W miniony wtorek miałem przyjemność uczestniczyć w specjalnym wydarzeniu, zorganizowanym przez naszego rodzimego wydawcę – Cenegę. Pokaz, urządzony w centrum zabaw dla dzieci w Warszawskim Blue City, miał wszystko to, co było najlepsze dla dzieciaków. Ściankę do zdjęć, słodkości, napoje, różne śliczności, a przede wszystkim sześć stanowisk z miękkimi pufami do gry w najnowsze LEGO Przygoda!
Zaproszenie kochanych maluchów tam na miejsce miało zresztą kilka pozytywnych skutków. Mogłem zobaczyć, jak te pociechy radzą sobie podczas grania, usłyszeć szczerą radochę, czy porozmawiać z rodzicami, którzy przecież oceniali LEGO Przygoda 2 przez pryzmat przystępności dla najmłodszych. No, ale przejdźmy do rzeczy!
Kolejna część przygód rozpoczyna się dokładnie w momencie zakończenia pierwszej części. Miasto Bricksburg zostało zniszczone, a nasi bohaterowie, na czele z niezawodnym Emmetem, wyruszają w kosmiczną podróż do niebezpiecznego systemu zwanego Systar. To właśnie tam wkraczamy w etap galaktyczny, mając do dyspozycji szereg planet, które możemy odkryć i zdominować.
LEGO Przygoda prawdziwie przygodowa
Wszyscy obecni na evencie otrzymali dostęp do pierwszego z kilku światów. Wyglądający niczym żywcem wyjęty z Mad Maxa, zniszczony i zasypany piaskiem pustyni. Nasi bohaterowie, jak to w każdej grze LEGO, mają do dyspozycji cały szereg konstrukcji, które mogą wybudować. Tutaj dostaliśmy mapę budowli, która wymusza na nas kombinowanie i stawianie określonych przedmiotów w specjalnie przeznaczonych do tego miejscach.
Możemy zatem stworzyć trampolinę, pompę wodną, silnik napędowy, a nawet posłużyć się giwerą, by pokonać złowrogie, kwadratowe ludki i pozostałe stwory. Nie ma tutaj niczego odkrywczego względem poprzednich odsłon serii LEGO, ale cieszy mnie, że gra wymusza rozruszanie szarych komórek. Nie zapomnę walki z gigantycznym, klockowym stworem, przypominającym nieco przerośniętego, ni to konia, ni to żyrafę, który stał wewnątrz uszkodzonej, okrągłej platformy.
Musiałem biegać wokół niego i za pomocą różnych konstrukcji odblokować większe sprzęty. Ten złowrogi przeciwnik uparł się, że nic z takich rzeczy działać nie może, po czym, za pomocą swojego wielkiego pyska, uderzał i niszczył taką budowlę. Niestety, z marnym efektem. Raził go prąd, a my mogliśmy wskoczyć na głowę, przebiec się po długiej szyi i pobawić w Indianę Jonesa. Były tam ślizgające się platformy, po których przeskakiwaliśmy coraz wyżej i wyżej, by wreszcie wskoczyć do samych wnętrzności bestii i zniszczyć ją od środka!
No, czynność musieliśmy powtórzyć kilkukrotnie i uszkodzić wewnątrz jakiś motor napędowy, ale z każdym kolejnym uszkodzeniem taka bestia dostawała szału. W pewnym momencie, swoim ciężkim, ogromnym łbem, zaczęła kręcić się wokół własnej osi, taranując na platformach wszystko na swojej drodze i niszcząc nasze cenne konstrukcje. Tego było już zbyt wiele. Ba, chciała nas uszkodzić swoim ogromnym pyskiem. To wymusiło stworzenie generatora prądu, który po kontakcie z wodą raził niczym electro w swoich najlepszych latach.
Pierwszy z bossów pokonany, ile to satysfakcji!
Kilka długich skoków później, bestia rozpadła się na kawałki. Sukces, polowanie zakończone, megaklocki zdobyte, można zatem dalej odkrywać ten niezwykły świat. No właśnie, w pełni niezwykły, bo różnego rodzaju atrakcji jest tutaj co nie miara. Niezwykłym przeżyciem było dla mnie wejście na sam szczyt powalonej Statuy Wolności, gdzie na jej szczycie czekała fajna nagroda w postaci megaklocka i możliwości zjechania na linie, niczym Nathan Drake z Uncharted.
Czym są te megaklocki? Pozwalają odblokować przejścia do kolejnych światów. Podczas grania widziałem informację, że potrzebuję ich 12, by uruchomić galaktyczny portal. Wygląda to tak, że zdobywamy klocki za wykonywanie kolejnych zadań w obrębie jednej planety, a potem dostarczamy je do generatora podróży międzygwiezdnych i… to wystarczy. Fajne, proste i skuteczne. Dodatkowo, kolejne zadania do wykonania sugerują klockowe znaki zapytania rozmieszczone na całej planszy. Mamy zatem takiego trochę RPG, ale w klimatach klocków.
Pojazdy, budowle, małe duże, do wyboru, do koloru
Kapitalnie prezentują się także wszelkiego rodzaju pojazdy – ja mogłem wyczarować specjalnego, mechanicznego kota, wręcz tygrysa, znacznie przyspieszającego podróżowanie po danej lokacji. Taki zwierzak może też atakować, skakać i jest znakomicie animowany. Ponadto cały świat wypełniono różnymi atrakcjami, w tym pojazdami cywilnymi, do których możemy wskoczyć i pojechać w dowolne miejsce, zabierając kierowcę ze sobą.
Oczywiście, jest tutaj wiele konstrukcji, które możemy zniszczyć i zebrać z nich drogocenne klocki. Zachwyciła mnie także struktura świata, będąca niejako odpowiedzią na dziecięce wyobrażenia o magicznym placu zabaw. Tu wszystko jest ruchome, można wskoczyć w wiele różnych miejsc i zachwycać się widokami. Opcja konstruowania własnej trampoliny też wyzwala nieco wyobraźni, co z kolei napędzi dziecięce umysły.
Zaobserwowałem trochę problemów z kamerą przy ciasnych pomieszczeniach, czasem też toporność w poruszaniu się, ale ogólnie nie są to problemy nie do przeskoczenia. Dzieciaki bawiły się świetnie. Gra śmigała na konsolach PlayStation 4 Pro, zachowując przy tym płynność animacji (na moje oko 30 klatek na sekundę). Graficznie było dobrze, czasem nawet bardzo dobrze. Serio, przyjemnie było na to patrzeć, co zresztą możecie sami ocenić po zdjęciach.
Gra cieni i świateł stoi tu na bardzo wysokim poziomie, klocki pięknie lśnią, a szczegółów mamy całe mnóstwo. Dalej zachwyca mnie np. „klockowy” piasek spod kół podczas poruszania się po pustyni, czy mnóstwo klocków przy budowie kolejnych konstrukcji, albo niszczeniu tych obecnych.
Dźwiękowo nie mogę niczego zarzucić. To ma być gra dla dzieci, więc spełnia wszystkie oczekiwania z nawiązką, sugerując często, za pomocą dźwięku, zachowania głównych bohaterów, ich reakcje i podejście. Strzelanie z pistoletu pozostawia na skórze wroga wielki plaster, a uderzenia z ręki zawsze przynoszą podobny skutek – niszczą wszystko. Okraszono to wyrazistymi dźwiękami, podpuszczającymi takiego malca, co też przed chwilą uczynił.
Dla każdego, dużego i małego? Myślę, że tak
LEGO Przygoda 2 jest kolorowa, pełna niespodzianek, ciekawa i zaskakująca. Z każdym kolejnym światem zyskamy więcej możliwości i nieoczekiwanych elementów, które z pewnością uatrakcyjnią rozgrywkę. Prawdę mówiąc, gdybym był dzieckiem, to sequel Przygody wkręciłby mnie do granic możliwości. Co było widać po obecnych na miejscu dzieciakach – nie chciały się oderwać, podrzucając kolejne pomysły na przejście danego poziomu. Czad.
Po tej godzinnej prezentacji miałem ochotę na więcej, a to bardzo dobry znak i zarazem cenna wiedza przed premierą, zaplanowaną na 26 lutego. Być może skuszę się na pełną wersję, a już tym bardziej na wyjście do kina z najmłodszymi z mojej rodziny. Kto wie…