynek trafiła kolejna odsłona tej serii, którą możecie dalej wypróbować m.in. poprzez usługę Xbox Game Pass.

Cuphead – gra w stylu bajek rysunkowych z lat ’30 XX wieku

O Cuphead było głośno kilka lat temu, bo tytuł ten wyróżniał się na tle innych niesamowicie dopracowaną rysunkową stylistyką, która od razu nasuwa skojrzenia ze starymi animowanymi filmami Walta Disney’a.

Cuphead zadebiutował w 2017 roku na PC i Xbox One, później trafił także na Nintendo Switch oraz PS4. Rozgrywkę 2D oparto na elementach typowej platformówki, choć mamy tutaj także szczątkowe elementy shootera. Nasza postać – zatwardziały hazardzista – przegrywa zakład z diabłem o swoją duszę. Szatan jednak łaskawie daje nam się „odegrać”, ale żeby ocalić swoje życie, będziemy musieli w ciągu jednego dnia odzyskać dusze wszystkich innych jego dłużników.

Gry typu Cuphead to też piekielnie trudna rozgrywka (Źródło – Lenovo Legion)

Nasz bohater wyrusza czym prędzej, aby wywiązać się z umowy. W Cuphead możemy grać samodzielnie lub w trybie kooperacji z drugim graczem. Gra charakteryzuje się piekielnie wysokim poziomem trudności, choć w trybie kooperacji jest jeszcze trudniej.

W trakcie zabawy biegamy, strzelamy, pokonujemy bossów i mierzymy się z najróżniejszymi przeszkodami. Mnie ukończenie Cuphead zajęło około 5 godzin, ale większość czasu poświęciłem na nieustanne umieranie. Jeśli więc szukacie czegoś angażującego, co jednocześnie sprawi, że osiwiejecie z wściekłości – gorąco polecam!

Inne gry charakteryzujące się wysokim poziomem trudności:

A jakie są Wasze typy?

Exit mobile version