Zdarzyło Wam się przejechać docelowy przystanek (wracając z długiej nocnej imprezy) czy nie wiedzieć dokładnie na której stacji wysiąść? Prawdopodobnie każdy z nas, choć raz, spotkał się z taką sytuacją.
Istnieje wiele aplikacji, opartych na tak zwanym „geofencing”, czyli usługach lokalizacji, które wywołują określone zdarzenia w naszym smartfonie, gdy zbliżymy się do jakiegoś celu czy miejsca. Aplikacje te rzadko bywają jednak „inteligentne” i działają na zasadzie preprogramowalnych wzorców i triggerów.
Zupełnie inaczej działa Google Now. W przeciwieństwie do Siri czy Cortany, nie jest to wirtualny asystent (choć przejmuje część jego funkcji). Jak sama nazwa skazuje, Google Now, ma informować nas o tym co się dzieje wokół nas TERAZ. Dzięki technikom uczenia maszynowego sieci neuronowych i systemowi rozpoznawania wzorców, jest w stanie przewidzieć gdzie aktualnie się udajemy, gdzie jest nasz dom i praca czy jakie filmy lubimy. I fajne to, i straszne. Funkcje tę możemy oczywiście wyłączyć, ale osoby mniej przejmujące się swoją prywatnością mogą korzystać z Google Now w bardzo pożyteczny sposób.
Oprócz standardowych przypominaczy, alarmów czy sugestii, w nowej wersji tej usługi pojawi się funkcja alarmu, który włączałby się w momencie dojeżdżania do miejsca docelowego, jakim może być nasz dom czy praca. Bez wcześniejszego „proszenia” o to. Przydatne? Czasami na pewno. Pytanie jednak brzmi, ile informacji o sobie chcemy przekazywać Googlowi i czy korzyści płynące z używania Google Now przewyższają wartość naszej prywatności. Na to pytanie każdy będzie musiał odpowiedzieć sam. Ja osobiście, nie mam nic przeciwko wykorzystywaniu danych geolokacyjnych czy danych z wyszukiwania przez aplikacje takie jak Cortana czy właśnie Google Now.