Android, podobnie jak niemal każdy system operacyjny, nie jest „skończonym produktem”. Producenci mogą (i powinni) go aktualizować, ale każda zmiana oprogramowania wymusza na użytkownikach odłożenie urządzenia na kilka minut, aby proces mógł zostać przeprowadzony z powodzeniem. Google chce to zmienić, zmuszając firmy do wdrożenia nowego sposobu aktualizowania sprzętów z Zielonym Robotem na pokładzie.
Już w Androidzie 7.0 Nougat, który miał swoją premierę w 2016 roku, Google zaszyło rozwiązanie, pozwalające znacznie szybciej przeprowadzać aktualizacje oprogramowania bez konieczności wyłączania urządzenia na kilka minut, aby mogło ono to zrobić w spokoju. W praktyce wygląda to tak, że wybrane partycje (w trybie tylko do odczytu; m.in. systemowa) są zduplikowane. Jedna z nich jest zawsze nieaktywna i kiedy pojawi się aktualizacja, jest ona przeprowadzana właśnie na niej w tle, dzięki czemu użytkownik cały czas może korzystać ze smartfona. Po zakończeniu procesu i ponownym uruchomieniu, które zajmuje chwilę, aktywuje się dotychczas nieaktywna partycja z nowym oprogramowaniem, a „usypiana” jest ta ze starszym.
Tzw. Seamless Updates mają jeszcze jedną zaletę – kiedy w wyniku błędu urządzenie nie będzie chciało się włączyć, bo nowe oprogramowanie zostało „skopane”, użytkownik może uruchomić je z partycji, która miała się „uśpić” po zakończeniu procesu aktualizacji. Mogli ostatnio skorzystać z tego właściciele Xiaomi Mi A2 Lite po wgraniu Androida 10, ponieważ smartfon oferuje rozwiązanie przygotowane przez Google.
Większość producentów tego jednak nie robi. Powodów może być kilka, ale prawdopodobnie największym jest konieczność zapełnienia większej części pamięci flash niż ma to miejsce w przypadku przeprowadzania procesu aktualizacji w „tradycyjny” sposób. Skopiowane partycje mogą bowiem zająć sporą przestrzeń, szczególnie w sytuacjach, gdy firmy dodają wiele dodatków od siebie. W grę wchodzą zapewne też duże nakłady pracy (a co za tym idzie, także koszty), aby na bieżąco implementować zmiany, jakie wprowadza Google w tym rozwiązaniu – na przykład w Androidzie 10 wdrożono „dynamiczne partycje”, czyli takie, których rozmiar można dowolnie zmieniać.
Android 11 może wymusić na producentach nowy sposób aktualizacji systemu
Jako że tzw. Seamless Updates mają same zalety, Google chce zmusić producentów urządzeń z Androidem, aby je obowiązkowo wdrożyli w swoich sprzętach. Jak donosi serwis xda-developers, każdy jeden, który zadebiutuje z Androidem 11 na pokładzie lub nowszym, będzie musiał obsługiwać to rozwiązanie. Jeśli któryś producent spróbuje się uchylić od tego nowego obowiązku, jego (na przykład) smartfon nie otrzyma certyfikatu Google, a to w praktyce oznacza brak dostępu do Google Mobile Services.
W obecnej sytuacji dla Huawei to żaden problem, ale większość producentów będzie musiało się dostosować do nowych wymogów. Oczywiście pod warunkiem, że Google faktycznie się na to zdecyduje, bowiem oficjalnego potwierdzenia tych rewelacji wciąż nikt nie ma. Amerykanie jednak opracowali metodę, która pozwala zmniejszyć rozmiar partycji A/B i udostępniają ją wszystkim zainteresowanym – to powinno ułatwić sprawę firmom produkującym urządzenia z Androidem.
Serwis xda-developers przygotował również stronę, na której wymienia wszystkie smartfony, obsługujące tzw. Seamless Updates – możecie na niej sprawdzić, czy Wasze urządzenie je wspiera.
Źródło: xda-developers