id Software po wypuszczeniu remake’u DOOM-a w 2016 roku bardzo mocno zyskało w moich oczach. Do dziś uważam ten tytuł za jeden z najlepszych shooterów tej generacji i to on właśnie przywrócił moją wiarę w to legendarne studio. Zapowiedź RAGE 2 była niczym miód dla moich uszu i choć nie wiązałem z tym tytułem wielkich nadziei, to wiedziałem, że mogę się po nim spodziewać kilkunastu godzin satysfakcjonującego strzelania… i w sumie to otrzymałem, ale cały czas coś z tyłu głowy mówi mi, że RAGE 2 ma znacznie większy, ale w tym przypadku niewykorzystany potencjał.
Żeby nadać Wam więcej kontekstu, trzeba od razu zaznaczyć, że RAGE 2 nie jest dziełem wyłącznie jednego studia. id Software stworzyło sekcję powiązaną głównie z mechaniką strzelania, ale już otwarty świat oraz jego konstrukcja to głównie dzieło Avalanche Studios, czyli osób odpowiedzialnych za np. serię Just Cause. Na papierze brzmi to jak perfekcyjne połączenie, bo mamy tu specjalistów od shooterów i osób przed którymi konstrukcja otwartych, wielkich piaskownic nie stanowi żadnych tajemnic. Czy coś mogło pójść źle? Ano mogło, bo efekt jest taki, że czuć pracę dwóch zupełnie oddzielnych ekip, co ostatecznie ma negatywny wpływ na całość. Taki Frankenstein, tylko zlepiony z ładniejszych części.
Pif paf na wypasie…
Powiem wprost – id Software odwaliło przy RAGE 2 kawał naprawdę świetnej roboty. Czuć, że producenci z Teksasu bardzo dobrze znają się na swojej FPS-owej działce i to właśnie strzelanie jest w tej grze znakomite. Tu praktycznie każdy element daje całą masę frajdy – od poruszania się postaci, poprzez jej umiejętności, aż po satysfakcjonujące oraz wyraźnie wyczuwalne bronie. Twórcy gloryfikują agresywne nastawienie w potyczkach, więc tym bardziej mamy okazję poczuć kwintesencję wszystkich mechanizmów. Chowanie się za rogiem nic tu nie da, bo to właśnie zamienienie się w diabła tasmańskiego i zabijanie szybko wielu oponentów pozwala napędzić nasz mnożnik punktów, a ten z kolei przyspiesza regenerację umiejętności. Taki Overload zamienia nas w istną maszynę zniszczenia, która leczy się za każdy trafiony strzał, a w dodatku każdy pojedynczy pocisk ma zwiększone obrażenia. Niby nic wielkiego na papierze, ale w praktyce, przy masie narzuconych na ekran filtrów, mechanika ta budzi w graczu niespotykaną żądzę krwi, której upust to czysta poezja.
Tu wszystko działa tak jak powinno i każda możliwość podjęcia walki sprawia, że na buzi gracza pojawia się nieco dziwny, sadystyczny, ale nadal uśmiech. Muszę przyznać, że id Software po raz kolejny stworzyło istny majstersztyk i od czasów DOOM-a nic nie bawiło mnie w równym stopniu. RAGE 2 jest też w pełni świadome swojego potężnego atutu i twórcy postanowili wokół niego obudować inne aspekty gameplay’u. Chociażby system rozwoju postaci został skonstruowany w taki sposób, żeby oprócz pasywnych bonusów (typu +10% obrażeń), dawać graczom coraz szerszy wachlarz umiejętności aktywnych. „Skille” dają z kolei dostęp do większej palety opcji podczas potyczek, co naturalnie tylko usprawnia całą zabawę. Śmiercionośne szarże w stronę przeciwników, podwójne skoki czy potężne uderzenie o ziemię z wyskoku – to wszystko otwiera nam coraz to ciekawsze możliwości podejścia do scenariuszy w różny sposób, a tym samym do tworzenia większego dzieła zniszczenia.
A jak nabywać te wszystkie umiejętności? Wystarczy wypełniać różnego rodzaju zlecenia w otwartym świecie gry, co jest chyba największym motorem napędowym całego RAGE 2. Żeby odpowiednio usprawnić swoją postać, trzeba odwiedzać rozsiane po mapie „Arki”, w których kryje się nowy sprzęt czy zdolności specjalne. Nie ma tu grindu, a wystarczy pytać postacie o informacje lub po prostu eksplorować mapę, by usprawniać naszego wojaka i tym samym wzbogacić wrażenia płynące z rozgrywki. Przyznam szczerze, że to właśnie jeżdżenie po mapie w poszukiwaniu Ark było dla mnie jak narkotyk i wręcz przykleiło mnie do ekranu na kilkanaście godzin. Niestety jest to też ostatnia dobra rzecz, którą można powiedzieć o rozgrywce.
… i otwarty świat w budżetowym wydaniu
Tak jak id Software przygotowało naprawdę dobre fundamenty pod zabawę, tak Avalanche Studios poszło po chyba najmniejszej linii oporu w temacie otwartego świata. Może i jest on duży, ale jest niesamowicie pusty, a do tego wypchany bardzo powtarzalnymi aktywnościami. Nie znajdziemy tu nic specjalnego ponad czyszczenie co raz to kolejnych posterunków wypchanych po brzegi przeciwnikami. Może i strzelanie jest świetne, ale na dłuższą metę nie idzie wykarmić gracza tylko nim w produkcji z mapą tak ogromnej skali. Jeżdżenie samochodem to nic innego jak sztuczny wydłużacz rozgrywki, bo walki wehikułami nie są w jakimkolwiek stopniu intrygujące. W dodatku sam system jazdy jest po prostu kiepski, bo odblokowane samochody są mało responsywne przy zakrętach i bywają wręcz nienaturalnie przyklejone do podłoża.
Kampania złożona z szeregu misji „przynieś-podaj-pozamiataj” również nie nastawia pozytywnie. Fabuła jest kiepska i stanowi słaby motywator do kontynuowania zabawy. Przymknąłbym na to oko, gdyby same zlecenia wydawane przez główne postacie były w jakiś sposób odmienne od tego z czym mamy zwykle do czynienia. Niestety wszystkie, główne zadania są zwykłym, kolejnym z rzędu czyszczeniem jakiejś lokalizacji. Nie dane jest nam spróbować jakichś nowych mechanik czy zwiedzić jakieś wymyślne areny z pomysłowymi projektami. To jest ta sama dawka, tego samego strzelania, do tych samych przeciwników, tylko z innym tekstem obok symbolu „celu”.
Wróćmy jednak do oponentów, którzy również nie błyszczą designem. Gama demonów w DOOM-ie była spora i każdy z nich wymagał innego podejścia z racji unikatowych ataków lub zachowań. Trzeba było zatem często w sercu akcji po prostu zmieniać strategię i eliminować niektóre najbardziej upierdliwe jednostki jako pierwsze. Tutaj większość wrogów to mniej lub bardziej opancerzeni wrogowie z karabinami, którzy czasem urozmaiceni zostaną dużymi jednostkami z tarczą. Są też mutanty szarżujące na nas ślepo w celu zaatakowania wręcz, ale wcale nie ubarwiają one rozgrywki. Nie jestem w stanie wymienić jakiejkolwiek walki, która zapadła mi w pamięć, bo każda z nich zlała mi się w jedną całość, głównie przez nijaki projekt przeciwników. Jednostek w danej fortyfikacji jest po prostu dużo, potrafią one strzelać i stanowią zwykłą gąbkę na pociski, ale nie zaskoczą niczym innym niż rzuceniem granatu. Co więcej, gra nagminnie powtarza niektórych bossów w różnych etapach kampanii, a to jest bardzo tanim chwytem na sztuczne wydłużenie czasu zabawy. Klimaty postapokaliptyczne aż proszą się o jakichś zmutowanych szaleńców z unikatowym zestawem mechanik, ale tego tu niestety nie uświadczymy.
Tutaj rozładuję negatywne napięcie i powiem, że mocno awangardowy, przejaskrawiony oraz zapchany kolorami klimat „postapo” bardzo przypadł mi do gustu. Fani narzekali na mocną zmianę stylistyki w stosunku do pierwszej części, ale szalona atmosfera bardzo dobrze pasuje do RAGE 2. Dodam tu też tylko, że świat choć jest pusty i wypchany słabymi zadaniami, to czasem idzie znaleźć w nim znaleźć całkiem niezły widoczek. Twórcy nie afiszują się jednak pięknymi krajobrazami i te trzeba już odnaleźć samemu.
Szalone technikalia
Oprawa audiowizualna jest po prostu ok. Tak jak w DOOM-ie muzyka była niezastąpionym elementem rozgrywki, tak tutaj dobrze komponuje się ona z gameplay’em i zagrzewa do walki, ale do kompozycji Micka Gordona nieco jej brakuje. Grafika z kolei pozostawia po sobie całkiem niezłe wrażenie, choć nie obyło się bez lekkich potknięć. Oczywiście gra jest bardzo dobrze zoptymalizowana na komputerach, ale modele postaci, niektóre krajobrazy czy tekstury wyglądają czasem po prostu brzydko.
W trakcie rozgrywki napotkałem się też ze sporą ilością błędów, które nie pozwalały mi podjąć kluczowych dla kampanii misji. Metodą dziwnych prób oraz błędów, ale ostatecznie udało mi się owe bugi obejść, choć nie sprawiło to, że moje wewnętrzne uczucie frustracji zaginęło. Moja cierpliwość była nadwyrężana znacznie częściej i tak moim pojazdom zdarzało się też nagle zablokować w niektórych obiektach po lekkiej kraksie, co zmuszało mnie do przywołania nowego modelu za walutę dostępną w grze. Ba, nawet w gameplay’u zamieszczonym powyżej spotkałem się z problemem, gdzie zniknął mi ostatni przeciwnik, bez którego nie mogłem oczyścić danego posterunku. Według gry on istniał, ale moje oczy kazały mi mówić, że wyparował on jak zawodowy iluzjonista. Takich bolączek jest całkiem sporo i przyznam, że dawno nie spotkałem się w grach z równie drażniącymi bugami, a to dla mnie niemiłe zaskoczenie.
RAGE 2 mogło być czymś więcej
RAGE 2 to z jednej strony gra świetna, ale z drugiej pełna sprzeczności. Mamy świetne mechaniki strzelania oraz zbudowany na tych fundamentach system rozwoju postaci, ale cała reszta elementów składowych tej produkcji ma okropne problemy. Otwarty świat i jego aktywności są zwyczajnie kiepskie, stworzone bez jakiegokolwiek polotu, a w dodatku przeciwnicy zamieszkujący mapę potrafią być strasznie powtarzalni. Wszystkie te słabości mogą z początku nie doskwierać, ale dają one o sobie znać, wraz z upływaniem czasu spędzonego w grze. Tak też po jakichś 15 godzinach z grą, jestem nią już nieco znużony, więc tym bardziej nie zamierzam do niej wracać w przyszłości. To świetny tytuł na kilka wieczorów po pracy, gdzie trzeba odreagować, ale niewiele ponad to.
RAGE 2 miał potencjał. Gdyby dopieścić elementy otwartego świata, moglibyśmy mieć coś pokroju DOOM-a w otwartym świecie, ale zamiast tego wyszedł dobry średniak, który robi kilka rzeczy dobrze i całą resztę kiepsko. Polecam zakup, ale w odpowiedniej promocji i tylko miłośnikom bardziej starodawnych FPS-ów.