Nie wiem, czy w chwili obecnej wyobrażacie sobie życie bez dostępu do – na przykład – Facebooka, Google, Snapchata lub/i Instagrama. W Chinach przez wszechobecną cenzurę są one zakazane. Oczywiście występują tam portale zastępcze, lecz wyświetlane są w nich treści, które zostały zaakceptowane przez rząd. Przez ten aspekt działa tam niewiele międzynarodowych portali. Google chciałoby znaleźć się w tej nielicznej grupie, więc rozpoczęło rozmowy z Komunistyczną Partią Chin.
Dostęp do chińskiego internetu ma już ponad 720 milionów użytkowników. Patrząc przez pryzmat tego, że jest to lekko ponad 50% tamtejszej ludności i więcej niż wszystkich osób w całej Europie, rynek ten wydaje się smakowitym kąskiem dla zachodnich korporacji.
Alphabet Inc., czyli właściciel Google, wiosną 2017 roku rozpoczął projekt „Dragonfly”. Ma on na celu wprowadzenie wyszukiwarki Google (choć możliwe, że będzie się ona nazywała inaczej) do Chin, która spełni wszystkie kryteria partii rządzącej w tym kraju. Blokowanych haseł jest bardzo dużo – należą do nich m.in. wyszukiwania dotyczące praw człowieka, demokracji, religii, pokojowych protestów, Tybetu czy Dalajlamy.
Podobno od grudniowego spotkania, w którym wzięli udział dyrektor generalny Google Sundar Pichai i jeden z czołowych chińskich urzędników państwowych, poczyniono duże postępy w projekcie. Planuje się, że finalna wersja przeglądarki zostanie zaprezentowana w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Nie wyklucza się jednak, że ten termin może zostać wydłużony o kolejne trzy miesiące, ponieważ projekt w pierwszej kolejności musi zostać zatwierdzony przez chińskich urzędników.
Google, jak i Chińska Administracja do spraw Cyberprzestrzeni, odmówiły wydania jakiegokolwiek komentarza na ten temat. Warto jednak zauważyć, że amerykański gigant w ostatnim czasie zaczął współpracować z lokalnymi programistami. Możliwe, że wynika to z chęci utrzymania w jakimś stopniu swojej obecności na tamtejszym rynku.
Źródło: VentureBeat